Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Wyszli razem z ?Bristolu? oko?o wp?? do dziesi?tej
– Dok?d? – zapyta? porucznik.
– Tego nie wiem – odpar? doktor Berwid. – Mo?e na spacer, a mo?e do jakiej? garsoniery. Niekt?re cnotliwe mieszczaneczki maj? wi?cej przebieg?o?ci i sprytu ni? zawodowe ladacznice.
Orlan u?cisn?? zimn? d?o? doktora.
– Na razie dzi?kuj? panu – powiedzia?. – My?l?, ?e owa Iwona Kropiel rzuci troch? ?wiat?a na tajemnic? zagini?cia Tomasa Jonesa.
– Zagini?cia czy zab?jstwa? – Berwid wygl?da? na zaskoczonego. – M?wi? pan o morderstwie, poruczniku...
– Nie wykluczamy tego.
Orlan sk?oni? si? i opu?ci? gabinet.
Major z r?koma w kieszeniach w?drowa? po gabinecie. Drewicz chcia? wsta?, ale major ruchem ramienia nakaza? mu pozosta? w fotelu.
– Znowu interwencja z Warszawy – powiedzia?. – Konsulat niepokoi si? coraz bardziej. Za wszelk? cen? musimy odnale?? Jonesa albo przynajmniej trafi? na jaki? ?lad. – Urwa?, zab?bni? paznokciem w szyb?. – Jak my?lisz, Marek... gdyby Jones zosta? tu dobrowolnie i ukrywa? si?...
– Po co, obywatelu majorze?
– To mo?e by? szpiegowska historia. Bywa?y ju? takie wypadki.
– Konsulat by nie szala? – powiedzia? Drewicz. – Ograniczyliby si? do oficjalnej interwencji. Poza tym odnios?em wra?enie, ?e kapitan Rassmussen by? z nami szczery.
– I mnie si? tak wydaje – powiedzia? major, wznawiaj?c spacer po gabinecie. – Szukaj, Marek, Anglik nie wyparowa?, musi gdzie? by?, i chyba na terenie naszego miasta.
– Przeczesali?my teren w promieniu kilkunastu kilometr?w – powiedzia? po-
rucznik. – Ekipa nurk?w pracuje w porcie. Na razie, jak ju? m?wi?em, bez ?adnych rezultat?w. Mo?e Orlan trafi na jaki? ?lad.
– Nie czekaj na Orlana – rzuci? nerwowo major – wymy?l co?; ta sprawa musi by? wyja?niona w przeci?gu paru dni, najdalej tygodnia.
Drewicz wsta?. Kilka chwil wpatrywa? si? w szerokie plecy majora obci?gni?te stalowoszarym suknem.
– Mam pewien pomys? – powiedzia?. – Mo?e...
– No to dzia?aj – przerwa? mu major. – Mamy bardzo niewiele czasu.
Drewicz zasalutowa?. Major odpowiedzia? zm?czonym u?miechem, oci??ale siad? za biurkiem, pochyli? g?ow?. Porucznik spr??ystym krokiem wyszed? z gabinetu.
Orlan zadzwoni?. Po chwili zadzwoni? jeszcze raz, us?ysza? dalekie kroki, brz?k zak?adanego ?a?cucha, zgrzyt zasuwy. Drzwi uchyli?y si? lekko, na d?ugo?? ?a?cucha.
– Pan do kogo?
– Do pani – powiedzia? Orlan. – Prosz? otworzy?.
– Ja pana nie znam.
Porucznik wyj?? z kieszeni legitymacj? s?u?bow?, zademonstrowa? j? przez szpar? w drzwiach. Drzwi zamkn??y si?. Po kilkunastu sekundach, jak gdyby wype?nionych wahaniem, szcz?kn?? ?a?cuch. Orlan wszed? do ciemnego korytarzyka i ruszy? za kobiet? do pokoju.
– Pani Iwona Kropiel?
– To ja. O co chodzi?
W jej g?osie pobrzmiewa?y nutki arogancji. Porucznik zna? ten ton: s?ysza? go u ludzi, kt?rzy nie czuli si? zbyt pewni siebie i chcieli to ukry?.
– O kr?tk? rozmow? – odpar?, nieproszony siadaj?c przy stole. – Co pani robi?a przedwczoraj wieczorem?
– Nie pami?tam.
– Prosz? sobie przypomnie?, to dla nas bardzo wa?ne.
– Przecie? m?wi?, ?e nie pami?tam!
– A dla pani jeszcze wa?niejsze – powiedzia? spokojnie Orlan. – Pami?? to niekiedy najlepszy sojusznik. No wi?c?
Iwona usiad?a naprzeciw porucznika. Mia?a na sobie pikowany szlafroczek z jedwabistej mory, papiloty przykry?a szyfonow? chusteczk?. – Ca?kiem ?adna, pomy?la? Orlan – i wygl?da jak niewini?tko, ot, g?ska domowa.
– No wi?c? – powt?rzy?.
– By?am na kolacji -w ?Bristolu? – odpar?a po pauzie. – Macie co? przeciwko temu?
– Bro? Bo?e. – Orlan u?miechn?? si?. – ?Bristol? ma doskona?? kuchni?, zw?aszcza je?li chodzi o potrawy z ryb. Sam lubi? tam niekiedy zagl?da?. Po pierwszym, bo ceny s?one... – Nie zareagowa?a u?miechem, odnotowa? to, by?a napi?ta, czujna. – Z kim pani jad?a kolacj? w ?Bristolu??
– Ze znajomymi.
– Dok?adniej, pani Iwono.
– To byli oficerowie ze szwedzkiego statku. Wystarczy?
– Niestety, nie – powiedzia? Orlan. – Kto opr?cz oficer?w siedzia? jeszcze przy waszym stoliku?
Iwona si?gn??a po pude?ko p?askich, zapali?a, wypu?ci?a przed siebie cienk? smu?k? dymu. Zyska?a w ten spos?b czas do namys?u i podj?cia decyzji. Porucznik odgad? decyzj?: nie k?ama?, jak d?ugo si? da, skoro trafili do mnie, musz? i tak sporo wiedzie?.
– By?y tam trzy kobiety, kt?rych nie znam.
– I kto jeszcze?
– Przysiad? si? do nas na par? chwil doktor Berwid.