Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Samo targowisko składało się z budynku (po kaskaryjsku caersidh, co wymawiało się mniej więcej „ker-szi", okrągłego jak większość pozostałych, i z krytego dachem dziedzińca o powierzchni dwukrotnie większej niż powierzchnia samego domu. Dziedziniec zapełniony był stołami i półkami ze stosami zapasów w jednym rogu żywność, sprzęty gospodarstwa domowego i napoje (w butelkach, które były podejrzanie podobne do tych w piwnicy Breckera w Euterpe) w drugim, a w trzecim proste w kroju ubrania. Środek dziedzińca zajmował kontuar, za którym rej wodził zarządca targowiska.
Michael wiedział od Spart, że zarządca nazywa się Lirg i że ma córkę Eleuth, tę samą, która dostarczała mleko do chaty Zurawic. Lirg nigdy nie przyjmował zapłaty w gotówce Sidhowie brzydzili się pieniędzmi, co wydawało się Michaelowi co najmniej dziwne, zważywszy legendy o dzbanach ze złotem i tak dalej ale pilnował uważnie rachunków Półmiasta. Michael zorientował się, że zasady ekonomii opierały się tu luźno na wypełnianiu powierzanych zadań i rozprowadzaniu towarów zgodnie z zapotrzebowaniem. Przypominało to nieco prostsze formy komunizmu, o których uczył się w szkole na lekcjach prowadzonych przez pana Wagnera. Transporty towarów docierały tutaj przez Przeklętą Równinę. Gdy Michael zbliżał się do dziedzińca, w ulicę targową wtoczyły się z turkotem nadjeżdżające z przeciwka trzy ogromne wozy na wielkich kołach, każdy ciągniony przez dwa sidhowe konie.
Wozy wypełnione były po brzegi żywnością i towarami. Na koźle pierwszego siedział Sidh woźnica, wysoki i wyniosły, odziany w mieniące się brązy; krój jego ubioru nie różnił się w zasadzie od tego, jaki nosił Alyons, z tym, że ten tutaj nie miał na sobie zbroi i nie dzierżył buńczuka. Konie były pokryte pianą, jakby nie żałowano im bata, a z tyłu każdego wozu unosiła się szczególna złota poświata niczym podświetlany promieniami słońca kurz. Poświata rozwiewała się, pozostawiając w powietrzu słodko-kwaśny odór. Lirg wyszedł zza swojego kontuaru i kierował rozładunkiem towarów. Sidh woźnica opuścił tylną klapę wozu, a kilku przechodniów podskoczyło, żeby mu pomóc. Wszystko odbywało się w niemał zupełnym milczeniu. Towary albo przenoszono do krytej szopy stojącej w czwartym rogu dziedzińca, albo umieszczano od razu na półkach targowiska. Nikt nie tłoczył się, żeby zobaczyć, co przywieziono; dostawa nie zawierała niczego poza tym, co już było na składzie i zapewniała jedynie ciągłość, nie urozmaicenie.
Michael przyglądał się temu z boku, dopóki wozów nie rozładowano i nie odciągnięto na stronę, po czym wszedł na dziedziniec starając się nie zwracać na siebie zbytniej uwagi. Woźnica zatrzasnął klapy wozów i pogładził drewno dłońmi, pozostawiając na deskach smugi złotej poświaty. Potem obszedł wszystkie konie i bardziej z precyzją niż z uczuciem poklepał
każdego po zadzie. Wszystko, czego dotknął, roziskrzało się blaskiem.
Michael podszedł do kontuaru, za który wrócił już Lirg. Mieszaniec osadził go w miejscu nieruchomym wzrokiem. Jedno oko miał ciemne, drugie na wpół przymknięte przez bliznę. Włosy Lirga były bardziej brązowe niż czerwone, a jego skóra nie biała, lecz śniada. Czego ci trzeba? - zapytał wspierając się na muskularnych rękach i pochylając do przodu.
- Przyszedłem po ziarno dla Żurawic. I żebyś mnie wciągnął na swoją listę.
- Na jaką listę? Przyjrzał się bacznie Michaelowi i skinął głową. Chodzi ci o kartę. Rozumiem. Jedynie żywność... tylko tyle jesteśmy w stanie wygospodarować, nawet dla pupilków Żurawic.
Nie jestem żadnym pupilkiem zaprotestował Michael zgrzytając zębami. Jestem uczniem i robię, co mi każą robić. Słysząc to Lirg uśmiechnął się, a Michael spiekł raka.
- Rozumiem. Córko!
Z domu wyszła Eleuth z czterema woreczkami ziarna. Dwa postawiła na ziemi przed Michaelem, a pozostałe dwa zarzuciła sobie na ramiona.
-- Sam udźwignę wszystkie obruszył się Michael.
- Kazałem córce, żeby ci pomogła powiedział Lirg. To chyba przesądzało sprawę. Eleuth posłała Michaelowi spojrzenie odradzające dalsze upieranie się przy swoim. Michael podniósł swoje dwa worki.
- A jestem na twojej liście... na tej karcie?
-- Jesteś uspokoił go Lirg. Odwrócił się do klienta Mieszańca i Michael opuścił dziedziniec. Eleuth podążała kilka kroków za nim.
- Czego one cię uczą? spytała Eleuth, gdy zbliżali się już do strumienia.
- Usiłują uczynić mnie silniejszym odparł Michael. Dlaczego nie zostałeś po prostu w Euterpe? Mają tam własne przydziały. Byłoby ci tam dobrze.
- Sprawy inaczej się ułożyły odpowiedział. Przypuszczam, że szkolą mnie, żebym mógł wrócić znowu do domu. W każdym razie mam nadzieję, że taka właśnie jest
przyczyna. Muszę odnaleźć człowieka, który potrafi mi w tym pomóc.
- Czarodziej Sidhów mógłby odesłać cię do domu - powiedziała Eleuth. Głos miała nadzwyczajny; całą siłą woli powstrzymywał się, żeby na nią nie spojrzeć, w obawie, że nie będzie już mógł oderwać od niej oczu. - W każdym razie wiem o jednym takim, który mógłby to zrobić. Lirg mówi, że kapłani z Irall potrafią odsyłać ludzi z powrotem do domu, jeśli naprawdę tego pragną. Kryje się za tym coś tajemniczego, co nie daje mi spokoju. Bo widzisz, ludzie wciąż tu są.
Michael zastanawiał się przez chwilę nad tym, co usłyszał, a potem wszedł w strumień. - Mimo wszystko muszę się nauczyć, jak tu żyć.
Eleuth skinęła głową. - Jeśli jesteś nowy, to pewnie musisz się dużo nauczyć.
Postawili worki na ziemi przed drzwiami chaty Żurawic.
- Gdzie jest twoja matka? - spytał Michael. Ludzie nie mieszkali w Półmieście; zauważył już to.
- Nie wiem - odparła Eleuth. Jej twarz była prosta i spokojna. - Większość z nas ma matki pochodzące z Sidhów, a ojców nie mamy - albo mieszkają w Euterpe. Nigdy nie wiemy, kim są. Wydaje mi się więc, że jestem nietypowa, jestem Mieszanką w drugim pokoleniu... ojca mam Mieszańca, a matkę z rodu ludzkiego.
Michael zapukał do drzwi i otworzyła je Spart. Zerknęła na Eleuth, potem na Michaela i w końcu na worki. - Świetnie powiedziała i zamknęła im drzwi przed nosem.