Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Musiałam o wszystkim wie-
dzieć, udawałam tylko takie głupie niewiniątko, miał nadzieję, że się wystraszę
i oddam forsę, którą mu ten łajdak, mój mąż, wyrwał. Należała mu się. Musiałam
także mieć te taśmy z nagraniem, należało mi to odebrać. Bezsilna nienawiść aż
z niego buchała. W kwestii Floriana w ogóle niech mu nikt nie zawraca głowy,
rzucił się na niego ten chciwiec, a on go tylko odepchnął, sam też się przewrócił
i poszedł pod wodę, jak się wygrzebał, to już Florian był nieżywy. . .
— To jest cud boski, że on cię nie zabił — powiedziała do mnie pobożnie
Danusia, dolewając wszystkim wina.
— Nonsens, z zabitej już nic by nie wydoił. A miał wielkie nadzieje. W obli-
czu tych poglądów, które w sobie ustalił, powinien dbać o moje życie.
— Co im zrobią? — zainteresował się Kocio.
— Nic prawie — odparła Ania niechętnie. — Nieumyślne spowodowanie
śmierci, a może nawet w obronie własnej, zatajenie dowodów przestępstwa, no,
współudział Orzesznika przy Kajtku. . . Zawracanie głowy, byle co dostaną, może
nawet z zawieszeniem. Chyba że im przemyt dołożą, ale to mętne strasznie. Tyle
że już łatwego życia nie będą mieli, bo notowani, a poważni aferzyści takich się boją. A twój wymarzeniec wyłga się w ogóle ze wszystkiego, razem z Idusią.
Zdumiałam się i może nawet trochę zgorszyłam.
— Jakim cudem? Podstępny zbrodniarz. . .
— Zbrodniarz jak z koziego ogona skrzypce — zirytowała się Ania. — Mó-
wisz, jakbyś go nie znała. Wszystko robił tylko po to, żeby być ważny. Nikt inny nie miał prawa odnaleźć złotej muchy, on jeden, taki rycerz króla Artura. W tajemnicy oczywiście. . . Chory byłby, gdyby się ujawnił, nie chciałam ci tego wytykać, ale on przecież na żadne pytanie nie był w stanie odpowiedzieć wprost. W gruncie rzeczy wiedział doskonale, że anonimowość anonimowością, a o bursztynach się
rozejdzie. . .
— I będzie mógł się napawać własną doskonałością?
— Coś w tym rodzaju. Sam jeden okazał się lepszy niż cała policja razem
wzięta.
— Ale przecież Frania zabił. . . ? — zaprotestowała Danusia z oburzeniem.
— Franio sam się zabił na tych prętach kominkowych. On mu tylko wytrącał
broń z ręki. To tak między nami, bo śladu nie zostawił tam najmniejszego. Mo-
że się wszystkiego wyprzeć, nikt mu niczego nie udowodni. O bursztynach też
wiemy tylko dzięki temu, że widziałam je u Idusi na własne oczy i gdybym nie
223
pomyliła dni, nikt by o nich nie miał najmniejszego pojęcia. A Idusia zapiera się zadnimi łapami i rezultat jest remisowy. Ale przecież i tak nie o to wam chodziło?
— Jasne, że nie o to, tylko o bursztyny — przyświadczyłam żywo, starannie
i w pośpiechu usuwając z siebie wszelką myśl o pomyłce życiowej. Nie zależało
mi specjalnie na tym, żeby pomyłka zgniła w kazamatach. — Do tych bursztynów
już dostępu nie będą mieli. Jest szansa, że zostaną u nas i poczekają na muzeum.
— Marysia je dostanie, ale nie upłynni, to mowy nie ma — oświadczył z prze-
konaniem Kocio. — Cicha woda brzegi rwie. Jeśli nie doprowadzi do muzeum,
będzie robiła prywatne wystawy.
Danusia zainteresowała się, czy to spłoszone małżeństwo wreszcie się ustabi-
lizuje. Zapewniliśmy ją, że tak, Adam, mąż Marysi-Grażynki, w pełni popiera jej
chęci i zamiary, gdyby od początku powiedziała mu prawdę o sobie, jeszcze by
jej pomagał. . .
— Nie mogła, bo na początku jej nie kochał — zauważyła Ania rozsądnie. —
A potem zgłupiała ze strachu, moim zdaniem żyła w stanie trwałej histerii.
— I może dobrze się stało, bo bez histerycznych wybryków mogli jej do-
paść — powiedział w zadumie Kocio. — Histeria jest nieprzewidywalna. Na
sprzedaż, prawdziwą czy fikcyjną, ona by się w życiu nie zgodziła, ja ją znam,
i w rezultacie rzeczywiście mogli ją rąbnąć.
— No owszem. Franio był twardy i, jak widać, lubił rozwiązania radykalne. . .
Danusia, wyrzekłszy się bryły z chmurką, odjechała jednakże usatysfakcjo-