Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Ale ona chyba chciała tylko wiedzieć, czy nie wygadam Bartkowi, że
ruchałem jego mamę. Pożegnała się ze mną serdecznie. Z synem nie. Nie odezwała
się do niego, tylko powiedziała, żebym jak najrzadziej wypuszczał go z łazienki.
Potem pomogłem jej znieść walizkę do taksówki i wreszcie nastąpił ten długo
wyczekiwany moment, kiedy odjechała na lotnisko.
W łazience Bartek warował przy drzwiach, nasłuchując, czy nie wracam. Otworzyłem
mu. Po kwaśnym, nerwowym uśmiechu można było się domyśleć, że już nie może
wytrzymać. Jeszcze daleko było mu do tego, żeby się uzależnić fizycznie, ale
nieuchronnie go to czekało. Tylko trening woli mógł go uratować.
- I co, masz braunika? - zapytał. Starał się być miły, choć ledwo nad sobą panował.
- Mam, ale widzisz, nachodzą mnie wątpliwości, czy mogę tak oszukiwać twoją
mamę - odpowiedziałem. Oczywiście kłamałem, nie miałem żadnych wątpliwości, ale
na chwilę wczułem się w sytuację człowieka, który ma. Poczułem się osobnikiem o
silnych zasadach moralnych i sprawiło mi to ogromną przyjemność.
- Dobra, nie pierdol, podsyp - zajęczał Bartek.
- Oj, Bartoszku, widzę, że nie jesteś młodzieńcem dobrze ułożonym. Twoja matka
powierzyła mi ciebie. Jestem od ciebie starszy. Jestem od ciebie silniejszy. Mam
nad tobą władzę, bo mam klucze. No i mam towar. Z tych wszystkich przyczyn
powinieneś okazywać mi szacunek. Uważaj, bo znowu możesz dostać po buzi. Albo
nie dam ci brauna.
- Tomek, proszę cię, zapalmy teraz,
- Widzisz, jaki zrobiłeś się grzeczny? - kontynuowałem zwycięsko. - Zrobimy sobie
teraz tutaj mały model świata przyszłości. Rządzą ci, którzy mają narkotyki. A ci,
którzy nie mają, robią wszystko, żeby je dostać. Jeśli Bartek chce się ujarać, musi
wypełniać polecenia. I to szybko. Bartek chce, żebyśmy zajarali? Bardzo dobrze.
Teraz Bartek łapie się prawą ręką za lewe ucho, a lewą ręką za nos.
- Tomek, proszę cię.
- Nie chcesz zajarać? Bardzo dobrze. Zamknę się w łazience i wyjaram sam
wszystko, do ostatniego ziarenka.
Bartek złapał się prawą ręką za lewe ucho, a lewą ręką za nos. Wyglądało to
rzeczywiście dosyć pokracznie, ale kiedy to zrobił, moją duszę ogarnął ogromny,
prawie heroinowy spokój. Rzeczywiście, nie ma rzeczy niemożliwych. Można zrobić
wszystko.
- Bardzo dobrze - powiedziałem i wysypałem na folię trochę brauna, tak na dwa
buchy. Zapaliłem pierwszy. od dymu kręci mi się w głowie, ale wciągam następną
porcję i od razu rzucam na blachę kolejną grudę. Ciekawe, że gdy tylko pojawi się
prawdziwe szczęście, od razu znikają myśli o różnych słabych, podejrzanych, a
nawet okrutnych ludzkich przyjemnostkach.
Po pierwszym przyśnięciu i przebudzeniu telefonicznie umawiam się z matką
Gabriela na bardzo poważną rozmowę o synu i o niebezpieczeństwach, które mu
grożą. Będzie też jego żona. Sam Gabriel jest na Akademii Sztuk Pięknych, na
konserwacji sztuki, więc go w domu nie będzie. Zamawiam taksówkę. Jaram jeszcze
jedną porcję
brązowego proszku, żeby pozostać w formie aż do wieczora. Budzę Bartka, który od
wczoraj znajduje się w rozkosznym półśnie. Daję mu trochę brązowego proszku,
klucze i wysyłam go z powrotem do willi jego matki. Ma tam sobie jarać do wieczora,
a potem wrócić. Jeszcze nie wie, że on też kiedyś zostanie uratowany. Na razie musi mi pomagać.
Jadę do domu Gabriela. To duży drewniany dom na skraju Puszczy Kampinoskiej,
strasznie daleko, ale samochodem, a szczególnie taryfą, można dojechać szybko.
Czuję coś takiego, co ludzie czują zwykle przed zwymiotowaniem, ale jest to bardzo
przyjemne. Bo to, co chce się ze mnie wylać, jest bardzo dobre. Szczęście jest
czymś wielkim, o wiele większym niż sam człowiek. I dlatego czasem może się z
niego wylać.
Żona Gabriela, pulchna i zdenerwowana, wprowadza mnie do salonu. Tam, na fotelu
pod ścianą, siedzi matka Gabriela, duża kobieta.
Za nią widać mahoniowe drzwi, które muszą prowadzić do jakiegoś innego pokoju.
Ktoś szarpie je za klamkę z drugiej strony, ale są zamknięte.
- Puścić mnie, puszczajcie - krzyczy bełkotliwy głos starej, chyba bezzębnej kobiety.
- Puścić, ja muszę wiedzieć, co się dzieje z Gabrielkiem.
- To moja matka, jego babcia - wyjaśnia matka Gabriela. - Nie powinna wiedzieć, bo
się jeszcze bardziej zdenerwuje. Ale możemy mówić, jest prawie głucha, przez drzwi
nie dosłyszy.
- Gabriel jest heroinistą - mówię.
Krzyk. To żona Gabriela krzyknęła i coś z tego krzyku dotarło jednak do babci za
drzwiami, bo klamka zaczęła się ruszać jeszcze intensywniej, przy
akompaniamencie bełkotu.
- Czy to znaczy, że on zażywa narkotyki? - pyta matka.
Chyba zbladła, ale próbuje być spokojna.
- Niezupełnie. To znaczy, że jest uzależniony, prawdopodobnie fizycznie, od
najmocniejszego narkotyku. Ja wiem o tym na pewno, ale jeśli chcecie się
przekonać, zrobimy mu analizę moczu.
- To dlatego - mówi żona i zaczyna mówić o tym, jak budziła się w środku nocy, a
Gabriela nie było w łóżku, chociaż wcześniej się z nią położył, tylko całymi
godzinami siedział w łazience, a potem spal do jedenastej rano. I o tym, jak Gabriel
przysypiał przy kolacji. I jak kiedyś zaraz po zjedzeniu zwymiotował obiad.
- Ja też to podejrzewałam - godzi się matka.
- Trzeba działać szybko - mówię powoli, uważając na każde słowo. Ale wszystko
rozwija się doskonale, łącznie z wrzaskami babci. - Jestem jego przyjacielem. Znam
się na problemie, bo, jak wiecie, jestem w pewien sposób psychologiem. W tej
chwili tylko ja mogę mu pomóc. Dlatego proszę was o pomoc.
- O tak - ożywia się matka. - Niech pan nam powie, jaki on jest. Pan to umie.
Chcę jej powiedzieć, że nie używam mojej zdolności analizy w stosunku do osób
bliskich. Albo że nie ma teraz na to czasu. Czuję jednak, że trzeba zrobić wszystko,
aby te nieszczęśliwe kobiety nabrały do mnie zaufania.
-Gabriel ma specyficzne brzmienie głosu - zaczynam. - Ja osobiście nazywam je
migdałowym. To znaczy, że głos pochodzi z gardła i jest tam dość silny, ale potem
słabnie i jego część zostaje wypchnięta przez nos. Stąd drżenie. To znaczy, że
Gabriel przezywa silne emocje, ale bardzo się ich boi. Boi się, że mogłyby go do
prowadzić do
jakichś złych rzeczy. Dlatego w przesadny sposób okazuje uczucia pozytywne.
Okazuje je wszędzie tam, gdzie nic nie czuje, bo boi się, że mogłyby się tam
narodzić zupełnie inne, niepozytywne uczucia. Z tego strachu bierze się też