Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.– Jak ci na imię, pięknotko?Odpowiedziała mi niskim głosem:– Na imię mi Merit i nie jest tu w zwyczaju nazywać mnie pięknotką, jak to robią...wczeniej na etapie pierwszych czstek chemicznych, na etapie pierwszychrybozomw, na etapie pierwszych bakterii, na etapie ssakw, a wic take naetapie...Sternau uścisnął go, mówiąc: – Poznajesz mnie, Antonio? – Kto by was nie poznał, was dobroczyńcę hacjendy del Erina...plenipotentem, a mnie bardzo rzadko Kaziem albo Leśniewskim, ale dość często urwisem, dopóki byłem w domu, albo osłem, kiedym już poszedł do szkół...Kiedy znowu spotkałem się z Marią, doznałem dziw­nego i tajemniczego uczucia, wiedząc, że Herminę tak samo tuliła do serca jak mnie, że tak samo dotykała,...38 Jan z Gischali próbuje usunąć Józefa Jan, syn Lewiego, któremu moje sukcesy spędzały sen z oczu, pałał coraz większą nienawiścią do mnie...– Z pewnością jesteś bardzo bogata – powiedziałem i ogarnęło mnie przygnębienie, bo zląkłem się, że nie jestem jej wart...– Zala Embuay? – spytałem, najbardziej oficjalnym tonem, na jaki mnie było stać...Kiedyś miałem sposobność obserwować go przez cały wieczór podczas koncertu symfonicznego; ku memu zdziwieniu, siedział w pobliżu, wcale mnie jednak nie...– I mnie również mogliby wziąć pod uwagę – powiedziała jaskółka...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.


Przytulił ją i spojrzał tkliwie w jej twarz szepcząc:
— Nie rozstaniemy się nigdy!
— Ja tu siedzieć nie myślę — oświadczył gniewnie Babalatji. — To szaleństwo. Żadna kobieta nie jest warta życia mężczyzny. Stary jestem i wiem to dobrze.
Podniósł laskę zabierając się do odejścia i spojrzał raz jeszcze pytająco na Daina, lecz Dain wtulił twarz w czarne sploty Niny, nie dostrzegł więc tego ostatniego niemego wezwania.
Babalatji znikł w ciemnościach i wkrótce usłyszeli, jak łódź wojenna oddala się z rytmicznym pluskiem wielu wioseł. Jednocześnie nadszedł Ali od strony rzeki niosąc dwa wiosła na ramieniu.
— Tuanie Almayer! ukryłem nasze czół—no w zatoce — rzekł — w gęstych zaroślach, tam gdzie las schodzi aż do wody. Zrobiłem to, bo usłyszałem od wioślarzy Babalatjego, że biali ludzie tu jadą.
— Czekaj tam na mnie i zostaw łódkę w ukryciu — odrzekł Almayer.
Nasłuchiwał przez chwilę jeszcze kroków Alego, po czym zwrócił się do Niny:
— Nino — rzekł smutnie — czy nie ulitujesz się nade mną?
Nie było odpowiedzi. Nie odwróciła nawet głowy przytulonej do piersi Daina.
Poruszył się, jakby chciał odejść, i zatrzymał się znowu. W słabym blasku dopalającego się ogniska widział nieruchome ich postacie. Nina odwrócona była do niego plecami, a jej długie, czarne włosy spływały po białej sukni; nad głową córki spoglądała ku niemu spokojna twarz Daina.
— Nie mogę — szepnął Almayer i zamilkł. Po długiej pauzie zaczął mówić jeszcze ciszej, niepewnym głosem.
— To byłaby za wielka hańba. Jestem przecież białym człowiekiem! — Poczuł się doszczętnie złamany i szeptał dalej przez łzy: — Jestem białym człowiekiem i pochodzę z dobrej rodziny. Z bardzo dobrej rodziny — powtórzył, gorzko płacząc. — To byłaby hańba… wszędzie po wyspach… jedyny biały człowiek na całym wschodnim wybrzeżu… Nie, to się stać nie może. Biali ludzie nie zobaczą mojej córki z tym Malajem… Mojej córki! — krzyknął głośno z rozpaczą.
Po chwili odzyskał panowanie nad sobą i rzekł wyraźnie:
— Nie przebaczę ci nigdy, Nino, nigdy! Gdybyś teraz do mnie wróciła, pamięć tej nocy zatrułaby mi całe życie. Postaram się zapomnieć. Nie mam córki. Była w moim domu dziewczyna, Metyska, a teraz właśnie odchodzi na zawsze. Dainie, czy jak się tam nazywasz, zabieram ciebie i tę kobietę na wyspę przy ujściu rzeki. Chodźcie za mną.
Poszedł naprzód wybrzeżem w stronę lasu. Ali odpowiedział okrzykiem na jego wołanie. Przedarłszy się przez zwarty gąszcz wsiedli do czółna ukrytego pod nawisłymi gałęźmi. Dain ułożył Ninę na dnie i siadł trzymając jej głowę na kolanach. Almayer i Ali wzięli się do wioseł. Gdy już mieli ruszać, rozległ się ostrzegawczy syk Alego; wytężyli słuch wszyscy troje.
Wśród wielkiej ciszy poprzedzającej burzę usłyszeli zgrzyt wioseł obracających się rytmicznie w dulkach. Odgłos ów zbliżał się coraz bardziej; wreszcie Dain ujrzał przez gałęzie mętny zarys wielkiej, białej łodzi. Kobiecy głos odezwał się po cichu:
— Biali ludzie, możecie tu wylądować. Trochę wyżej, o, tam.
Łódź przepłynęła tak blisko, że końce długich wioseł zawadziły prawie o czółno.
— Dość miejsca na przejazd! Zatrzymać się. Lądujcie! On jest sam jeden i bezbronny — rozległ się spokojny rozkaz w języku holenderskim. Ktoś drugi szepnął:
— Zdaje mi się, że widzę błysk ognia przez zarośla. — I łódź minęła ich, wchłonięta zaraz przez ciemność.
— A teraz — szepnął Ali — do wioseł. Odbijajmy prędko!
Czółenko znalazło się wnet na środku rzeki. W chwili gdy skoczyło naprzód pod energicznym naporem wioseł, usłyszeli gniewny okrzyk:
— Nie ma go przy ogniu! rozbiegnąć się i szukać wszędzie!
Niebieskie światełka zabłysły w różnych stronach polanki. Nagle rozległ się ostry krzyk kobiecy, pełen bólu i wściekłości:
— Za późno! o głupi biali ludzie, nie ma go! Uciekł!
Rozdział dwunasty 
— Oto umówione miejsce — rzekł Dain wskazując piórem wiosła wysepkę oddaloną jeszcze o jaki kilometr. — Oto miejsce, o którym mówił Babalatji. Gdy słońce znajdzie się w środku nieba, przyjedzie po mnie łódka. Poczekamy tu na nią.
Almayer, który siedział u steru, skinął potakująco głową i lekkim uderzeniem wiosła skierował czółno w stronę wysepki.
Znajdowali się właśnie u południowego ujścia Pantai. Za nimi otwierała się daleka perspektywa lśniących wód ujętych w dwie ściany zwartej zieleni, które biegły w dół na spotkanie i zlewały się hen, w oddali. Słońce wschodziło nad spokojną tonią cieśniny, znacząc swą drogę promienną smugą. Blask ślizgał się po falach i mknął rozległym obszarem rzeki niby ścigły goniec niosący światło i życie ponurym losom wybrzeża. Promiennym szlakiem sunęło czarne czółno dążąc ku wysepce, co leżała skąpana w słońcu, w pierścieniu żółtych piasków, jak złota tarcza wkuta w polerowaną stal gładkiego morza. Ku północy i południowi wyłaniały się inne wysepki, radosne w przepychu swych barw zielonych i żółtych, a na głównym lądzie mroczna linia zarośli mangrowych[35] zlewała się z czerwonymi skałami przylądka Tandjung Merah, który wstępował daleko w morze, stromy i bez cienia w blasku wczesnego słońca.
Dobili do brzegu; dno czółenka zgrzytnęło o piasek. Ali wyskoczył i przytrzymał łódkę, a Dain wysiadł niosąc w ramionach Ninę, wyczerpaną wrażeniami i długą, nocną podróżą. Almayer wyszedł z czółna ostatni i wciągnął je na brzeg wspólnie z Alim. Malaj położył się w cieniu i zasnął natychmiast, zmęczony długim wiosłowaniem, zaś Almayer siadł na krawędzi czółna, skrzyżował ręce na piersiach i wpatrzył się w morze.