Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Akceptuje każdy rodzaj
muzyki pod warunkiem, że jest dobra. Weźmy na przykład Beatlesów. Kiedy
zdobyli sławę, odnotowałem to tylko gdzieś w głębi świadomości, ponieważ
bardziej zajmowały mnie studia. Nie miałem czasu zainteresować się ich
muzyką - byli dla mnie jedną z grup muzyki pop. Dopiero później odkryłem
niezwykłość Beatlesów, nauczyłem się ich należycie oceniać. Niektóre ich
piosenki należą do najpiękniejszych kompozycji jakie znam i są, praktycznie
rzecz biorąc, klasyką.
Naturalnie nasuwa się tutaj pytanie, dlaczego nie mielibyśmy śpiewać
również takich piosenek. W przerwie między Verdim, Puccinim i Bizetem
nagrać jedną płytę z muzyką rozrywkową lub jakimiś szlagierami, a może
nawet dać koncert. Przecież to wspaniałe. Byłby to niejako dopływ świeżego
powietrza. Nawiasem mówiąc, tenorowe wycieczki w inne regiony muzyki nie są
niczym nowym. Nagrywali coś takiego Caruso, Gigli, Schipa i wielu innych.
Oni potrafią to robić, ale nie wszyscy tenorzy brzmią w prostych przebojach
jak prawdziwi piosenkarze - niektórzy pozostają tenorami. Chociaż - jakąż
przyjemnością są pieśni neapolitańskie w wykonaniu Giuseppe di Stefano!
Wielką radość sprawiło mi nagrywanie dwóch płyt z musicalami: "South
Pacific" i "West Side Story" - bardzo popularnymi w Ameryce. Dodatkowej
atrakcyjności dodał tej pracy fakt, że dyrygował sam twórca - Leonard
Bernstein.
Jest wiele przyczyn, dla których śpiewam tak zwaną muzykę rozrywkową.
Lubię ją tak samo jak miliony ludzi na całym świecie: relaksuję się przy
niej, a także mam nadzieję zrobić w ten sposób dodatkową reklamę operze.
Może się zdarzyć, że jakiś amator muzyki rozrywkowej zainteresuje się
interpretacjami Carrerasa i w ten sposób odkryje piękno i fascynujące
strony opery.
-------------------------
Ulubione opery
Często stawiano mi słynne "wyspiarskie" pytanie, czyli jakie nagrania
płytowe wziąłbym ze sobą na bezludną wyspę. Gdybym mógł wybierać spośród
największych kompozytorów świata i ich dzieł operowych, najprawdopodobniej
byłyby to: Mozarta "Wesele Figara" lub "Don Juan"; Rossiniego "Cyrulik
sewilski" (niestety nie doszło do skutku nagranie po dyrekcją Claudia
Abbada z Placidem Domingiem w roli Figara i ze mną jako Almavivą);
Belliniego "Norma"; Donizettiego "Napój miłosny" lub "Robert Devereux";
Wagnera "Tristan i Izolda", a jako uzupełnienie ostatnie dwadzieścia minut
pierwszego aktu "Walkirii"; Bizeta oczywiście "Carmen"; Pucciniego
"Cyganeria" lub "Manon Lescaut"; Straussa "Kawaler srebrnej róży".
Najtrudniej byłoby mi podjąć decyzję przy Verdim - "Traviata", "Rigoletto",
"Trubadur", "Bal maskowy" - wszystkie są arcydziełami. Jeśli chodzi o
"Bal...", w grę wchodzą względy emocjonalne: dzień po występie w Parmie
(Ryszard), przyszedł na świat mój syn, Alberto. Pięć lat później nagrywałem
tę samą operę w londyńskim studiu, a ponieważ skończyliśmy pracę nad płytą
dzień wcześniej niż przewidywaliśmy, mogłem wrócić do domu. Tego samego
dnia urodziła się moja córka, Julia. I w końcu "Bal..." był moją pierwszą
operą w mediolańskiej La Scali. Ale mimo wszystko moim "wyspiarskim"
nagraniem byłaby - po męczących rozmyślaniach - płyta z "Don Carolsem".
Chciałbym tu przedstawić bliżej dwie role należące do moich
najukochańszych, ze względu zarówno na możliwości głosowe, jak i głębię
charakteru. Są to Rudolf z "Cyganerii" i Don Jose z "Carmen".
Podczas studiów najbardziej fascynowała mnie "Cyganeria", ze względu na
cudownie oddaną w niej poezję paryskiej codzienności artystycznej. Nie
dziwota, bo przecież identyfikowaliśmy się poniekąd z tym biednym, ale
wesołym kwartetem żyjącym na mansardzie. Marzycielski poeta Rudolf był
"moim typem". Aby lepiej zrozumieć operę i przedstawione w niej charaktery,
postarałem się nawet o powieść Henri Murgera "Sceny z życia cyganerii", na
podstawie której powstało arcydzieło Pucciniego. Autor sam był zagadkową
postacią - pragnął zostać malarzem, najmował się jako żurnalista, do chwili
kiedy swoją książką, będącą zbiorem reportaży, nie zbił sporej, jak na
ówczesne warunki, sumy. Podobał mi się romantyzm jego opowieści i zgrabnie
przebłyskująca ironia. Czytając, czuło się, że autor miał to wszystko -
albo przynajmniej coś podobnego - sam przeżyć. Bardziej kronikarz niż
poeta. I tak rzeczywiście było.
Cudem samym w sobie było perfekcyjne oddanie przez Pucciniego paryskiej
atmosfery, której w ogóle nie znał. Ponadto zachwycało mnie, młodego
studenta, to jak udało mu się wyrazić muzyką wzruszający los młodych
artystów żyjących w nędzy, ale nie pozbawionych nadziei.
Pod względem stylu muzycznego "Cyganeria" jest bardzo elegancką operą;