Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
- Tak? Przyznaję, potrafisz się ruszać. A z tego, co słyszałem od Louiego, masz w sobie jakieś porypane okablowanie. Ale to nie robi z ciebie zabójcy. Dwie godziny temu wyszedłeś stąd, niosąc w rękawie najlepszą kosę mojego chłopaka, ale z tego, co słyszę, Dudeck wciąż żyje.
- Przerwano nam.
- Jasne. Zrobili to mili ludzie z INKOL. - Jednak w jego głosie nie słychać już było ironii. Zaciągnął się cygarem. - Szkoda, że nie wyszło z Dudeckiem, temu łajnu przydałoby się trochę czasu w szpitalu. Powiesz mi, co to znaczy, że nie mogą znaleźć drugiego takiego jak ty?
Carl spojrzał mu w oczy.
- Jestem trzynastkÄ….
Poczuł się, jak przy zdzieraniu strupa. Przez ostatnie cztery miesiące trzymał tę informację za zębami, tajemnicę, która oznaczałaby jego śmierć. Teraz przyglądał się twarzy Gwatemalczyka i zobaczył w niej ostateczne potwierdzenie swojej paranoi, błysk strachu, nieznaczny, ale obecny, szybko zamaskowany kiwnięciem głową.
- Taaak.
- Owszem. - Poczuł dziwne rozczarowanie. Nie wiedzieć czemu miał nadzieję, że ten człowiek będzie odporny na standardowe uprzedzenia. Może coś w chłodnym, realistycznym podejściu do życia. Ale nagle mógł spojrzeć na siebie oczami tamtego i widzieć, jak zmienia się w karykaturę. Poczuł nawet, jak sobie na to pozwala, przybierając starą maskę bezlitosnej siły i groźby. - No dobra. Ten telefon. Ile mnie to będzie kosztować?
* * *
Dudecka znalazł w sali rekreacyjnej skrzydła C, grał z maszyną w szachy błyskawiczne. Wokół urządzenia zebrało się trzech czy czterech skazańców: jeden wytatuowany i certyfikowany brat arianin, paru młodocianych dupowłazów i starszy białas, który wydawał się stać tam dla szachów. Nikogo z konfrontacji w kaplicy - Dudeck musiał ich odesłać po nieudanej awanturze. Zbyt wiele wiszących w powietrzu hormonów walki, za wiele gadania podczas ponownego wtapiania się w system. Nie to było potrzebne po rezygnacji.
Nikt nie zwrócił uwagi na murzyna wchodzącego do sali. Dudeck zbyt się pogrążył w grze, a przy pełnym monitorowaniu audiowizualnym wplecionym w nanowęglowe ściany pomieszczenia pozostali byli rozluźnieni i nie mieli się na baczności. Carl zbliżył się na dziesięć kroków do grupki, zanim ktokolwiek się obrócił. Jeden z młodych musiał zauważyć kątem oka czarny ruch. Wykręcił się. Zrobił krok do przodu, pewny znajomości sposobu działania systemów monitorujących, nabuzowany powiązaniem z Dudeckiem i jego bliskością.
- Czego tu, czarnuchu?
Carl zbliżył się i uderzył z pełną siłą zamachu, grzbietem dłoni. Cios zmiażdżył usta chłopaka i rzucił go na podłogę. Został tam, krwawiąc i patrząc na Carla z niedowierzaniem.
Carl był w ruchu.
Wszedł w zwarcie z wytatuowanym widzem, złamał jego nieporadną zasłonę i rzucił go na Dudecka, który wciąż próbował wstać od konsoli. Mężczyźni splątali się i polecieli na ziemię. Drugi z pochlebców Dudecka został w pobliżu z rozdziawioną gębą. Nie ruszy palcem. Starszy mężczyzna już się wycofywał z rękami wysuniętymi do przodu, by podkreślić brak zaangażowania.
Dudeck z wprawą przetoczył się i zerwał na nogi. Gdzieś włączyła się syrena.
- Mamy niedokończoną sprawę - rzucił Carl.
- Jesteś pieprzonym świrem, czarnuchu. To monitorowana, niesprowokowana agre...