Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Tak mówił Piris - i długo jeszcze wyjaśniał, jakim gatunkiem drzewa jest on sam, jakim jest Chlo, a jakim gatunkiem młodych pędów są ich synowie...— Być może, że nie… chociaż pańskie nagłe pojawienie się…— W kinematografie robią jeszcze lepsze sztuki…— Więc niech mi pan...Ale Kaśka nie chce tej prawdy zrozumieć, żyje jeszcze sama za krótko i choć od dziecka widzi nędzę i ból, przez jakie podobne jej istoty przechodzą, wobec...oznaki słabości i uległości będą wywoływać współczucie i skłaniać do "fair play", a w jakich warunkach będą one po prostu pobudzać do jeszcze... Tego samego jeszcze miesiąca, w którym objął rządy Pomorza, dnia 26-go Lipca 1295 roku, koronował się Przemysław w Gnieźnie na króla polskiego, za...— Idź więc, i to szybko! Coś mi zaczyna świtać we łbie! Pruski oficer w cywilnym ubraniu, szpieg Juareza i jeszcze dwaj inni, o których nic nie wiemy! To by był...– Czyż nie mówiłam przed chwilą, że masz być moim bohaterem? Nie widział jej twarzy, ale czuł dobrze, że żartuje, rzekł więc jeszcze poważniej...- Ale - przerwał mu Michael - zrozumieliście, że Adam będzie pierwszą ofiarą, jeżeli oprócz tych dwóch śledzi go jeszcze jakiś inny gestapowiec, i że nigdy nie...– No, na pewno – burknęła jeszcze inna starucha...Boże, jakież to cudowne, że ma jeszcze ojca! Jest wprawdzie najzwyklejszym wieśniakiem, ale na pewno mimo skromnych warunków życia cechują go uczciwość oraz...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.


– Co o tym sądzicie? – spytał cicho.
Dopóki posługiwali się standardowym językiem, nikt nie mógł ich podsłuchać, ostrożności jednak nigdy nie za wiele.
– Jak strzelanie do ryby w beczce, sir – odparł Julian. – Dwa wyjścia. Złożony rozkład pomieszczeń, ale nie jest źle.
Wszystkie pomieszczenia straży od frontu, służby z tyłu, rodzina pośrodku. Jeśli będziemy musieli zająć jeden albo nawet dwa czy trzy domy, nie będzie z tym za dużo zachodu. – Przerwał na chwilę. – Oczywiście pójdzie na to trochę amunicji – dodał
zamyślonym tonem.
– Nie tak dużo – odparł Gulyas. – W porządku, jeszcze trzy pluskwy. Możecie je podłożyć sami, ja mam dość na dzisiaj.
– Och, to nic takiego, sir. Opowiadałem panu, jak ukradłem kosmiczną limuzynę?


* * *

– Nigdy nie nauczył się pan, jak zaplatać sobie warkocz? – spytała Despreaux.
Książę miał najpiękniejsze włosy, jakich kiedykolwiek dotykała, mocne, ale nie grube, i długie jak mardukański dzień. – Ma pan wspaniałe włosy.
– Dzięki – powiedział spokojnie Roger. Nie miał zamiaru mówić plutonowej, jaką przyjemność sprawiało mu czesanie. – To jeden z efektów nielegalnego ulepszania genów.
– Naprawdę? Jest pan pewien?
– Jasne – odparł Roger. – Bez wątpienia. Mam mięśnie rekina, refleks węża i o wiele wyższy próg wytrzymałości niż powinienem. Ktoś ze strony mamy albo taty, albo obojga z nich, sporo pozmieniał w naszych genach za czasów Daggerów, chociaż pewnie każdy, kto miał pieniądze, zrobiłby wtedy to samo, legalnie czy nie. Dostało mi się nawet widzenie w ciemnościach.
– I włosy Lady Godivy. Ale niech się pan lepiej nauczy, jak to robić samemu.
– Nauczę się – obiecał Roger. – Jeśli mi pokażecie. Zawsze ktoś robił to za mnie, ale na Marduku służący chyba wyszli, a Matsugae też tego nie umie.
– Pokażę panu. To będzie nasza mała tajemnica.
– Dzięki, Despreaux. Doceniam to, naprawdę. Może dostaniecie za to medal – zaśmiał się książę.
– Order Złotego Warkocza?
– Jaki tylko zechcecie. Kiedy wrócimy na Ziemię, znów będę bogaty.


* * *

– Bogate miasto – powiedziała Kosutic.

89 Trzeci bazar, który znaleźli, był identyczny jak dwa poprzednie. W większości składał się z postawionych na stałe drewnianych kramów, stojących jeden obok drugiego wzdłuż wąskich alejek. Na sporadycznie rozsianych placykach zaś stały wozy, z których sprzedawano wszystko, czym można było handlować.
Początkowo Kosutic bardzo uważała, zapuszczając się między stragany. Była na wystarczająco wielu planetach i oglądała dość alejek, by wiedzieć, że można było w nich trafić na najlepsze i najgorsze rzeczy, jakie miały do zaoferowania miejsca takie jak to. Marines nie mieli pancerzy, a Mardukanie mogli być godnymi przeciwnikami w bezpośrednim starciu. Dlatego Kosutic wolała się nie spieszyć.
Okazało się, że alejki stanowią najlepszą część targu. Małe sklepiki były bardzo stare i miały ustaloną reputację. Oferowały nie tylko najwyższej jakości towary, ale też korzystniejsze ceny. Niestety jednak sprzedawano w nich nie to, czego potrzebowali ludzie.
Region dostarczał minerałów i klejnotów. Jedzenia i wyrobów ze skóry było tu pod dostatkiem, ale to, co kompanii było potrzebne najbardziej – juczne zwierzęta i broń – sprzedawano rzadko i po wysokich cenach.
Kosutic zatrzymała się przy jednym ze straganów z bronią: jej uwagę przykuł wiszący na ścianie w głębi miecz. Mardukański sprzedawca przycupnął na stołku, mimo to i tak patrzył na sierżant z góry. Był olbrzymem nawet jak na tutejsze standardy i wyglądał tak, jakby nie zawsze był kupcem. Jego lewa górna ręka kończyła się kikutem na wysokości łokcia, a pierś miał
pociętą siatką blizn. Na oba rogi założył brązowe końcówki, wyglądające na diabelnie ostre, a na kikut metalowy hak.
Spojrzał na miecz, na który patrzyła Kosutic, i uderzył hakiem w dłoń drugiej ręki.
– Wiesz, co to jest? – spytał.
– Widziałam już coś takiego – odpowiedziała ostrożnie. – A przynajmniej podobnego.
Broń nie przypominała zupełnie innych oferowanych na targu. Wykonana była z damasceńskiej stali – srebrno–czarny wzór na ostrzu był zupełnie wyraźny. Klinga była długa, jak dla człowieka, chociaż krótka dla Mardukan, zakrzywiona i nieco szersza ku końcowi. Miecz nie był ani kataną, ani sejmitarem – stanowił coś pośredniego.
Był uderzająco piękny.
Kosutic widziała tego rodzaju miecze na kilku planetach, wszystkie one jednak były na o wiele wyższym poziomie technicznym.
– Skąd pochodzi? – spytała.
– Ach... – Kupiec klasnął przeciwległymi dłońmi. – To smutna historia. To relikt z Voitan. Słyszałem o was, ludzie.
Pochodzicie z dalekich krajów. Znacie historię Voitan?
– Częściowo – przyznała Kosutic. – Może opowiesz mi ją od początku?
– Usiądź – zaproponował Mardukanin i wyjął z torby gliniany kubek. – Chcesz pić?
– Nie odmówię. – Sierżant spojrzała przez ramię na niewielką grupę, którą prowadziła. Składała się z drużyny Koberdy, Poerteny i trzech bratanków Corda. – Idźcie trochę pokrążyć.
Wszyscy żołnierze z grupy dostali po latarce i zapalniczce.
– Pohandlujcie, zobaczcie, co tu sprzedają. Ja tu zostanę.
– Czy ktoś ma zostać z panią, pani sierżant? – spytał plutonowy Koberda. Miał dość wyraźne rozkazy.
Kosutic spojrzała na kupca i uniosła pytająco brew. Mardukanin chrząknął.
– Nie – powiedziała i potrząsnęła głową. – Posiedzę tu przez chwilę. Dam znać, kiedy będę chciała wracać.
– Tak jest. – Koberda machnął ręką żołnierzom. Kilka alejek wcześniej widział miejsce, które wyglądało zupełnie jak bar. –
Będziemy krążyć.


* * *

Poertena ruszył w głąb uliczki za Denatem. Doszedł do wniosku, że trzech bratanków Corda można uznać za grupę, a Mardukanin zaklinał się, że zna najlepszy lombard w mieście.
Sprzedawcy i rzemieślnicy po obu stronach alejki przyglądali im się z zainteresowaniem. Wieści o przybyciu ludzi rozeszły się po mieście z prędkością błyskawicy, ale Poertenę dziwił brak większej ciekawości. Na większości ludzkich światów biegłaby za nimi przynajmniej gromadka dzieci, tutaj jednak nie. Właściwie nikt z ludzi nie widział kobiet i dzieci, odkąd przybyli w te okolice.