Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
– Widziałeś to? – zapytała Liedral.
– Tak. Jedź dalej. Spróbuję coś zrobić. – Dorrin skupił się, powoli otulając się światłem i przysuwając Meriwhen bliżej wozu.
Niski, przysadzisty mężczyzna niósł zakrzywioną szablę bez pochwy, a drugi, wysoki, uniósł maczugę i podszedł naprzód, na trzy kroki od powoli jadącego wozu.
– Weźmiemy ten wóz. Potrzebujemy go bardziej niż ty.
– Możliwe – powiedziała spokojnie Liedral. – Ale nie jest wasz. – W rękach trzymała łuk z gotową strzałą.
– Użyj tego łuku, chłoptasiu, a padniesz trupem – wybuchnął wysoki mężczyzna.
– No... bądź grzecznym chłopcem...
Dorrin przysunął Meriwhen bliżej, po czym odrzucił zasłonę i uderzył.
Pałka upadła w błoto od uderzenia laski. Wysoki mężczyzna przytrzymywał zwisający nadgarstek drugą ręką. Otworzył szeroko oczy, widząc ciemną postać na koniu.
– Ciemności...
– Można to tak nazwać – warknął Dorrin, chwiejąc się w siodle. Oczy go paliły, głowa bolała.
Niski mężczyzna podszedł i Dorrin odepchnął na bok ból oczu, kiedy sparował niezdarne uderzenie szablą, po czym uderzył, rozbrajając drugiego rabusia.
Ani Liedral, ani Dorrin nie musieli robić nic więcej, kiedy cała grupa uciekinierów usunęła się z drogi. Dorrin potarł czoło, usiłując rozmasować efekt przemocy, której dopuścił się za pomocą laski.
– Gdzie się nauczyłeś tej sztuczki?
– Ćwiczyłem. Chociaż to trudne. Nic nie widzę, muszę więc wyczuwać, gdzie jestem, a nie idzie mi to najlepiej.
Obserwował uciekinierów, ale żaden z nich nawet nie spojrzał na wóz i jeźdźca. Kobieta w szarych łachmanach próbowała obwiązać złamany nadgarstek wysokiego mężczyzny.
Dorrinowi ciągle głowa pękała z bólu – ale co innego mógł zrobić? Przemoc, zawsze przemoc. Czy jedynym, co się szanuje w Candarze, jest siła?
Ihaaa... iiii...
Dorrin poklepał szyję Meriwhen.
– Spokojnie, malutka.
– Ile jeszcze?
Dorrin próbował obliczyć pomimo bólu głowy.
– Za długo.
– Ile to jest za długo? – zapytała oschle Liedral. – To mi niewiele mówi.
– Podróżowałaś tą drogą częściej niż ja. Jak myślisz?
– Przy tym błocie... będziemy mieli szczęście, jeśli dotrzemy na drugi dzień.
– To za długo – stwierdził Dorrin.
– Chyba masz rację.
Żadne z nich się nie obejrzało, kiedy w siąpiącej mżawce wlekli się przez błoto.
CXL
Dorrin podszedł do wozu Yarrla z kolejnym kawałkiem czarnego żelaza i włożył je do środka. Wóz zatrzeszczał pod ciężarem.
Vaos stał w błocie obok i ocierał czoło w dusznym powietrzu.
– Potrzebujecie coś jeszcze, mistrzu Dorrin?
– Nie teraz. Powinienem wziąć tylko jeszcze jedno. – Dorrin zerknął na północ. Jak dotąd wiosenne niebo było czyste. Przeniósł wzrok na ogród ziołowy, którego nie tknął. Mógł zrobić tylko tyle i jeśli jakimś cudem Brede ma powstrzymać białe hordy, mają aż nadto ziół na ten rok. Poza tym byliny będą rosły bez jego pomocy.
Frisa stanęła na ganku, drapiąc Gildę między uszami. Koza była uwiązana do narożnego palika.
– Mogę jechać z wami, mistrzu Dorrin?
– Nie tym razem, Friso. – Dorrin zamknął tylną klapę wozu i wspiął się na siedzisko.
– Wejdź do środka i włóż kurtkę, hultaju! – zawołała z kuchni Merga.
Dorrin uśmiechnął się szeroko i szarpnął wodze. Powoli, bardzo powoli, wóz wytoczył się z jękiem z podwórza i na dół, w stronę brukowanej drogi. Kiedy skręcił na nią, musiał wziąć szerszy zakręt, żeby ominąć grupę mężczyzn i kobiet, którzy wlekli się w stronę Diev. W grupie było troje dzieci.
Nikt nawet nie spojrzał na wóz, kiedy wlekli się noga za nogą, jedno za drugim. Ich ubrania, całkiem porządne, były jednak brudne od błota na drodze, a wszyscy, nawet dzieci, nieśli pokaźne pakunki.