Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Andre przesunął się nieco w bok.
— Doskonale, dziękuję. Teraz drzwi się zamkną.
Zasunęły się z cichym szumem. Zasyczało sprężone powietrze.
— To komora ciśnieniowa? — zapytał.
— Tak. Poczuje pan na skórze chłodne powietrze. Kalibrację musimy prze-
prowadzać przy zwiększonej zawartości tlenu. Mam nadzieję, że nie cierpi pan na klaustrofobię?
— Dotąd jej nie miałem.
Rozglądał się ciekawie. Zauważył, że szara folia zasłania okienka w ścianach.
Za nią świeciły jakieś lampki, coś się obracało. Rzeczywiście otoczyło go wyraź-
nie chłodniejsze powietrze.
— Zaczynamy kalibrację — powiedział Gordon. — Proszę stać spokojnie.
Pierścienie zaczęły wirować, rozległo się postukiwanie. Szara folia przesuwa-
ła mu się przed oczami coraz szybciej i szybciej. Nagle wszystko ustało.
— Świetnie. Jak się pan czuje?
— Jak w młynku do mielenia pieprzu — odparł.
Gordon zachichotał.
— Kalibracja zakończona. Reszta wymaga precyzyjnego zgrania w czasie,
urządzenie działa automatycznie. Proszę po prostu wykonywać instrukcje przekazywane przez głośnik, dobrze?
— W porządku.
Pstryknęło. Zapadła martwa cisza.
Chwilę później rozległ się odtwarzany z taśmy głos.
— Rozpoczynam sekwencję skanującą. Włączam lasery. Proszę patrzeć prosto
przed siebie, nie podnosić głowy.
Nagle otoczyła go jaskrawobłękitna poświata. Miał wrażenie, że świeci samo
powietrze.
125
— Lasery polaryzują ksenon wtłaczany obecnie do komory. Pięć sekund.
Ksenon? — przemknęło mu przez myśl.
Błękitny blask zaczął przybierać na sile. Marek spojrzał w dół, na swoje dło-
nie, lecz światło było tak intensywne, że ledwie mógł dojrzeć ich zarysy.
— Stężenie ksenonu jest odpowiednie. Teraz proszę zaczerpnąć głęboko po-
wietrza.
Mam oddychać ksenonem? — pomyślał.
— Proszę się nie ruszać przez trzydzieści sekund. Stać nieruchomo, z otwar-
tymi oczami. . . zaczerpnąć powietrza i wstrzymać oddech. . . Teraz!
Pierścienie zaczęły wirować z oszałamiającą prędkością. Niektóre zatrzymy-
wały się nagle, czasami cofały, jak gdyby czegoś szukając. Wyglądało na to, że poruszają się niezależnie od siebie. Markowi dreszcz przebiegł po plecach, wydawało mu się, że spoglądają na niego setki oczu. Proszę się nie ruszać. Jeszcze dwadzieścia sekund.
Pierścienie wirowały z głośnym szumem i świstem. Nagle wszystko ustało.
Przez kilka sekund panowała kompletna cisza. Potem rozległa się seria metalicznych trzasków i pierścienie zaczęły się wysuwać w jego stronę i cofać, wykonując przy tym część obrotu.
— Proszę się nie ruszać. Jeszcze dziesięć sekund.
Znów zaczęły wirować coraz szybciej, stopniowo synchronizując obroty.
Wkrótce cała ściana cylindra rozmazała mu się przed oczami. Po chwili stanę-
ła.
— Skan zakończony. Dziękuję za współpracę — oznajmił głos z taśmy.
Zgasła błękitna poświata, drzwi odchyliły się z szumem. Marek wyszedł z ma-
szyny.
* * *
Gordon siedział przed komputerem, reszta otaczała go półkolem.
— Większość ludzi nawet nie zdaje sobie sprawy — tłumaczył — że podczas
zwykłego badania rezonansu magnetycznego w szpitalu następuje zmiana stanu
kwantowego atomów w ciele człowieka, przede wszystkim momentu pędu cząstek
w jądrach atomowych. Z doświadczeń w stosowaniu tych urządzeń w medycynie
wiemy, że zmiany stanu kwantowego nie powodują żadnych objawów chorobo-
wych. W rzeczywistości nawet ich nie zauważamy. A przecież w zwykłych apara-
tach wytwarzane jest pole magnetyczne o natężeniu około półtorej tesli, czyli jakieś dwadzieścia pięć tysięcy razy silniejsze od ziemskiego poła magnetycznego.
My go nie potrzebujemy. Stosujemy nadprzewodzące interferometry kwantowe,
126
które są tak czułe, że mogą mierzyć rezonans powstający w wyniku oddziaływania pola magnetycznego Ziemi. Nie musimy używać żadnych elektromagnesów.
Marek wszedł do pokoju.
— I jak wyglądam? — zapytał.
Na ekranie komputera widać było tylko półprzeźroczysty kręgosłup i połysku-
jące czerwono zarysy kończyn.
— Na razie mamy dopiero szpik wypełniający kości długie, kręgosłup i czasz-
kę — odparł Gordon. — Program odtwarza wygląd organizmu od środka, dodając
kolejne grupy narządów. A oto i kości. — Na ekranie widać było kompletny szkielet. — Zaraz powinny się ukazać mięśnie.
Spoglądając na pojawiające się z wolna organy, Stern mruknął:
— Wasz komputer jest niewiarygodnie szybki.
— Och, proces rysowania obrazu na ekranie musieliśmy bardzo spowolnić, bo
inaczej nie dałoby się niczego zauważyć — rzekł Gordon. — Rzeczywisty czas
obróbki wynosi zero.
— Zero? — powtórzył David z niedowierzaniem.
— To inny świat. — Gordon pokiwał głową. — Trudno w nim stosować utarte
pojęcia. — Obejrzał się na pozostałych. — Kto następny?
* * *
Przeszli na koniec korytarza do drzwi oznakowanych napisem TRANZYT.
— Po co to robimy? — zapytała Kate.
— Wstępne pakowanie. Dzięki niemu późniejsza transmisja idzie szybciej,
gdyż podstawowe informacje są już wprowadzone do maszyny. Potem wystarczy
jeden skan, żeby wychwycić, jakie nastąpiły różnice, i można przystępować do
transmisji.
Znaleźli się w drugiej windzie. Po wyjściu z niej minęli następne drzwi
z płaszczem wodnym.
— Jesteśmy na miejscu — rzekł Gordon.
* * *
Weszli do ogromnej, jasno oświetlonej pieczary, w której wszelkie odgłosy
odbijały się głośnym echem. Powietrze było zimne. Ruszyli metalową kładką za-
127
wieszoną jakieś trzydzieści metrów nad dnem jaskini. Chris popatrzył z góry na trzy duże, łukowate, wypełnione wodą osłony, rozmieszczone na okręgu. Przerwy między nimi były wystarczające, by przeszedł tamtędy człowiek. Wewnątrz
znajdował się drugi, nieco mniejszy pierścień osłon, a za nim trzeci. Wszystkie osłony przesuwały się wzdłuż okręgów w taki sposób, żeby trzy przejścia nawet na chwilę nie znalazły się w jednej linii. Cała konstrukcja przypominała niewielki labirynt.