Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Oczy zacze˛ły ja˛ piec, serce zabiło mocniej, zapowiadaja˛c nadejsćie znanego juz˙ smutku i z˙alu...Gdy chopak z dredami mocniej cisn Simona, ten zatopi zby w jego rce...Zawoalowana niewiasta płacze jeszcze mocniej...- Przez chwilę myślałam, że nas zaatakują! - Rebecca za­chichotała nerwowo i zsunęła włosy z twarzy...– Jezus Maryja! Święty Józefacie!11 – Dali znać ze szosy, jakiś Żyd im powiedział...GRE Real 19 Directions: Each passage in this group is followed by questions based on its content...Trudno było oczekiwać, że MacDonald będzie wiódł życie mnicha...</td> </tr> Rysunek 14...-Jak możemy je wydostać? - zapytał dziekan...- Zapalmy sobie, panie konduktorze...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Wilk skulił się w kącie.
— Tak, to widać — zgodziłem się ironicznie. Odwróciłem się, jakbym zmienił
zdanie. Przyjrzałem się ptakom. Gołębie wyglądały na zadbane, lecz dwa dudki
i kruk stłoczone były w jednej brudnej klatce, powalanej zgniłymi resztkami mięsa i odchodami. Kruk przypominał żebraka w żałosnej pelerynie czarnych piór.
„Trzeba dziobnąć w ten błyszczący patyczek — podpowiedziałem mu. — Mo-
że zdołasz się wydostać na wolność”.
Nastroszone ptaszysko siedziało apatyczne, z głową schowaną głęboko w pió-
rach, ale jeden z dudków podfrunął na wyższy drążek i począł dziobać w metalo-
wą zatyczkę. Znowu spojrzałem na wilka.
73
— Nie miałem zamiaru wystawiać go do wałki. Myślałem, żeby go dać psom na rozgrzewkę. Jak zwąchają trochę krwi, nabierają ochoty do życia.
— Ale przecież z niego byłby niezły wojownik! Patrz, popatrz no tylko. Zo-
bacz, co mi zrobił nie dalej jak miesiąc temu. Chciałem go nakarmić, a on na mnie skoczył.
Odwinął rękaw i pokazał mi brudny nadgarstek naznaczony zsiniałymi pręga-
mi, ciągle jeszcze nie zagojonymi. Rzuciłem okiem bez większego zainteresowa-
nia.
— Wygląda na zakażenie. Chyba trzeba będzie uciąć rękę.
— To nie zakażenie. Wolno się goi, i tyle. Słuchaj, chłopcze, sztorm nadcho-
dzi. Muszę ładować towar na wóz i uciekać, zanim się tu rozpęta piekło. Kupujesz tego wilka? Będziesz miał ostre zwierzę do walki.
— Można go co najwyżej wystawić dla niedźwiedzia. Dam za niego. . . no,
niech będzie sześć miedziaków. — Wszystkiego razem miałem siedem.
— Miedziaków? Chłopcze! My tu rozmawiamy o srebrze! Sam zobacz, to
piękne zwierzę! Sześć miedziaków jest warta sama klatka. Trzeba go trochę pod-
tuczyć, będzie większy i groźniejszy.
— Tak, nakarm go, zanim odgryzie komuś rękę. Została z niego skóra i ko-
ści. — Nachyliłem się nad klatką, odpychając wilka siłą umysłu. Jeszcze mocniej wcisnął się w kąt. — Wygląda mi na chorego. Mój mistrz byłby wściekły, gdyby
psy się od niego pozarażały. — Zerknąłem w niebo. — Sztorm już blisko. Lepiej
sobie pójdę.
— Chłopcze, jedna srebrna moneta i wilk jest twój.
W tej właśnie chwili dudkowi udało się wypchnąć zatyczkę. Drzwiczki od-
skoczyły. Dudki wydostały się na klatkę gołębi. Od niechcenia stanąłem między
nią a sprzedawcą.
„Droga wolna” — wysłałem do kruka. Usłyszałem, jak otrząsa żałosne pióra.
Ująłem w dłoń sakiewkę zawieszoną u pasa i zważyłem ją z namysłem.
— Nie mam srebra — rzekłem — ale i tak wilka nie kupię. Właśnie pomyśla-
łem, że nawet nie mam jak go zanieść do domu.
Za mną dudki wzbiły się w powietrze. Handlarz zaklął szpetnie i rzucił się ku
klatce. Udało mi się tak nieszczęśliwie zastąpić mu drogę, że obaj upadliśmy na ziemię. Kruk dotarł do drzwiczek. Zwaliłem z siebie grubasa, skoczyłem na równe nogi, trąciłem przy tym klatkę, wyrzucając z niej ptaka. Rozprostował skrzydła i zamachał nimi z wysiłkiem. Z ogromnym trudem doleciał na dach pobliskiej
gospody. Rozpostarł złowieszcze skrzydła i zakrakał drwiąco.
— Cały towar mi się rozleciał! — wykrzyknął sprzedawca rozeźlony, ale ja
nie dałem się zbić z pantałyku. Wskazałem rozdarcie płaszcza.
— Mój mistrz będzie się gniewał!
74
Kruk nastroszył pióra i przycupnął za kominem, szukając ochrony przed sztormem. Był wolny. Tłuścioch go tam nie dosięgnie. Za moimi plecami nagle zasko-
wyczał wilk.
— Dziewięć miedziaków — zdecydował zrozpaczony handlarz.
Mógłbym iść o zakład, że nic tego dnia nie sprzedał.
— Mówiłem przecież, nie mam jak zabrać go do domu — odrzekłem. Na-
ciągnąłem kaptur, popatrzyłem w niebo. — Sztorm — zauważyłem, gdy z nieba
zaczęły spadać grube wilgotne płatki. Zanosiło się na paskudną pogodę. Za cie-
pło, żeby śnieg zamarzł, za zimno, żeby stopniał. Do rana ulice pokryją się gładką warstwą lodu. Odwróciłem się, by odejść.
— Dawaj te sześć miedziaków! — wyrzucił z siebie wściekły grubas.
Wysupłałem je bez przekonania.
— A zawiezie mi go pan do domu? — zapytałem, gdy zgarnął miedziaki z mo-
jej dłoni.
— Sam go sobie nieś, chłopcze. I tak mnie obrabowałeś.
Załadował na wózek klatkę z gołębiami. Dorzucił pustą po kruku. Zignorował