Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
.. pobraliśmy się, gdy ona już chodziła z Katie.
Mówiąc to, krążył wokół zwłok córki, powoli, w regularnych odstępach.
- Widzisz... gdybyśmy wsiedli do tamtego auta, gdyby to nas wywieźli nie
wiadomo gdzie, a te dwa pieprzone pedały robiły z nami przez cztery dni różne
świństwa... Ile mieliśmy wtedy lat? Jedenaście? Nie sądzę, żebym po tym był takim
chojrakiem, gdy poznałem Maritę. Byłbym raczej rozwalonym psychicznie strzępem
faceta, który faszeruje się psychotropami albo innym gównem. Wiem, że nie miałbym
w sobie tego czegoś, co jest konieczne, żeby uderzyć do takiej fantastycznej i dumnej
dziewczyny jak Marita. No i Katie by się nam nie urodziła. A więc i nie zostałaby
zamordowana. Urodziła się jednak i została zamordowana. Tylko dlatego, że nie
wsiedliśmy wtedy do tamtego auta. Kapujesz teraz?
Popatrzył na Seana, jakby oczekiwał potwierdzenia, Sean nie miał jednak pojęcia,
w czym miałby go utwierdzić. Jimmy wyglądał tak, jakby oczekiwał rozgrzeszenia za
to, że nie wsiadł, jako dziecko do tamtego wozu i spłodził córkę, tym samym wydając
ją na śmierć.
Czasem podczas przebieżek Seanowi zdarzało się trafiać na Gannon Street.
Zwykle zatrzymywał się wtedy w miejscu, gdzie on, Jimmy i Dave Boyle toczyli bójkę
na środku jezdni i gdzie nagle zatrzymał się przed nimi samochód. Czasami wyczuwał
nawet zapach jabłek, jaki dolatywał z jego wnętrza. Wydawało mu się, że gdyby zdołał
dostatecznie szybko obrócić głowę, dojrzałby na tylnym siedzeniu wozu
dojeżdżającego do rogu Dave’a Boyle’a, który wpatrywał się w nich przez tylną szybę,
dopóki nie zniknął im z oczu.
Raz, jakieś dziesięć lat temu, przywidziało mu się podczas grubszej popijawy (z
bourbonem w żyłach wpadał w nastrój filozoficzny), że może jednak wsiedli - wszyscy
trzej - do tamtego auta, to zaś, co obecnie uważali za swoje życie, było tylko snem. Że
tak naprawdę pozostali jedenastoletnimi chłopcami zamkniętymi w piwnicy, którzy
tylko wyobrażają sobie, jak wyglądałoby ich życie, gdyby zdołali uciec i dorosnąć do
wieku męskiego.
Choć wiedział, że to przywidzenie jest jedynie karą - pierwszym z szeregu
bolesnych następstw - za całonocne picie, ta myśl uwierała go jak kamyk w podeszwie
buta.
Odtąd przystawał od czasu do czasu na Gannon Street przed swoim dawnym
domem, oczami wyobraźni widział zarys znikającego za zakrętem samochodu z
Dave’em Boyle’em, wciągał w nozdrza zapach jabłek i prosił w duchu: wracaj, nie jedź
z nimi, Dave.
Napotkał zrozpaczone spojrzenie Jimmy’ego. Miał ochotę coś powiedzieć. Na
przykład, że on także zastanawiał się nad tym, co by się stało, gdyby wsiedli do
tamtego auta. Że jego również prześladowała myśl, przelotna jak echo imienia
wołanego z okna, jak ułożyłoby się potem jego życie. Chciał powiedzieć Jimmy’emu,
że oblewał się zimnym potem, ilekroć przyśnił mu się ten nawracający sen, ten, w
którym nawierzchnia jezdni więzi mu stopy i ciągnie go przemocą w stronę otwartych
drzwi tamtego auta; że od tamtego dnia w gruncie rzeczy nie umiał pokierować swoim
życiem, że był człowiekiem, który cierpiał z powodu własnego nieprzystosowania i
lekkomyślności.
Znajdowali się jednak w kostnicy, na metalowym stole między nimi leżała córka
Jimmy’ego, Whitey czekał z długopisem nad kartką notesu, więc w odpowiedzi na
błagalny wyraz twarzy dawnego kolegi Sean powiedział tylko:
- Chodź na kawę, Jim.
Zdaniem Seana Annabeth Marcus była stanowczą, nieustraszoną kobietą.
Siedziała w zimnej kawiarni, przesyconej gorącym zapachem zaparowanego celofanu,
siedem pięter nad kostnicą, i rozmawiała o pasierbicy z obojętnymi urzędnikami.
Zauważył, że była na granicy wytrzymałości. Oczy miała zaczerwienione, zorientował
się jednak, że nie będzie płakała. Nie w ich obecności.
W trakcie rozmowy musiała kilka razy zamilknąć dla nabrania tchu. Urywała w
pół zdania, jakby niewidzialna dłoń chwytała ją za gardło i dusiła. Kładła wówczas
rękę na piersi i szerzej otwierała usta, żeby zaczerpnąć tchu i mówić dalej.
- W sobotę wróciła z pracy, ze sklepu, o wpół do piątej.