Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
— PrzecieŜ na „Sophie" nie miałeś nic przeciwko chłoście.
— Nie. Świat akceptuje chłostę, ja teŜ. Przeszkadza mi coś innego: nieuzasadnione znęcanie
się, szykany, bicie po twarzy, okładanie liną, przywiązywanie do gretingu, kneblowanie,
przeciąganie pod stępką. Ciągła atmosfera zagroŜenia, naduŜywanie fizycznej przemocy.
Szkoda, Ŝe nie porozmawialiśmy o tym wcześniej. To zresztą bardzo delikatna sprawa, tylko
między tobą i mną.
— Wiem. W tym właśnie jest cały problem. Na początku słuŜby świeŜa, niedoświadczona
załoga musi być doprowadzona do porządku i nauczona dyscypliny. Wiesz przecieŜ, Ŝe wśród
naszych poborowych są zwolnieni z więzień przestępcy. Potrzeba na nich silnej ręki, w prze-
ciwnym razie nie będą słuchali rozkazów. Muszą być posłuszni. Tym razem jednak to
wszystko poszło za daleko. Parker i bosman nie są źli. To tylko mój błąd, powinienem lepiej
nimi pokierować. Z początku trochę zaniedbałem tę sprawę... Podobna sytuacja juŜ się jednak
nie powtórzy. W przyszłości wszystko będzie wyglądało tak jak naleŜy.
— Moim zdaniem ta nieograniczona władza w szczególny sposób deprawuje ludzi. To chyba
nieodwracalny proces. Powinienem odejść...
— Nie moŜesz... — Jack uśmiechnął się szeroko.
— Odejdę.
— Niestety nie. Czy wiesz, przyjacielu, Ŝe nie wolno ci przychodzić i odchodzić, kiedy
zechcesz? — oświadczył Jack, odchylając się do tylu w swoim fotelu i spojrzał na Stephena
triumfalnie. — Zapomniałeś, Ŝe obowiązują cię przepisy prawa wojennego? Jeśli zejdziesz na
ląd bez mojej zgody, będę zmuszony uznać cię za dezertera oraz doprowadzić do tego, byś
został schwytany, przywieziony w kajdanach na okręt i przykładnie ukarany. Co powiesz na
bicie po piętach? Nie wyobraŜasz sobie, jak wielką władzą dysponuje kapitan okrętu
wojennego. Jest nią do cna zdeprawowany, jeśli tak chcesz to nazywać.
— Czy to znaczy, Ŝe nie wolno mi zejść na ląd?
— Oczywiście. Skończmy juŜ tę rozmowę. Jak sobie pościeliłeś, tak się wyśpisz i tyle... —
Jack urwał, zdał sobie bowiem sprawę, iŜ nie tego przysłowia chciał tutaj uŜyć. — Opowiem
ci teraz o mojej rozmowie z tym pętakiem, admirałem...
— Z tego co powiedziałeś wynika, Ŝe spędzimy tu jakiś czas — odezwał się Stephen, gdy
Jack zakończył swoją relację z pobytu na flagowcu. — Nie będziesz więc chyba miał nic
przeciwko temu, jeśli poproszę cię o kilka dni... przepustki? Mam parę spraw do załatwienia:
między innymi muszę odwieźć na ląd naszego wariata i człowieka ze skomplikowanym
złamaniem kości udowej. Na szczęście blisko stąd do szpitala w Dover...
— Oczywiście — zawołał Aubrey. — MoŜesz jechać, jeśli tylko dasz mi słowo, Ŝe wrócisz.
Nie chcę ścigać cię po całym kraju na czele uzbrojonego oddziału... Jedź, kiedy tylko
zechcesz.
136
— Gdy juŜ tam dotrę — powiedział powoli Stephen — wybiorę się teŜ przy okazji do
Mapes...
ROZDZIAŁ ÓSMY
Jakiś dŜentelmen do panny Sophie — oznajmiła pokojówka. — Kto to taki, Peggy? —
zawołała Cecylia.
— To chyba doktor Maturin, panienko...
— JuŜ idę — powiedziała Sophie, rzucając w kąt swą robótkę odruchowo spoglądając w
stronę lustra.
— Doktor na pewno przyszedł do mnie — stwierdziła Cecylia — jest przecieŜ moim
adoratorem.
— Och, Cissy, co ty wygadujesz... — Sophie powiedziała oburzona i zbiegła po schodach.
— Ty masz juŜ jednego. Nie, co ja mówię, dwóch... — Cecylia dogoniła siostrę w korytarzu
na dole i mówiła do niej teraz głośnym szeptem. — Po co ci trzeci? To takie
niesprawiedliwe... — syknęła, gdy drzwi zamknęły się jej tuŜ przed nosem. Sophie weszła do
porannego salonu.
— Tak się cieszę, Ŝe panią widzę...
— Tak się cieszę, Ŝe pana widzę. — Wypowiedziane równocześnie słowa zlały się w jedno.
Na twarzy obojga malowała się ogromna radość i kaŜdy postronny obserwator przysiągłby, Ŝe
są kochankami lub przynajmniej łączy ich coś więcej niŜ przyjaźń.
— Mama bardzo się zmartwi, na pewno chciałaby spotkać się z panem — zawołała Sophie.
— Niestety, zabrała Frankie do miasta, do dentysty...
— Mam nadzieję, Ŝe u pań wszystko w porządku? Jak mama się czuje? Co słychać u panny
Cecylii i pani Villiers?
— Wszystko dobrze, dziękuję. Diany nie ma... A co u pana? Jak tam kapitan Aubrey?
— Świetnie, świetnie, moja droga... To znaczy, świetnie u mnie, bo biedny Jack ma trochę
problemów związanych ze swoim nowym okrętem... No i z załogą, złoŜoną w większości z
powypuszczanych z więzień bandytów, wszelkiej maści łajdaków i opryszków spod ciemnej
gwiazdy.
— Och! — Sophie wykrzyknęła przeraŜona. — Jestem pewna, Ŝe kapitan za duŜo pracuje.
Proszę go poprosić, by się nie przemęczał. Na pewno pana posłucha, doktorze. Czasem
wydaje mi się, Ŝe jest pan jedynym człowiekiem, którego słowa cokolwiek dla niego znaczą.
CzyŜ jednak marynarze go nie uwielbiają? Pamiętam, jak ci z Melbury chętnie i z uśmiechem
na twarzach wypełniali wszelkie jego polecenia. On był teŜ dla nich taki dobry. Nigdy nie
krzyczał, nie zachowywał się wobec nich grubiańsko, na pewno nie traktował ich tak
lekcewaŜąco, jak niektórzy ludzie swoich słuŜących.
— Wydaje mi się, Ŝe juŜ wkrótce wszyscy członkowie załogi naprawdę pokochają Jacka.
Muszą tylko lepiej go poznać — wyjaśnił Stephen. — Na razie jednak sytuacja nie wygląda
zbyt róŜowo. Na szczęście mamy jednak na pokładzie czterech ludzi ze starej załogi „Sophie"
(kapitański sternik dobrowolnie zgłosił się do słuŜby) i na pewno jest to teraz wielka
korzyść...
— Widzę, Ŝe chętnie poszliby za swoim dowódcą nawet na koniec świata — zauwaŜyła