Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Słał do admirała depesze, zapewniając, że chociaż bierze wodę, daje sobie radę. Nowy kształt pokładu-lotniska uważał za ostatni krzyk mody, bardziej doskonały od starych typów. Twierdził, że poziomy pokład świadczy o braku fantazji, i pytał, czy admirał nie jest tego samego zdania. Dodawał, że jeśli wiatr powieje z odpowiedniego kierunku - pokład stanie się doskonałym żaglem. W ostatniej depeszy meldował, że starty samolotów będą raczej trudne, i Tyndall, obarczony nadmiarem kłopotów, odpowiedział mu tak dosadnie, że wszelkie meldunki urwały się natychmiast.
Tuż przed szóstą eskadra ukryta się całkowicie za Langenes, podchodząc na dwie mile od brzegu. Półwysep Langenes jest nizinny i wciąż przybierający na sile wiatr przelatywał nad nim swobodnie. Lecz morze na szczęście było spokojniejsze niż przed godziną, chociaż okręty nadal się zataczały.
Krążowniki i okręty osłony, z wyjątkiem „Portpatricka" i „Ganneta", natychmiast podeszły do lotniskowców i zaczęły brać paliwo.
Tyndall po długim namyśle zadecydował, że „Portpatrick" i „Gannet" nie nadają się do dalszej podróży, że potencjalnie są stracone, wobec czego będą osłaniały powrót „Defendera" do Scapa Flow.
Wyczerpanie legło prawie namacalnym ciężarem w pomieszczeniach załogi i oficerów „Ulissesa". Mieli za sobą jeszcze jedną bezsenną noc, jeszcze jedną pozbawioną spokoju i wytchnienia dobę. W otępieniu słuchali komunikatu, że „Defender", „Portpatrick" i „Gannet" powrócą do Scapa Flow, gdy tylko polepszy się pogoda. Sześć okrętów już odpadło, pozostało osiem - połowa eskadry. Nic dziwnego, że czuli się załamani na duchu, jakby ktoś ich zdradził, jakby (mówiąc słowami Rileya) zostali rzuceni wilkom na pożarcie.
A przy tym było bardzo mało rozgoryczenia, wprost zaskakujący brak niezadowolenia. Przeważyła zupełnie bierna rezygnacja.
Brooks zdawał sobie z tego sprawę. Nie pojmował, co spowodowało taką martwotę uczuć, to nienaturalne uspokojenie podnieconych umysłów. Czyżby to był punkt szczytowy? Granica, poza którą chore umysły chorych ludzi przestają w ogóle działać i następuje zamieranie procesów życiowych? A może to już ostateczna apatia? Intelekt podpowiadał mu, że to prawda, że tak musi być... Lecz przez cały czas jakaś ukryta intuicja, jakieś przebłyski jasnowidzenia zmuszały go do czujności. Niewyraźnie uświadamiał sobie, że coś jest nie tak. Lecz mózg miał zbyt znużony, aby taką myśl rozwinąć.
Jakiekolwiek były to nastroje, na pewno nie wynikały z apatii. Przez krótką chwilę gwałtowna fala gniewu przebiegała po okręcie jak błyskawica, pozostawiając oburzenie na fakt, który ją wywołał. Że istniały powody do gniewu, wiedział nawet Vallery, lecz nikomu nie pobłażał. Wszystko stało się bardzo zwyczajnie. Podczas zwykłej wieczornej kontroli okazało się, że światła sygnalizacji bojowej na dolnej rei nie działają. Zrazu przypuszczano, że przyczyną tego jest lód.
Dolna reja - w tej chwili pokryta oślepiającą warstwą śniegu i lodu - wznosiła się sześćdziesiąt stóp nad pokładem i osiemdziesiąt nad powierzchnią morza. Światła sygnalizacyjne zwisały z jej końców. Reperuje się je siedząc nadzwyczaj niewygodnie, okrakiem na rei, gdyż tam jest przymocowana stalowa antena radiowa. Można również pracować siedząc na stołku bosmańskim zawieszonym na rei, jednak przygotowania do tego zawsze nastręczały wiele trudności. Tej nocy praca musiała być wykonana w błyskawicznym tempie, aby nie przerwać łączności radiowej. Przed przystąpieniem do pracy należało wyjąć bezpiecznik wyłączający napięcie trzech tysięcy woltów, który do zakończenia reperacji musiał się znajdować u oficera wachtowego.
Ta precyzyjna, delikatna praca musiała być wykonana na oślizłej, gładkiej jak szkło rei, przy temperaturze poniżej dwudziestu stopni mrozu. Robota trudna, naprawdę niebezpieczna, gdyż przechyły „Ulissesa" regularnie osiągały trzydzieści stopni. Marshall nie chciał wyznaczyć do niej służbowego torpedysty, tym bardziej że był to marynarz w średnim wieku, grubawy rezerwista, który już dawno miał poza sobą szczyty formy sportowej. Spytał o ochotników. Zgłosił się Ralston.
Praca trwała pół godziny. Dwadzieścia minut zajęło wdrapywanie się na maszt, przepełznięcie na koniec rei i umocowanie stołka bosmańskiego, właściwa reperacja pochłonęła resztę. Ze dwie setki zmęczonych marynarzy, wykradając sobie minuty snu, wyszło na pokład i nie bacząc na wicher, z podziwem obserwowało Ralstona.