Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.– A obrona?– Obrona to nie cel, to tylko przejściowa forma działań, wymuszona przez przeciwnika...Czy duchy, które walczyły ze sobą za życia, uważają się jeszcze po śmierci za nieprzyjaciół i czy są jeszcze przeciwko sobie nawzajem za­wzięte, jak za...Czyli kobylinami - belkami ustawianymi na kozach, nabijanymi drew-nianymi albo elaznymi kolcami, sucymi do stawiania atwo usuwalnych zapr gwnie przeciwko...Ten typ zabiegw - w przeciwiestwie do wczeniej wymienionych -uzmysawia czytelnikowi odrbno jego wiadomoci wobec wiadomoci nadawcy...staway obok czeskich przeciw cesarzowi, wtedygodno cesarska piastowan bya wanie przezkrlw czeskich...Minęli kilka dość dużych zajazdów i innych budynków, które mogłyby posłużyć im za kwatery, po czym dojechali do przeciw­ległego krańca miasta...116gbiajcym si deficytem wody, a zwikszone wydzielanie aldosteronu przeciwdziaa deficytowi sodu...Dwudziestego Trzeciego Dnia spostrzegł coś dziwnego — oto kombinezon, który otrzymał od Strażników ciasno opinał jego ciało, a przecież z początku był...MARS W ZNAKU WAGIPomyślnie aspektowany wskazuje na namiętną i kochliwą osobę, ulegającą silnie płci przeciwnej, która ciągnie jak magnes żelazo...Zatrzymał się w pobliskim pubie na obiedzie, potem szybko wrócił do Chaty Nadziei, przebrał się w luźne spodnie i włożył kurtkę przeciwdeszczową...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Podziemne jaskinie.
- To się trzyma kupy. Bez odbioru. Wiemy przynaj­mniej, gdzie jest artefakt.
- Gdzie? - spytał Floyd, gdyż słyszał tylko moją część rozmowy.
- Pod ziemią. Na wprost nas są jakieś jaskinie lub pieczary. Na powierzchni niczego nie widać - ale są tam bez dwóch zdań. Nasi zawodowi obserwatorzy dają głowę, że artefakt spoczywa w którejś z tych jaskiń. Moglibyśmy teraz urządzić sobie postój i zaczekać na meldunki?
- Przypuszczam, że tak.
Floyd słusznie przypuszczał, co było pożyteczne, bo gdy tylko padliśmy na ziemie, wystrzelono ku nam grad pocis­ków. Przeleciały ze świstem w powietrzu nad miejscem, gdzie dopiero staliśmy.
Floyd trzymał w ręce wielką i groźną spluwę, która wcale go nie przyhamowała, gdy prześlizgiwał się obok mnie na czworakach do schronienia z ziemnego pagórka wokół dendronów.
- Ktoś do nas strzela! -krzyknąłem przez radioszczękę.
- Nie widać źródła ognia.
Fido stał na tylnych nogach - nagle wyrwał z pod­skokiem do góry, lekceważąc drugą salwę.
- Hau, hau. Ktoś może nie widzieć, ale nie ja.
- Co to jest?
- Jakieś urządzenie na poziomie gruntu. Mam je zlikwidować? i
- Jeśli możesz. i
- Grrr! - warknął i wciągnął nogi, po czym śmignął nad l ziemią tak szybko, że ledwo go było widać. Po kilku chwilach rozległa się głucha eksplozja i krzaki obsypał z brzękiem grad odłamków.
- Szybko się uwinął - powiedziałem.
- Dziękuję - odparł Fido. Wynurzył się spod poszycia z wyszczerbionym kawałkiem metalu w pysku. - Chodźcie za mną, jeśli chcecie obejrzeć szczątki.
Udaliśmy się za nim do dymiącego dołka z kłębowis­kiem pogiętej aparatury na środku. Fido upuścił swój odłamek i podniósł przednią nogę. Wyciągnął głowę, na­prężył ogon - wystawiał.
- Zdalnie sterowana wieżyczka strzelecka. Zauważcie, że górną płytę ma zamaskowaną, ukrytą za warstwą pyłu i pędów roślin. Sterowanie hydrauliczne - ta czerwień to oliwa, a nie krew - do unoszenia działka nad ziemię. Tam leżą resztki celownika optycznego. Zwróćcie uwagę na cztery karabiny maszynowe, Rapellit-Binetti X-dziewięt-nastki. Szybkostrzelność - tysiąc dwieście pocisków na minutę. Osiemdziesiąt na sekundę - pociski przeciwpancer­ne i wybuchowe.
- Odkąd to jesteś autorytetem w zakresie uzbrojenia, Aido? - spytałem.
- Od dawna, skarbie. W rozkwicie młodości musiałam poznać się na takich sprawach. Wiem też, że tej konkretnie broni nie wytwarza się już od ponad pięciuset lat.
ROZDZIAŁ 23Wziąłem kolejny łyk wody, żałując, że nie jest to coś mocniejszego. W sumie jednak cieszyłem się, że nie było, gdyż jasny umysł stanowił cenną rzecz w tym momencie.
- Ile lat mogą mieć? - spytałem. Odpowiedź nie padła, ponieważ nasz fałszywy czworonóg rył ziemię niczym naj­prawdziwszy jamnik, w wielkim tempie wzbijając tumany pyłu. Wkopywał się pod wieżyczkę strzelecką.
- Pięćset - mruknął Floyd. - Jak to możliwe? Jaki sens używać takiego rzęcha?
- Jeśli nie ma się pod ręką nic innego. Oto tajemnica, którą zaraz rozwiążemy. Pamiętasz ten starożytny materiał wybuchowy, który wysadził w powietrze laboratoria? To też antyk. Pomyśl przez chwilę. A jeśli planeta była zasied­lona wcześniej, nim poczęli zrzucać na nią ludzkie śmieci? A jeśli żyli na niej osadnicy - tyle że ukrywali się pod ziemią? To niewykluczone. I jeśli mam rację - to minęło pięćset lat od ich przybycia. Już tak długo ci tajemniczy imigranci kryją się tutaj. Konkretnie, pod nami. Musieli się osiedlić, zanim Liga w ogóle odkryła tę planetę. Dlatego nie ma żadnych danych na ich temat.
- Kim są?
- Wiem tyle co ty.
- A psik! - parsknął psobot przez uwalane ziemią nozdrza. - W gruncie ciągnie się światłowód, najwyraźniej sterujący wieżyczką.
- Prowadzi w głąb do jaskiń. A więc następne pytanie -jak się tam dostać?
- Jim - przemówiła szczęka. - O trzy sekundy na północ od was dzieje się coś ciekawego, na tym samym azymucie. Zainstalowałem wzmacniacze obrazu na teleskopach elektro­nowych i widzimy to dość wyraźnie...
- I co widzicie dość wyraźnie?
- Grupę uzbrojonych ludzi, wyłaniającą się z jakiegoś otworu w ziemi. Zdaje się, że ciągną za sobą jednego osobnika, spętanego. Teraz stawiają metalowy słup. Trwa jakaś szamotanina - najwyraźniej przywiązują jeńca do słupa.
Moją mózgownicę przeszyły wspomnienia tysięcy staro­żytnych dreszczowców.
- Powstrzymajcie ich! To na pewno egzekucja - śmierć przed plutonem egzekucyjnym. Zróbcie coś.
- Mc z tego. Jesteśmy na orbicie. Prócz torpedy wybu­chowej, która w tym momencie nie jest wskazana, nie dys­ponujemy niczym, co mogłoby dotrzeć na miejsce przed upływem piętnastu minut.
- Mniejsza z tym! - Zagwizdałem na psobota i we­tknąłem rękę do torby. - Fido! Łap!
Podskoczył wysoko i chwycił w powietrzu bombę gazową.
- Biegnij. W tamtą stronę. Słyszałeś wiadomość - gnaj do facetów i wgryź się z całej siły w ten drobiazg.
Ostatnie słowa wykrzyknąłem w ślad za ogonem, który znikał już wśród zarośli. Złapaliśmy torby i ruszyliśmy jego śladem. Floyd wyprzedził mnie z łatwością i nim dotarłem na miejsce, ciężko dysząc i słaniając się na nogach, wszystko należało do historii. Nasz wierny przyjaciel szczekał i z unie­sioną przednią nogą oraz wyprostowanym ogonem wy­stawiał leżące martwym bykiem ciała.
- Dobra robota, najlepszy przyjacielu człowieka - po­chwaliłem go i bez trudu powstrzymałem odruch, by po­głaskać jego plastykową sierść.
- Do protokołu - oznajmiłem na pożytek radia w dzią­śle. - Sami mężczyźni, wszyscy uzbrojeni w jakąś broń ręczną. Dwunastu nosi mundury maskujące. Trzynasty -zapewne feralny numer - stoi przywiązany do słupa. Bez koszuli.
- Ranny?
- Nie. -Wyczuwałem silne tętno na jego szyi. -Zdąży­liśmy w samą porę. Ciekawe: to młody facet, młodszy niż tamci. Co teraz?
- Decyzję podjął komputer planowania strategicznego. Zbierzcie broń. Weźcie jeńca, przenieście go na bezpieczną odległość i przesłuchajcie.
Parsknąłem z pogardą, rozplątując więzy na przegubach nieszczęśnika.
- Nie potrzeba komputera planowania strategicznego, żeby na to wpaść.