Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Czuła, że na jej piersi coś pulsuje gorącem, i nie musiała tego czegoś dotykać, by wiedzieć, iż jest to drogocenny kamień.
- Gdzie... gdzie jesteśmy? - jej głos przypominał szept. Podciągnęła się nieco wyżej, by móc widzieć więcej. Obok Yonana leżał miecz, który już nie buchał mocą, nadal jednak wydzielał niewielkie świetlne impulsy. Kelsie widziała teraz więcej muru, a ponad sobą księżyc i gwiazdy. Stało się jasne, że gdziekolwiek się znajdowali, nie był to zagajnik, który oblegano.
- Gdzie jesteśmy? - Yonan powtórzył pytanie jak echo. - Nie wiem... nic nie wiem poza tym, iż znaleźliśmy się z dala od tych, co posuwali się za nami trop w trop. Sądzę, że była tu niegdyś potężna warownia.
Mężczyzna również się rozglądał, jak gdyby próbując uzmysłowić sobie, jak w odległych czasach musiała wyglądać ta ogromna budowla, teraz obrócona w ruinę.
- Ale jak się tutaj dostaliśmy? - zapytała spiesznie Kelsie. Upłynie wiele czasu, nim zapomni o tej wędrówce poprzez Inne Miejsce, poprzez świat, w którym osobnicy jej rodzaju narażają siebie, jak to już przeczuwała, na wielkie niebezpieczeństwo.
- Mieliśmy klucz... przekręciliśmy go... - Młody mężczyzna sięgnął ku rękojeści miecza. - Mija już rok, jak Urik odbył podobną drogę, kiedy Szarzy, tak im się zdawało, mieli go już w swoich łapach. Ci, co należą do Starej Rasy, chadzają swoimi własnymi ścieżkami, te zaś nie są naszymi, z wyjątkiem takich sytuacji, kiedy nie ma i już innego wyboru jak śmierć,
10
W nowej kryjówce nie było czuć smrodu jamy Thasów ani nieopisanego zapachu wypełniającego zagajnik, z którego w tak przedziwny sposób udało się im wyrwać. Panowała w niej natomiast ciemność, może z wyjątkiem tych miejsc, które oświetlał księżyc poprzez szczeliny w murze, i nieprzyjemny chłód. Kelsie i Yonan przytulili się do siebie, pragnąc ciepła ludzkiego ciała. Nie spali, lecz drzemali, budzili się i znowu zapadali w drzemkę, póki szarości wczesnego ranka nie pozwoliły im wyraźniej sobie uzmysłowić, gdzie się znajdowali.
Mury wokół tego miejsca zostały zapewne wzniesione przez olbrzymów, składały się bowiem z ogromnych kamiennych bloków spojonych tak, iż nie było znać śladów jakiejkolwiek zaprawy - jak gdyby sam ich ciężar wystarczał, by złączyć je raz na zawsze. Te potężne mury pięły się w górę z rozmachem. Ponad nimi biegł pas z łamanego kamienia, ułożony już nie tak misternie; znaczna jego część spadła do wielkiego pomieszczenia, w którym Kelsie i Yonan znaleźli schronienie. W jasnym świetle dnia Kelsie uprzytomniła sobie, iż spędzili noc na środku jakiejś innej gwiazdy, kilkakroć większej od tej, którą odkrył Yonan, w ten sam jednak sposób wymodelowanej. Pomiędzy jej ramionami wyryto na kamiennej posadzce jakieś symbole. Jeden z nich kojarzył się Kelsie... z Wittie szkicującą podobny wzór w powietrzu.
Yonan porwał się na równe nogi i z miejsca ruszył ku najbliższej ścianie. Podskoczywszy parę razy, chwycił się rękami jednego z nie obrobionych kamieni. Następnie za pomocą siły własnych ramion zdołał się podciągnąć i nieco przesunąć, zrzucając przy tym niewielką kaskadę prastarych kamieni... Ześlizgiwały się one w tumanach kurzu.
- Gdzie jesteśmy? - Kelsie okręciła się wokół, by przyjrzeć się temu miejscu, gdzie znajdowała się gwiazda. Wyglądało ono podobnie jak mur, ciągnął się jednak wokół niego spory pas wolnej przestrzeni. Ale na dole nie było widać żadnego wyjścia - zewsząd otaczały ich ściany.
Yonan zdołał utrzymać równowagę, z wolna obracając głowę raz w jedną, raz w drugą stronę. Z trudem torował sobie drogę poprzez zdradliwy pas u szczytu muru, by w końcu ujrzeć przynajmniej trzy czwarte tego, co leżało dalej.
- W wieży warownej... tak sądzę... - Yonanowi najwyraźniej brakowało pewności. - Bardzo starej, wiele musiało upłynąć czasu od chwili, kiedy ją opuszczono. Jest takich trochę... Gdy jakąś znajdujemy, zwykle ją omijamy. Nie podejrzewam jednak - skinął głową w kierunku gwiazdy, pośrodku której wciąż stała Kelsie - by była to jakaś pułapka Ciemności. Przyjrzyj się klejnotowi... błyszczy ostrzegawczo? - Jedną ręką trzymał się niebezpiecznego pasa kamieni, drugą szukał rękojeści miecza. Klejnot był ciepły, nie rozpalony i Kelsie powiedziała o tym Yonanowi. Skinął głową.
- Moc jest tutaj bardzo stara... niemal wyczerpana i... - Obrócił nagle głowę i Kelsie widziała tylko jego naprężone ciało.
- Co to takiego? - Ruszyła od razu w stronę muru na wprost miejsca, gdzie zawisł Yonan.
Uczynił uspokajający gest ręką. Kelsie zrozumiała, że Yonan nasłuchiwał i wypatrywał oczy szukając źródła dźwięku, który posłyszał.
Teraz również i ona skupiła się na słuchaniu. Gdzieś w oddali rozległo się ujadanie... nie miało ono jednak nic wspólnego z dzikim i groźnym zawodzeniem ogarów.
Niebawem wysoko na niebie rozbrzmiały trele, które w niczym nie przypominały ochrypłych okrzyków latających czarnych stworzeń, towarzyszących tym z Ciemności.
Z ust Yonana wydobył się gwizd naśladujący owe trele. Kelsie dostrzegła błysk tęczowych skrzydeł, które unosiły świetliste ciało. Naprzeciw Yonana zawisł w powietrzu jakiś Flannan; niewielkie człekokształtne ciałko podtrzymywał szybki trzepot skrzydeł. Kelsie często oglądała Flannany w Dolinie, wiedziała też, co o nich rozpowiadano - że były kapryśne, miały krótką pamięć... że potrafiły przenosić wiadomości, ale jeśli cokolwiek nowego przyciągnęło ich uwagę, łatwo mogło je odwieść od wypełnianego zadania.
Wreszcie Flannan przysiadł w pobliżu Yonana z na wpół tylko złożonymi skrzydłami, jakby za chwilę miał odlecieć. Był rozdrażniony, albowiem odpowiedź na dany przezeń sygnał zrodziła w nim uczucie zniewolenia. Gwizdnął ponownie, jego oblicze przywdziało maskę niecierpliwości.
Kelsie była tak bardzo świadoma wrogości tego latającego stworzenia, jak gdyby wykrzyczało ono w głos, iż nie chce mieć z nimi nic wspólnego. W gwiździe Yonana pojawił się najpierw przypochlebny ton, potem zaś mężczyzna wyrzucił z siebie serię rytmicznych fraz, których Kelsie nie potrafiła rozpoznać.