Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Niektórzy z nich zgadzali się ze zdaniem przywódcy - przynajmniej w tym, że należy dać Ayli szansę, by dowiodła swojej wartości - ale kilku nie potrafiło lub nie chciało pozbyć się uprzedzeń. Laramar, który jeszcze przed chwilą potakiwał mężczyźnie obmawiającemu znachorkę, tak naprawdę nie miał zdania co do jej kompetencji. Zawsze podążał ścieżką, która w danej chwili wydawała mu się najłatwiejsza.
Wędrując z grupą rzemieślników z Dolnorzecza pod parasolem skalnego nawisu osłaniającego osadę przed przybierającym na sile deszczem, Ayla rozmyślała o obfitości talentów i umiejętności, którymi Matka obdarzyła mieszkańców Jaskini. Najczęściej ludzie lubili pracować, choć realizowali swoje wizje, używając najrozmaitszych materiałów. Niektórzy, jak Jondalar, wybrali krzemień, z którego wyrabiali narzędzia dla wielu rzemieślników oraz broń myśliwską. Inni wybierali drewno, mamucie ciosy lub kość, a jeszcze inni nadające się do tkania włókna lub zwierzęce skóry. Znachorka uświadomiła sobie nagle, że są i tacy jak Joharran, których interesuje praca z ludźmi.
Wyczuwając w powietrzu nęcący zapach jadła, zrozumiała i to, że przyrządzanie pożywienia również może być przyjemnością. Skłonność Prolevy do angażowania się w przygotowanie biesiad także musiała wynikać z jej zamiłowania do tego typu pracy - zapewne i ten naprędce zaaranżowany posiłek, którego aromat docierał do nozdrzy powracających łupaczy, był raczej owocem zainteresowań partnerki przywódcy niż przymusu. Ayla zastanowiła się nad sobą. Co tak naprawdę najbardziej lubiła robić? Interesowało ją wiele spraw i z pasją uczyła się nowych czynności, ale nade wszystko uwielbiała być znachorką, uzdrowicielką.
W pobliżu placu, na którym mieszkańcy osady wykonywali swe codzienne zajęcia, rozpoczęto już serwowanie południowego posiłku. Dotarłszy na miejsce, Ayla dostrzegła jednak, że tuż obok trwają przygotowania do czynności nieco mniej przyjemnych niż objadanie się specjałami Prolevy, ale niezbędnych. Na drewnianych słupkach, kilka stóp nad ziemią, rozwieszono sieci służące do suszenia mięsa niedawno upolowanych zwierząt. Cały kamienny taras pod masywnym abri pokrywała warstwa gleby, w jednych miejscach niezwykle cienka, w innych zaś wystarczająco głęboka, by można było wbić w nią drewniane paliki. Niektóre wsporniki wciśnięto na stałe w naturalne szczeliny podłoża lub podparto mniejszymi drążkami. Tam, gdzie nie było innego sposobu, obsypano dolne części słupków ciężkimi kamieniami.
Nie brakowało także lekkich, przenośnych, pospiesznie powiązanych rusztowań, które spełniać miały zapewne tę samą funkcję, tyle że łatwo było odstawić je gdzieś pod ścianę, gdy przestawały być potrzebne. Kiedy jednak zbliżał się czas suszenia owoców lub mięsa, z równą łatwością można było przynieść je i rozstawić. W wyjątkowych wypadkach mięso suszono w miejscu, w którym odbyło się polowanie, lub na trawiastej równinie u stóp urwiska, lecz czy to ze względu na ryzyko opadów, czy też na skłonność ludzi do pracy w pobliżu domu, zazwyczaj korzystano z napowietrznych sieci i systemu linek.
Część małych - kształtem zbliżonych do języka - kawałków mięsa suszyła się już na drewnianych stelażach, przydając gotującym się potrawom dodatkowego aromatu, zwłaszcza że w okolicy płonęło kilka małych, silnie dymiących ognisk, których zadaniem było odstraszenie owadów. Ayla i Jondalar właśnie otrzymali swoje porcje i szukali wygodnego miejsca, gdy ujrzeli Joharrana maszerującego żwawym krokiem z dość ponurą miną.
- Nie sądzisz, Jondalarze, że twój brat wygląda na rozzłoszczonego? - spytała cicho znachorką.
Mężczyzna popatrzył badawczo na Joharrana.
- Chyba masz rację - przyznał. - Ciekawe, co się stało?
Jondalar i Ayla spojrzeli po sobie i bez zbędnych komentarzy ruszyli w stronę ponurego przywódcy, Proleyy, jej syna Jaradala, Marthony i Willamara. Powitano ich ciepło i szybko zrobiono im miejsce. Wydawało się oczywiste, że Joharran jest przygnębiony, ale na razie nic nie wskazywało na to, by miał ochotę o tym rozmawiać, a przynajmniej nie w takim gronie. Zebrani uśmiechnęli się sympatycznie, gdy Zelandoni postanowiła do nich dołączyć. Kobieta spędziła przedpołudnie w swoim domostwie i wyszła dopiero teraz, gdy zapracowani mieszkańcy Jaskini zgromadzili się na wspólnym posiłku.
Podać ci coś? - spytała uprzejmie Proleva.