Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Ktoś zadał sobie bardzo dużo pracy, żeby pozbawić samolot znaków identyfikacyjnych. Przed katastrofą zostały usunięte numery fabryczne na wszystkich elementach. Jedynymi znakami, które znalazłem, były dwie litery wydrapane na cylindrze osłaniającym hydraulikę przedniego koła. - Z wdzięcznością wziął od Tidi ręcznik. - Wyekspediowałem na powierzchnię dwa pudła. Wyłowiliście je?
- Łatwo nie było - powiedział Sandecker. - Wynurzyły się ze dwanaście metrów za burtą. Od lat nie rzucałem spinningiem, ale po jakichś trzydziestu rzutach udało mi się je przyholować.
- Otworzył je pan? - indagował Pitt.
- Są w nich miniaturowe modele budynków... jakby domki dla lalek.
Pitt przeciągnął się.
- Domki dla lalek? Ma pan na myśli trójwymiarowe eksponaty architektoniczne?
- Nazywaj je, jak chcesz - Sandecker przerwał, aby wypstryknąć za burtę niedopałek cygara. - Cholernie precyzyjna ręczna robota. Dopracowane do najdrobniejszych szczegółów. Zdejmuje się nawet piętra, żeby można obejrzeć wnętrza.
- No, to popatrzmy.
- Zanieśliśmy je do kambuza - rzekł Sandecker. - Możesz tam też z powodzeniem przebrać się i łyknąć gorącej kawy.
W tym czasie Tidi zdążyła przebrać się w swoją bluzkę i spodnie. Gdy Pitt zdejmował mokrą piankę i zakładał papuzią garderobę ekscentryka, dziewczyna odwróciła się z demonstracyjną skromnością. Z uśmiechem obserwował, jak krzątała się przy kuchni.
- Specjalnie dla mnie je ogrzałaś? - zapytał.
- Te pedalskie szmaty? - Odwróciła się i spojrzała na niego z uwagą, jej twarz ozdobił lekko dostrzegalny rumieniec. - Chyba żartujesz? Jesteś ode mnie wyższy przynajmniej piętnaście centymetrów i ważysz ze trzydzieści kilogramów więcej. Mało się w nich nie utopiłam. Czułam się tak, jakbym założyła na siebie namiot. W nogawkach i rękawach miałam huragan, bałam się, że mnie wywieje z tego ubranka.
- Mam jednak nadzieję, że nie przeziębiłaś sobie nic istotnego. - Jeśli masz na myśli moje życie erotyczne, to obawiam się najgorszego.
- Bardzo współczuję, panno Royal. - Głos Sandeckera nie był zbyt przekonywający. Postawił pudła na stole i wysunął przykrywki. Dobra, oto i one, włącznie z umeblowaniem i firankami.
Pitt zajrzał do pierwszego pudła.
- Woda niczego nie zdołała zniszczyć.
- Pudła są szczelne, nie przepuszczają wody - zauważył admirał. - Zostały tak dokładnie zapakowane, że wyszły z upadku prawie nie naruszone.
Stwierdzenie, że modele są zwykłymi artystycznymi miniaturami, było wielkim nieporozumieniem. Admirał miał rację. Detale zachwycały - każda cegła, każda framuga okienna, wycyzelowane i we właściwej skali, były precyzyjnie umieszczone na właściwym miejscu. Pitt podniósł dach. Widział w muzeach wiele eksponatów architektonicznych, lecz nigdy równie perfekcyjnie wykonanych. Nic nie zostało pominięte. ściany były pomalowane zgodnie z projektem. Obicia mebli miały maleńkie desenie nadrukowane na materiał. Stojące na biurkach telefony były podłączone do gniazdek w ścianach, słuchawki zaś czekały na podniesienie. Jakby tego było mało, w łazienkach wisiały rolki papieru toaletowego, który dawał się rozwijać. Pierwszy model przedstawiał budynek o pięciu kondygnacjach, łącznie z piwnicami. Pitt zdejmował jedną po drugiej, uważnie przyglądając się wnętrzu. Następnie obejrzał drugi model.
- Znam ten budynek - powiedział cicho. Sandecker podniósł wzrok.
- Jesteś pewien?
- Absolutnie. Jest różowy. Raczej nie zapomina się gmachu zbudowanego z różowego marmuru. Jakieś sześć lat temu byłem w środku tego budynku. Mój ojciec na zlecenie prezydenta odbywał informacyjną misję gospodarczą i konferował z ministrami finansów państw Ameryki Środkowej. Otrzymałem wtedy miesięczne zwolnienie wojska, aby na czas podróży pełnić rolę adiutanta i pilota ojca. Tak, pamiętam to bardzo dobrze, zwłaszcza jedną czarnooką sekretarkę egzotycznej urodzie...
- Nie interesują nas twoje podboje erotyczne - powiedział :niecierpliwiony Sandecker. - Gdzie stoi ten budynek?
- W Salwadorze. To jest doskonała, miniaturowa replika paramentu Dominikany. - Wskazał na pierwszą miniaturę. - Sądząc po wyposażeniu i wystroju, drugi model również przedstawia siedzibę Władz ustawodawczych jakiegoś kraju środkowo- lub południowoamerykańskiego.
- Wspaniale - rzekł Sandecker bez entuzjazmu. - Dowiedzieliśmy się, że facet zbiera modele parlamentów.
- Czyli wciąż wiemy diabelnie mało. - Tidi wręczyła Pittowi filiżankę kawy. Pogrążony w myślach major zaczął sączyć czarny płyn. - Wiemy jednak, że czarny odrzutowiec wypełniał podwójne zadanie.
Sandecker spojrzał w oczy Pitta.
- Uważasz więc, że miał gdzieś dostarczyć te modele i już v powietrzu otrzymał rozkaz zmiany kursu, aby zestrzelić ciebie Hunnewella?
- Dokładnie. Prawdopodobnie jeden z rybackich kutrów Rondheima spostrzegł, jak nasz śmigłowiec leci w kierunku Islandii, i przez adio zawrócił odrzutowiec, każąc mu czekać, aż zbliżymy się do wybrzeża.
- Dlaczego Rondheim? Nie widzę wyraźnego powodu, aby łączyć go z tym wszystkim.
- Każdy powód jest dobry. - Pitt wzruszył ramionami. - Ale przyznaję, że uderzam na ślepo. Nie dałbym sobie ręki uciąć, że to Rondheim. On jest jak kamerdyner ze starego filmu kryminalnego. Wszystkie okoliczności i poszlaki wskazują na niego, czyniąc go głównym podejrzanym. Ale na końcu kamerdyner okazuje się przebranym policjantem, przestępcą zaś jest osoba poza wszelkimi podejrzeniami.
- Jakoś nie mogę sobie wyobrazić Rondheima w roli tajniaka. Sandecker przeszedł na drugi koniec kambuza po dolewkę kawy. Według mnie jest to kawał skurwysyna i życzyłbym sobie gorąco, aby w tej czy innej formie był odpowiedzialny za śmierć Fyriego i Hunnewella. Moglibyśmy wtedy dobrać mu się do dupy i załatwić na amen.
- To nie byłoby takie łatwe. On ma bardzo mocną pozycję.
- Gdybyście mnie zapytali o zdanie - wtrąciła się Tidi powiedziałabym, że naskakujecie na Rondheima, ponieważ obaj zazdrościcie mu panny Fyrie.
Pitt roześmiał się.
- Żeby być zazdrosnym, najpierw trzeba się zakochać. Sandecker także pokazał zęby w uśmiechu.