Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Warnecki rozłożył ręce.
- Coś za coś, pani będzie ochraniała lasek, a rodowa siedziba się rozleci.
- Właśnie - odrzekła ponuro. - Myślałam, że mi pan pożyczy na remont.
Rządca zrobił zakłopotaną minę.
- Też nie najlepiej stoję, żywej gotówki nie mam, wszystko w obrocie.
Susanne zamyśliła się, a właściwie jakby gdzieś odeszła od tego zastawionego stołu i tych ludzi, tak bardzo jej obcych. Jedno było pewne, nie mogła pozwolić, aby lechicki pałac obrócił się w ruinę, odczuwała jednak podświadomy lęk przed podjęciem decyzji wyrębu lasu.
- Muszę się dobrze zastanowić - powiedziała.
- Pewnie. Tego sienie załatwia w pięć minut, tylko czasu też dużo nie ma. Państwo może na tym lasku położyć łapę, i tyle będzie z naszego interesu. Teraz jest pani właścicielką.
- Prześpię z tym noc - powiedziała Susanne. - Jutro rano dam panu odpowiedź.
- Niech tak będzie - odrzekł dolewając jej do kieliszka.
W tym momencie do pokoju wpadł młodszy syn Warneckiego, kilkunastoletni wyrostek, i zawołał:
- Tata! Ruski generał przyjechał, w takiej czapie, na białym koniu! Ruskie latają jak oszalałe.
Rządca zerwał się od stołu i podszedł do okna, podniosła się i Susanne. Zobaczyła szpaler wyprężonych sołdatów. Generał w baraniej papasze na głowie właśnie przejeżdżał, towarzyszyła mu liczna eskorta.
Z domu naprzeciwko wyszedł do ogródka rosyjski oficer, rządca powiedział, że ma rangę kapitana. Był w rozpiętym pod szyją mundurze, palił papierosa. I jak oni przyglądał się przejazdowi generała.
- Co to za kapitan, co nie boi się takiej szarży? - spytała Susanne.
- Jest z enkawude - wyjaśnił ściszając głos rządca. - Oni mają teraz największą władzę.
Pod wieczór Susanne poszła na górę do pokoju gościnnego, była zmęczona. Położyła się, ale nie mogła zasnąć. W głowie kłębiły się niewesołe myśli, najbardziej przygnębiała ją decyzja, jaką musiała podjąć. Decyzja właściwie nie do podjęcia. Miała wybierać pomiędzy egzekucją lasu a zrujnowaniem domu. I wiedziała, na którą stronę się przechyli. Dom był najważniejszy, człowiek bezdomny tracił oparcie, a ono było potrzebne nie tylko jej, ale także kolejnym pokoleniom Lechickich, Ewelinie, Zuzi... a może także Jasiowi, jeżeli gdzieś tam zagubił się w świecie. Jeżeli żyje, z pewnością będzie chciał wrócić. I musi mieć do czego. Nie było wielkiej nadziei na jego powrót, ale skoro nie odnalazła zwłok, musiała brać to pod uwagę... Gdyby nie wykorzystała tej szansy, oni wszyscy mogliby mieć do niej pretensje. Ale dlaczego na nią właśnie spadał obowiązek decydowania, była już stara, młodsi powinni zacząć tu swoje rządy. Ale kto? Kto? Ewelina była niezaradna, o wszystko w sprawach majątku pytała Susanne, Jasia nie było, a malutka Zuzia nie wchodziła w grę. Nie ma rady, trzeba oddać las pod topór, może nie cały, może uda się wytargować trochę. To zależy, ile jej Warnecki zapłaci, na pewno ją oszuka, ale inni oszukaliby ją na dużo więcej. Prawda jest taka, że musi starczyć na zreperowanie dachu, inne sprawy mogą poczekać. Chociaż... komin się zapycha, nie ma ciągu. W kuchni jedna ściana jest cała okopcona. Przydałoby się wewnątrz też zrobić remont, tynk się już sypie, ale z tym można poczekać... Usłyszała jakiś hałas, ktoś dobijał się do drzwi frontowych. Włożyła szlafrok i zeszła na dół. W przedpokoju stał rządca i jego żona, a od strony ganku walili w drzwi sowieccy żołnierze.
- Szukają wódki - powiedziała Warnecka. - Trzeba im dać, to się wyniosą.
Poszła do kuchni, w tej samej chwili drzwi puściły i do przedpokoju wpadło kilku pijanych sołdatów. Susanne z przerażeniem cofnęła się na schody. Warnecki chciał do nich zagadać, ale dostał uderzenie kolbą i zwalił się na ziemię. Tuż przed sobą Susanne miała teraz osobnika o mocno zaczerwienionej twarzy. Nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia lat, był zamroczony pożądaniem i alkoholem. Chwycił ją za podbródek i przysunął swoją twarz, zobaczyła z bliska jego przekrwione oczy, jednocześnie wionął na nią smród, ohydna mieszanina wódki, machorki i przepoconych onuc.
- Diewuszka! Podożdi!
Susanne wycofywała się tyłem, coraz bardziej przerażona. Bajec chwycił połę jej szlafroka, miękki jedwab osunął się na ziemię, a jej zaplątały się nogi. Upadła do tyłu, Rosjanin wykorzystał to, przygważdżając ją całym ciałem. Rozerwał jej koszulę i sięgnął rękoma pomiędzy uda. Starała się odepchnąć od siebie jego twarz, ale siły ją opuszczały. On rozpiął spodnie i wtargnął w nią z bezwzględną siłą, poczuła rozdzierający ból.
- Krasawica moja, ty moja - bełkotał.