Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.— Właściwie… — chłopiec aż się skurczył, zmuszony powiedzieć prawdę — właściwie… jedną czy dwie rzeczy napisałem, jak byłem...— Nimbus — powiedziałem poważnie — zwróć to zdjęcie...— Postanowiłem wreszcie dowiedzieć się — powiedział — co to są powtórne narodziny i uczestniczyć w nich...— Teraz powiedział pan coś interesującego — roześmiał się Faber — nie czytając nawet o tym...– Wejdź – powiedział Pentarn...Grace dała jej swój numer i dodała:- Proszę mu powiedzieć, że chce z nim mówić doktor Grace Mitowski i że zajmę mu tylko kilka minut...Petersburgu biegają Nosy albo Raskolnikowowie z siekierami!” — Mamy tu do czynienia z jakąś formą współdziałania — powiedział...Moss znowu jedzie? Mapa Judyty i jej dzieje, milczenie Arina, mówiące więcej, niż ktokolwiek chciałby powiedzieć na głos, wszystkie demony szalejące w myślach...— Lepiej nie — powiedziała krótko Ewa..."Poczekaj aż zobaczysz co tutaj zobaczyłem, " powiedział z zadowoleniem...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

To nikczemne. Ale ja was pomszczę, ja pomszczę ciebie, Deo, ze mną będą mieli do
czynienia. Jestem parem Anglii.
Ursus cofnął się, jakby meteor jakiś w pierś go uderzył, i spojrzał z natężoną uwagą na
Gwynplaine'a.
– Nie umarł, to pewne, ale czyżby zwariował?
I nieufnie przysłuchiwać się zaczął temu, co mówił Gwynplaine.
A on ciągnął dalej:
– Bądź spokojna, Deo. Zaniosę skargę do Izby Lordów.
Ursus znów spojrzał na niego i palcem puknął się w czoło.
Lecz szybko pogodził się z losem.
– Wszystko mi jedno – mruknął. – Jakoś tam będzie. Chcesz – to miej sobie bzika, mój
Gwynplaine'ie. Człowiek ma prawo do tego. Ja jestem szczęśliwy. Ale co to wszystko zna-
czy?
Statek wciąż płynął gładko i prędko, noc stawała się coraz bardziej ciemna, mgły nadcią-
gające od strony oceanu zasnuły zenit, a nie rozpędzał ich żaden wiatr, w górze widać było
jeszcze kilka większych gwiazd, lecz i one znikały kolejno, aż znikły wszystkie i całe niebo
stało się czarne, nieskończone, łagodne. Rzeka coraz bardziej rozszerzała się, obydwa jej
brzegi, i lewy i prawy, podobne były już tylko do dwu brunatnych kresek, nieomal wtopio-
nych w ciemność nocy. Jakiś ogromny, głęboki spokój szedł od tego mroku. Gwynplaine sie-
dział przy maszcie tuląc do piersi Deę. Mówili do siebie, szeptali, z ust ich wyrywały się
okrzyki i westchnienia. I jakże tu odmalować cię, o radości?
– Życie moje!
– Niebo moje!
– Miłości moja!
– Moje całe szczęście!
– Gwynplaine!
– Dea! Zmysły tracę! Daj, niech ucałuję twoje stopy!
189
– To ty!
– Tak wiele maro ci do powiedzenia. Zbyt wiele. Nie wiem sam, od czego zacząć!
– Pocałuj!
– Żono moja!
– Nie mów, że ja jestem piękna, Gwynplaine'ie. To ty jesteś piękny.
– Odnalazłem cię i mam cię, tu na sercu. Tak! jesteś moja! To nie sen. To ty. Czy możli-
we? Tak. Wracam do życia. Gdybyś ty wiedziała, co mi się przydarzyło, ile przygód. Dea!
– Gwynplaine!
– Kocham cię!
A Ursus pomrukiwał.
– Czuję radość dziadka, jakbym patrzył na własne wnuczęta. Homo wyszedł także spod
budy i chodził między nimi pokornie, cicho, nie wymagając zgoła niczyjej uwagi, i lizał języ-
kiem swym to grube buty Ursusa, to płaszcz Gwynplaine'a, to suknię Dei, to siennik. Błogo-
sławił swoim sposobem ich szczęściu.
Statek przepłynął już koło Chatham koło ujścia rzeki Medway. Zbliżano się do morza. Po-
godny spokój ciemnych przestworzy był tak ogromny, że statek płynął z biegiem Tamizy bez
jakichkolwiek trudności i powikłań; żaden z marynarzy nie wyszedł na pokład, nie było po-
trzeby. W drugim końcu statku szyper, samotny, sterował. On jeden tylko stał na rufie; a na
dziobie latarnia oświetlała szczęście tych kilku istot, które na samym dnie rozpaczy, co nagle
radością się stała, połączyły się oto ze sobą nieoczekiwanie.
190
IV. NIE NA ZIEMI, LECZ W NIEBIE
Nagle Dea wyrwała się z objęć Gwynplaine'a, stanęła. Obie dłonie przyłożyła do serca,
jakby chciała zatrzymać je w piersi.
– Co mi jest? – rzekła. – Co mi jest? Radość dech zapiera, dusi. Ale to nic. Już dobrze.
Kiedyś się tak nagle pojawił, Gwynplaine'ie, zadałeś mi cios. Cios szczęścia. Całe niebo we-
szło mi do serca, jakieś odurzenie, takie wielkie. Kiedy ciebie nie było, czułam, że powoli
uchodzi ze mnie życie. A tyś mi je oddał. Coś się we mnie jakby rozdarło, rozdarły się ciem-
ności i poczułam przypływ życia, płomiennego życia, gorącego, rozkosznego. Jakże niezwy-
kłe jest to życie, które ty mi dałeś. Tak niebiańskie, że trochę boli. Jakby dusza powiększała
się, powiększała i mieściła się w ciele z coraz większym trudem. To życie serafinów, ta pełnia
napływa mi aż do głowy i przenika mnie całą. A w piersi jakby trzepotały skrzydła. Dziwnie
mi, ale tak dobrze, tak szczęśliwie. Wskrzesiłeś mnie, Gwynplaine'ie.
Zaróżowiła się, zbladła, znów się zaróżowiła i upadła.
– Niestety! – rzekł Ursus – zabiłeś ją.
Gwynplaine wyciągnął ku niej ręce. Najwyższa rozpacz pojawiająca się wśród najwyższej
ekstazy – wstrząs to nie lada. Sam upadłby, gdyby nie musiał jej podtrzymać.
– Deo! – zawołał drżąc cały. – Co ci jest?
– Nic – odrzekła. – Kocham cię.
Leżała w ramionach Gwynplaine'a Jak podniesiona z ziemi chusta. Ręce jej zwisły bez-
władnie.
Gwynplaine i Ursus ułożyli Deę na sienniku. Odezwała się cichutko:
– Nie mogę oddychać leżąc.
Posadzili ją.
Ursus rzekł:
– Trzeba poduszki.
A ona odpowiedziała:
– Po co? Przecież jest Gwynplaine.
I oparła głowę o jego ramię, a on usiadł za nią i podtrzymywał ją, a spojrzenie miał błędne
z rozpaczy.
– O! – powiedziała – jak dobrze!
Ursus schwycił ją za rękę i liczył puls. Nie poruszył głową, nie wyrzekł ani słowa, a to, co
myślał, odgadnąć można było tylko po ruchu powiek, które trzepotały szybko, konwulsyjnie,
jakby usiłowały powstrzymać cały potok łez.
– Co jej jest? – zapytał Gwynplaine.
Ursus przyłożył ucho do lewego boku Dei.
Gwynplaine jeszcze natarczywiej powtórzył swe pytanie. Przeraził go brak odpowiedzi.
Ursus podniósł głowę, popatrzył na Gwynplaine'a, na Deę. Był blady. Rzekł:
– Jesteśmy już chyba na wysokości Canterbury. A stąd niedaleko już do Gravesend. Przez
całą noc pogoda będzie piękna. Nie trzeba obawiać się napaści na morzu, gdyż okręty wojen-
ne znajdują się u wybrzeży Hiszpanii. Będziemy mieli dobrą podróż.
A Deę opuszczały siły. Coraz bardziej bladła, a w palcach mięła konwulsyjnie materię
swej sukni. Westchnęła jakby w zamyśleniu i odezwała się:
– Już rozumiem teraz. Umieram.
Gwynplaine zerwał się. Był przerażający. Ursus podtrzymał Deę.
– Umierasz! Umierasz! Nie, nie umrzesz! Nie możesz umrzeć! Miałabyś umrzeć teraz,