Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Kiedy się zbli-
żyli, poczuł zapach gorącego oleju palącej się latarni. Najwyraźniej słabe światło
nie na wiele im się zdało, gdyż „Paragon” często słyszał ciche przekleństwa poty-
kających się ludzi. Odkrył, że jedną z osób jest Mingsley. Aż za dobrze znał głos
tego mężczyzny.
146
Może przyszli go podpalić? Przecież podczas ostatniej wizyty wyśmiewał się z Mingsleya. Może mężczyzna rzuci w niego latarnią. Szkło rozbije się, gorący
olej spadnie na drewniany kadłub i żywostatek, bezradnie krzycząc, umrze powoli
w ognistej agonii.
— Już niedaleko — usłyszał, jak Mingsley obiecuje swemu towarzyszowi.
— Trzeci raz tak mówisz — poskarżył się drugi głos. Jego chalcedzki akcent
był jeszcze silniejszy niż jamaillski akcent Mingsleya. — Dwukrotnie upadłem
i chyba krwawi mi kolano. Nie wiem, czy warto nam się było tak trudzić.
— On naprawdę jest tego wart. Poczekaj, aż sam zobaczysz.
— W takiej mgle i tak niczego nie dojrzymy. Dlaczego nie możemy przyjść
za dnia?
Czyżby Mingsley się wahał?
— Hm, nie byłoby to najlepiej widziane. Pierwsi Kupcy są niezadowoleni, gdy
ktoś spoza ich grona kupuje żywostatek. Gdyby wiedzieli, że ten cię interesuje. . .
no cóż. Kilka razy dość jednoznacznie ostrzeżono mnie, żebym trzymał się z dala
od tego miejsca. Kiedy pytam dlaczego, otrzymuję tylko kłamstwa i wymówki.
W końcu mówią mi, że tylko Pierwszy Kupiec z Miasta Wolnego Handlu może
posiadać żywostatek. Pytam o powód tego, a w odpowiedzi dostaję kolejne kłam-
stwa. Chcą, żebym wierzył, że to niezgodne z ich zasadami i tradycją. W istocie
jednak chodzi o coś więcej. . . Ach, już jesteśmy! Teraz jest zniszczony, widać
wszakże po nim, jak wspaniały był swego czasu.
Głosy zbliżyły się znacznie. „Paragon” miał dziwne przeczucie, niemniej za-
huczał mocnym głosem:
— Wspaniały? Zdawało mi się, że ostatnio użyłeś wobec mnie słowa „brzyd-
ki”.
Poczuł satysfakcję słysząc, jak obaj mężczyźni nerwowo łapią powietrze.
Mingsley próbował się chełpić, lecz mówił niezbyt pewnym głosem:
— No cóż, powinniśmy byli się tego spodziewać. Żywostatek, jak sama nazwa
wskazuje, jest żywy. — Rozległ się dźwięk metalu stukającego o metal. „Paragon”
domyślił się, że mężczyźni zdjęli szklany kapturek z latarni, aby lepiej widzieć.
Zapach gorącej oliwy wzmógł się. Galion poruszył się niespokojnie i skrzyżował
ramiona na piersi. — No, Firth. . . Co o nim sądzisz? — spytał swego towarzysza
Mingsley.
— Jestem. . . pod wrażeniem — wymamrotał drugi mężczyzna. W jego gło-
sie pobrzmiewał szczery respekt. Potem zakaszlał i dodał: — Ciągle jednak nie
rozumiem, z jakiej przyczyny przyszliśmy tutaj w nocy. Och, coś tam pojmuję.
Potrzebujesz mojego wsparcia finansowego. Ale dlaczego miałbym dać ci trzy ra-
zy tyle, ile wart jest wrak tego rozmiaru bez figury dziobowej? Nawet jeśli ten
potrafi mówić.
— Ponieważ ten statek jest wykonany z czarodrzewu. — Mingsley wypowie-
dział te słowa tonem osoby ujawniającej komuś dobrze dotąd strzeżony sekret.
147
— No i co z tego? Wszystkie żywostatki robi się z tego drzewa — odparował
Firth.
— A wiesz, dlaczego? — spytał jego towarzysz tajemniczym głosem. — Dla-
czego buduje się je z czarodrzewu, materiału tak drogiego, że statek spłaca kilka
pokoleń? No, dlaczego?
— Wszyscy znają powód — gderał Firth. — Ponieważ żywostatki budzą się
po jakimś czasie, a wtedy łatwiej się nimi żegluje.
— Tak, zatem odpowiedz mi na takie pytanie. Czy wiedząc to wszystko na
temat czarodrzewu, zastawiłbyś los swojej rodziny na trzy albo cztery pokolenia?
Tylko po to, by posiadać taki żaglowiec jak ten?
— Z pewnością nie. Powszechnie wszak wiadomo, że Pierwsi Kupcy z Miasta
Wolnego Handlu to szaleńcy.
— Tak, szaleńcy, tylko że każda cholerna rodzina jest nieziemsko bogata —
wytknął mu Mingsley. — A skąd się bierze ich bogactwo?
— Ponieważ mają cholerny monopol na najbardziej fascynujące na świecie
towary. Mingsleyu, może podyskutujemy o ekonomii w gospodzie, nad gorącym
i aromatycznym jabłecznikiem? Zimno mi, mgła mnie przemoczyła do suchej
nitki i rwie mnie kolano, jakby ktoś je zatruł. Przejdźmy do sedna sprawy.
— Jeśli upadłeś na pąkle, może rzeczywiście się zatrułeś — oświadczył