Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Nauczyciel-wychowawca - podmiot wychowaniaKim jest? Kim być może? Kim być powinien nauczyciel-wychowawca jako podmiot wychowania i jednocześnie...Barles doskonale wiedział: fakt, że serbski artylerzysta, na przykład, wystrzeli z moździe­rza nabój PPK-S1A, a nie PPK-SSB i trafi w kolejkę po chleb w...– Jak ci na imię, pięknotko?Odpowiedziała mi niskim głosem:– Na imię mi Merit i nie jest tu w zwyczaju nazywać mnie pięknotką, jak to robią...Tak mówił Piris - i długo jeszcze wyjaśniał, jakim gatunkiem drzewa jest on sam, jakim jest Chlo, a jakim gatunkiem młodych pędów są ich synowie...Ingtar, lord Ingtar z Dynastii Shinowa (IHNG-tahr, shih­NOH-wah): Wojownik rodem z Shienaru, poznany w Fal Dara...— On tam jest, łap go! — krzyknął Wilhelm i rzuci­liśmy się w tamtą stronę, mój mistrz szybciej, ja wolniej, gdyż niosłem kaganek...Dobbs i Joe Głodomór nie wchodzili w grę, podobnie jak Orr, który znowu majstrował przy zaworze do piecyka, kiedy zgnę­biony Yossarian przykuśtykał do...Potem każdy po kolei zaglądał do środka, rozchy­lał płaszcze i — cóż, wszyscy, łącznie z Łucją, mogli sobie obejrzeć najzwyklejszą w świecie...Nikt z jego nowych znajomych nie wiedział nic o zabiera­nych z ulicy i dobrze opłacanych dziewczynach, którym na Croom's Hill kazał stać nago w ogrodzie, aż...- Na litość Boga, niech mi pan nie mówi o piosen­kach, cały dzień żyję wśród muzycznych kłótni!Ale profesor zaczął już mówić, z jego ust słowa...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

A ona tak długo się wahała, czy przyjąć jego oświadczyny.
Przygotowała sobie różne cięte riposty na wypadek, gdyby spotkała Zafira. Ale gdy ich drogi w końcu się skrzyżowały, oszałamiający uśmiech obezwładnił ją do tego stopnia, że zapomniała o niezadowoleniu.
- Gołąbeczko, jesteś lekiem na moje zmęczone oczy.
- Twoje oczy wcale nie wydają się zmęczone - odparła. - Błyszczą jak u lisa, który wypatruje kury na obiad.
- To prawda. Tyle że nie kury, lecz gołąbeczki. - Przybrał minę pełną nadziei. - Czy mogę zjeść cię na obiad?
Meera spłonęła rumieńcem. Na to była przygotowana.
- Nie będę niczyim obiadem. Szłam na spacer, bo memsahib mnie teraz nie potrzebuje.
- Pójdę więc z tobą i będę cię strzegł przed lisami.
Jej nadzieje się spełniły. Ale dopiero gdy znaleźli się z dala od pałacu, Zafir spytał:
- Czy zastanowiłaś się, Meero? Zaskoczona podniosła wzrok.
- Chyba pierwszy raz użyłeś mojego imienia.
- Wolałbym nie nazywać cię ani Meerą, ani nawet gołąbeczką, lecz po prostu żoną - oświadczył z powagą.
Zahipnotyzowana siłą uczucia, bijącego z jego szarych oczu, Meera odpowiedziała:
- Wobec tego ja będę nazywać cię mężem.
Zafir wydał okrzyk radości. Chwycił ją w talii, uniósł w powietrze i trzy razy obrócił się dookoła osi. Zanim odstawił roześmianą Meerę na ziemię, była już przekonana, że jej odpowiedź jednak wiele dla niego znaczyła.
- Szkoda, że nie mam karabinu - powiedział z żalem. - Pasztun powinien uświetnić taką okazję strzelaniem w powietrze, ale mogę z tym poczekać do wesela.
Meera bez powodzenia próbowała przybrać surową minę. Przy­gładziła chustę na głowie.
- Skoro mowa o weselu, to sądzę, że powinniśmy najpierw jechać z Falkirkiem sahibem i milady do Bombaju.
Przyciągnął ją do siebie i pocałował.
- Czy musimy tak długo zwlekać?
- Tak - powiedziała zdyszana, gdy wreszcie oswobodziła usta. - Sahib i memsahib wiele dla mnie zrobili. Byłoby niewdzięcznością teraz ich opuścić.
Pocałował ją jeszcze raz i położył jej rękę na piersi.
- Z weselem się nie śpieszy, ale czy musimy wziąć ślub, żeby...? Natychmiast uwięziła jego wędrującą dłoń.
- Owszem, musimy, ty szelmo. Przed ślubem nic z tego. Niezrażony jej odmową Pasztun roześmiał się i zerwał czerwony kwiat z rabaty przy ścieżce.
- Rozsądna z ciebie kobieta. Właśnie taką żonę chce mieć mężczyzna. - Wetknął jej kwiat za ucho.
- Zawsze jesteś taki pogodny - powiedziała zdziwiona. - Czy niczym nie można cię obrazić?
Uśmiechnął się szeroko.
- Byłbym obrażony, gdybyś odrzuciła moje oświadczyny. Chodź­my pospacerować po ogrodach.
Meera nie zwracała uwagi na to, dokąd idą, ale nagle zorientowała się, że są na granicy zakazanego obszaru.
- Tu wolno wchodzić tylko królewskiej rodzinie i najdostojniej­szym dworzanom. Czy nie napytamy sobie biedy, jeśli ktoś nas tutaj zastanie?
- Jesteśmy w Dardżystanie gośćmi i możemy udać niewiedzę W najgorszym razie zostaniemy surowo upomniani i wyrzuceni z ogrodu - powiedział beztrosko Pasztun. - Maharadża nie skazałby na śmierć służących gości z tak błahego powodu.
Chociaż Meera nie uspokoiła się do końca po tej przemowie, nie mogła oprzeć się chęci obejrzenia prywatnych ogrodów. Wchodząc do nich, niespokojnie się rozejrzała, ale nikogo nie zauważyła. Wkrótce oboje znaleźli się w samym ich środku.
- To musi być słynny banian - powiedział Zafir, wskazując drzewo przed nimi.
Figowce bengalskie, zwane banianami, były najbardziej charakterystycznymi indyjskimi drzewami, ponieważ miały odchodzące od gałęzi i wiszące w powietrzu korzenie, które przekształcały się w nowe pnie, gdy wrastały w glebę. W efekcie powstawała plątanina korzeni i pni, wyrastających we wszystkich kierunkach. Miejsca pod banianami wykorzystywano często na bazary, a jedno rozrośnięte drzewo mogło dać schronienie setkom ludzi.
- Co w nim jest słynnego? - spytała Meera, dokładnie przy­jrzawszy się banianowi. - Wygląda jak każdy inny.
- Podobno maharadża ma tron wbudowany w to drzewo i czasem przyjmuje tutaj gości - wyjaśnił Pasztun. Zaczął okrążać masywne drzewo. Meera szła za nim dość zdenerwowana.
Po drugiej stronie istotnie znaleźli tron, wyrzeźbiony w korzeniu i obficie zdobiony. Zafir z dumą usiadł na tym miejscu.
- Nieźle - powiedział. - Chodź, pocałuj mnie, żebyśmy mogli opowiadać wnukom, że spodobałaś się mężczyźnie, który zasiadał na tronie Dardżystanu.
Rozbawiona, lecz jeszcze bardziej przestraszona Meera syknęła:
- Ty głupku! Jeśli ktoś nas tutaj zastanie, to maharadża każe ci obciąć nos albo uszy.