Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Dobra, powiedz, jak tobie się udało ujść z napadu?
–Jak?–pomroczniał goliard.–A biegiem! Nogami ostro przebierałem. I nie oglądałem się, choć z tyłu wołali: “Ratunku!".
–Ucz się, Reinmarze.
–Uczę się co dnia–uciął Reynevan.–A inni, Tybal–dzie? Co stało się tam z innymi? Z kolektorem? Z franciszkanami? Z rycerzem von Stietencron? Z jego... Z jego córką?
–Już wam mówiłem, paniczu. Nie oglądałem się. Nie pytajcie o więcej.
Reynevan nie pytał.
*
Zapadł zmrok, ale ku wielkiemu zdumieniu Reynevana armia nie rozbiła obozu. Nocnym marszem husyci dotarli do wsi Ratno, czerń nocy rozświetliły pożary. Załoga rat–nowskiego zamku zlekceważyła ultimatum Ambroża, parlamentariuszy ostrzelała z kusz, w świetle płonących chałup podjęto więc szturm. Warownia broniła się twardo, ale padła jeszcze przed świtem. Obrońcy zapłacili za upór–wybito ich do nogi.
Dalszy marsz podjęto o świcie, a Reynevan zorientował się już, że rajd Ambroża na ziemię kłodzką ma charakter wyprawy odwetowej, jest zemstą za jesienną rejzę na Na–chod i Trutnov, za rzezie, jakich wojska wrocławskiego biskupa Konrada i Puty z Czastolovic dopuściły się pod Vizm–burkiem i we wsiach nad rzeką Metują. Po Radkowie i Ratnie za Vizmburk i Metuję zapłaciła Ścinawka. Ścina–wka należała do Jana Haugwitza, Jan Haugwitz brał udział w biskupiej “krucjacie". Ścinawka poniosła za to karę–spalono ją do gruntu. Poszedł–na dwa dni przed świętem swej patronki–z dymem kościółek świętej Barbary. Proboszcz zdążył uciec, ocalając tym samym głowę przed cepem.
Mając za plecami płonący kościół, Ambroż odprawił mszę świętą–była bowiem, jak się okazało, niedziela. Msza była typowo husycka–pod gołym niebem, na zwyczajnym stole. Celebrujący Ambroż nie odpasał miecza.
Czesi modlili się głośno. Samson Miodek, nieruchomy jak antyczna statua, stał i patrzył na płonącą pasiekę, na zajmujące się ogniem słomiane czapeczki uli.
Po mszy, mając za plecami dymiące zgliszcza, husyci ruszyli na wschód, przeszli obniżeniem między ośnieżonymi garbami Golińca i Kopca, pod wieczór docierając pod Wojbórz. Były to dobra rodu von Zeschau. Zajadłość, z jaką husyci rzucili się na wieś, świadczyła, że ktoś z tego rodu też musiał być z biskupem pod Vizmburkiem. Nie ocalała nawet jedna chałupa, jedna stodoła, nawet jeden szałas i jedna kleć.
–Jesteśmy aż cztery mile od granicy–zawyrokował przesadnie głośno i demonstracyjnie Urban Horn.–I tylko milę od Kłodzka. Te dymy widać z daleka, a wieści rozchodzą się szybko. Leziemy lwu w paszczę.
Leźli. Gdy po skończonej grabieży husycka armia wy–maszerowała z Wojborza, od wschodu pojawił się poczet rycerski w sile jakichś stu koni. Było w poczcie sporo jo–annitów, herby na chorągwiach wskazywały na obecność Haugwitzów, Muschenów i Zeschauów. Na sam widok hu–sytów poczet uciekł w popłochu.
–Gdzie ten lew?–zadrwił Ambroż.–Bracie Horn? Gdzie ta paszcza? Naprzód, chrześcijanie! Naprzód, boży bojownicy! Naprzód, maaaarsz!
·
Nie ulegało kwestii, że celem husytów było Bardo. Jeśli nawet przez jakiś czas Reynevan żywił wątpliwości–w końcu Bardo było sporym grodem i kąskiem nieco zbyt wielkim nawet dla takiego Ambroża–to szybko się one rozwiały. Armia zatrzymała się na noc w lesie blisko Nysy. I do północka stukały siekiery. Produkowano ostrzewie–przypominające herb Ronoviców drągi z odstającymi od–rąbkami gałęzi, proste, poręczne, tanie i bardzo skuteczne urządzenie do forsowania murów obronnych.
–Będziecie szturmować?–spytał bez ogródek Szarlej.
Wraz z hetmanami Ambrożowej konnicy obsiedli parujący kocioł grochówki i pochłaniali zawartość, dmuchając na łyżki. Towarzyszył im Samson Miodek, bardzo ostatnio–od czasu Radkowa–milczący. Olbrzym nie interesował Ambroża i cieszył się pełną swobodą, tę wykorzystał jednak, o dziwo, do tego, by ochotniczo pomagać w kuchni polowej, obsługiwanej przez kobiety i dziewczęta z Hradca Kralove, posępne, małomówne, nieprzystępne i bezpłciowe.
–Będziecie szturmować Bardo–sam siebie upewnił Szarlej, gdy jego pytanie skwitowało mlaskanie i dmuchanie w łyżki.–Czyżbyście i tam mieli jakieś osobiste porachunki?
–Zgadłeś, bracie–otarł wąsy Velek Chrasticky.–Cystersi z Barda bili w dzwony i odprawiali msze dla zbirów biskupa Konrada, idących we wrześniu na Nachod–sko, by łupić, palić, mordować kobiety i dzieci. Musimy pokazać, że coś takiego nie uchodzi na sucho. Musimy dać przykład grozy.
–Nadto–oblizał łyżkę Oldrzych Halada–Śląsk stosuje wobec nas blokadę handlową. Musimy pokazać, że embarga potrafimy łamać, że to się nie opłaca. Musimy też wlać nieco otuchy w serca handlujących z nami kupców, zastraszonych aktami terroru. Musimy dodać otuchy krewnym zamordowanych, pokazując, że na terror odpowiemy terrorem, a skrytobójcy nie będą bezkarni. Prawda, młodszy panie z Bielawy?
–Skrytobójcy–powtórzył głucho Reynevan–nie mogą pozostać bezkarni. W tym względzie trzymam z wami, panie Oldrzychu.
–Chcąc trzymać z nami–poprawił bez nacisku Halada–winniście mówić “bracie", nie “panie". A pokazać, z kim trzymacie, możecie jutro. Każdy miecz się przyda. Zacięty zapowiada się bój.