Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Porucznik Swallow była tam, gdzie ją zostawił, stojąc zaaferowana po stronie kierowcy.
– Mam dosyć materiaÅ‚u – zawiadomiÅ‚. – DziÄ™kujÄ™ za możliwość dostania siÄ™ tutaj.
Możemy jechać.
Swallow ani drgnęła. Zamiast tego wpatrywała się w coś.
– Poruczniku Swallow?
– Sir – powiedziaÅ‚a. – WidziaÅ‚am coÅ› bardzo dziwnego. Czy mogÄ™ siÄ™ tym z panem podzielić?
– A ta dziwna rzecz to?
– Czy widzi pan tamtÄ… kobietÄ™, tÄ™ rudÄ… w ciemnym stroju? Mike spojrzaÅ‚. StaÅ‚a tam mÅ‚oda kobieta ubrana w coÅ›, co wyglÄ…daÅ‚o jak spodnie z nocnym kamuflażem, ciemnÄ… bluzkÄ™ i kamizelkÄ™ z wieloma kieszeniami. MiaÅ‚a wspaniaÅ‚e rude wÅ‚osy spiÄ™te na karku w ogon. WyglÄ…daÅ‚a jakby wojskowo, lecz Mike nie znaÅ‚ jednostki, która by siÄ™ tak ubieraÅ‚a. Może to jakaÅ› lokalna milicja lub organizacja paramilitarna. Strażnicy, tak miejscowi nazywali przedstawicieli prawa, ale ona nie wyglÄ…daÅ‚a na jednÄ… z nich. Mike nagle uÅ›wiadomiÅ‚ sobie, że nie widziaÅ‚ żadnego reprezentanta miejscowych wÅ‚adz, odkÄ…d lÄ…dowali tu marines, i zaÅ‚ożyÅ‚, że podlegli ogólnej ewakuacji.
– Tak? – zapytaÅ‚.
– Zachowuje siÄ™ podejrzanie, sir.
– A co takiego robi?
– To samo, co pan. Rozmawia z ludźmi.
– Cóż, to z pewnoÅ›ciÄ… podejrzane. Porozmawiamy z niÄ…? Ruda kobieta skoÅ„czyÅ‚a ostatniÄ… rozmowÄ… ze starszym mężczyznÄ… i ruszyÅ‚a dalej. Swallow ruszyÅ‚a za niÄ…. Mike również.
Gdy się przybliżyli, Mike dojrzał w kobiecie coś podejrzanego: była mniej zakurzona niż reszta uchodźców. I mniej zmartwiona.
– Przepraszam, ma’am – powiedziaÅ‚a Swallow.
Ruda kobieta zawahała się w pół kroku i rozejrzała.
– W czym mogÄ™ pomóc? – zapytaÅ‚a. Jej nefrytowo-zielone oczy zwÄ™ziÅ‚y siÄ™ o wÅ‚os, a Mike spostrzegÅ‚, że jej usta byÅ‚y ciut za szerokie w stosunku do reszty twarzy.
– Mamy kilka pytaÅ„ – powiedziaÅ‚a porucznik, może bardziej szorstko niż życzyÅ‚by sobie tego Mike.
– A kto miaÅ‚by zadawać te pytania? – prychnęła kobieta. Zimny podmuch zdawaÅ‚ siÄ™ przelecieć miÄ™dzy kobietami.
Mike wsunął się między dwie kobiety.
– Jestem reporterem z Universe News Network. Nazywam siÄ™ Michael...
– Liberty – dokoÅ„czyÅ‚a ruda. – WidziaÅ‚am twoje relacje. Przeważnie sÄ… dobre.
– SÄ… zawsze dobre, gdy je piszÄ™ – przytaknÄ…Å‚ Mike. – JeÅ›li coÅ› z nimi nie tak, to wina redakcji.
Kobieta obdarzyła Mike’a przeszywającym spojrzeniem. Był przekonany, że może zamienić te zielone oczy w ostre sztylety, które dotarłyby do wnętrza jego duszy.
– Nazywam siÄ™ Sarah Kerrigan – powiedziaÅ‚a po prostu, zwracajÄ…c siÄ™ do Mike’a, nie do porucznik Swallow.
Świetnie, pomyślał Mike. Nie jest z żadnych lokalnych władz.
– I skÄ…d pani jest, miss Kerrigan? – zapytaÅ‚a porucznik Swallow. Wciąż siÄ™ uÅ›miechaÅ‚a, ale Mike wyczuwaÅ‚ w tym uÅ›miechu odrobinÄ™ napiÄ™cia. CoÅ› w Kerrigan dziaÅ‚aÅ‚o porucznik na nerwy.
– Z Uniwersytetu na Chau Sarze – odpowiedziaÅ‚a Kerrigan, patrzÄ…c uważnie na oficera. – Należę do zespoÅ‚u socjologicznego przebywajÄ…cego tutaj, gdy nastÄ…piÅ‚ atak.
– To wygodna historyjka – powiedziaÅ‚a Swallow – szczególnie zważywszy na fakt, że nikt nie może jej teraz potwierdzić.
– Przykro mi z powodu twojej planety – wtrÄ…ciÅ‚ siÄ™ Mike. ZamierzaÅ‚ tylko stÄ™pić niedopowiedziane oskarżenia Swallow, ale po raz pierwszy zdaÅ‚ sobie sprawÄ™, że naprawdÄ™ byÅ‚o mu przykro z powodu zniszczenia, jakie widziaÅ‚ z orbity. ByÅ‚ także zażenowany, ponieważ nie pomyÅ›laÅ‚ o tym wczeÅ›niej.
Rudowłosa skierowała swą uwagę z powrotem na reportera.
– Wiem – powiedziaÅ‚a po prostu. – CzujÄ™ twój smutek.
– I co pani tutaj robi, miss Kerrigan? – Swallow byÅ‚a ostra niczym ulubiony nóż do papieru Andersona.
– To samo, co wszyscy inni, kapralu... – odpowiedziaÅ‚a Kerrigan.
– Poruczniku, ma’am – przerwaÅ‚a Swallow jeszcze ostrzej.
Kerrigan uśmiechnęła się rozbawiona.
– Wobec tego poruczniku. PróbujÄ™ dowiedzieć siÄ™, co jest grane. Czy istnieje plan ewakuacji, czy też konfederaci traktujÄ… ludzi niczym pionki w swojej grze?
– Co to ma znaczyć? – wybuchÅ‚a Swallow, lecz Mike szybko przeformuÅ‚owaÅ‚ pytanie.
– Czy masz wrażenie, że z ewakuacjÄ… jest coÅ› nie tak?
Kerrigan parsknęła śmiechem.
– Czy to nie oczywiste? Setki ludzi wypÄ™dzono z miast i umieszczono na pustkowiu.
– Miasta nie nadajÄ… siÄ™ do obrony – zauważyÅ‚a Swallow.
– A ta gÅ‚usza siÄ™ nadaje? – odcięła siÄ™ Kerrigan.– WyglÄ…da na to, że Konfederacja myli dziaÅ‚anie z robieniem postÄ™pów. SÄ… szczęśliwi, przemieszczajÄ…c uchodźców jak warcaby na planszy bez żadnego prawdziwego planu ewakuacji.
– DomyÅ›lam siÄ™, że takie plany sÄ… opracowywane – powiedziaÅ‚ Mike uspokajajÄ…co.