Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.tereny, których powietrze zawiera chemikalia b±d¼ py³y metali albo kurz pochodz±cy z ziaren ro¶lin zbo¿owych, a tak¿e wszystkie inne miejsca, w których...panowała ciemno , bo nie było okna, kopciły wieczki; my lałem, e pr d kaput, w ko cu nawet u nas, w Warszawie, wył czaj , gdy brak energii, albo e te pod mod , taki...Petersburgu biegają Nosy albo Raskolnikowowie z siekierami!” — Mamy tu do czynienia z jakąś formą współdziałania — powiedział...nia natury to pole morderczej walki, więc po każdym akcie przemocy jej liczne i róż- norodne dzieci gwałtownie milkną, albo dlatego, że mają głęboki...Czyli kobylinami - belkami ustawianymi na kozach, nabijanymi drew-nianymi albo elaznymi kolcami, sucymi do stawiania atwo usuwalnych zapr gwnie przeciwko...fabua palliata: Gladiolus (Mieczyk), Ludius (Aktor) oraz ty-tu niepewny Verpus (Obrzezaniec) albo 'Yargus (Kolawiec) lubte Vrgo...jeśli nie usuniemy jego otoczki (ramki) będącej rezultatem wstawienia tego elementu w odsyłacz (znacznik <a>) albo po prostu stanowiącej część...Nawet tak w oczywisty sposób czarno-białe rozróżnienia jak żywyzmartwy albo męskizżeński okazują się, po bliższym zbadaniu, bardziej ciągłym...I wybaczamy mu zamroczenie alkoholowe, przygodne romanse, albo choćby bzykanka, obrażanie wspólnych przyjaciół lub rodziców, co nieuchronnie prowadzi do ich...Krytycznie aspektowany Jowisz w tym domu, albo znajdujący się w znakach wypadających na 10-ty dom, które są dla niego słabe np...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

– Laurie, najwięcej podróżowałeś z nas wszystkich. Czy jest tu jakaś inna droga?
Laurie rozejrzał się po okolicy, starając się określić miejsce, w którym się znajdowali. Wskazał w kierunku lasu po drugiej stronie wąskiego zagonu ziemi uprawnej.
– Na wschód stąd, o jakąś godzinę jazdy, jest stary szlak prowadzący w Góry Calastius. W dawnych czasach wykorzystywany był przez górników, ale teraz jest prawie nie uczęszczany. Podążając nim, dojedziemy do drogi prowadzącej w głąb lądu.
– No to nie ma co zwlekać – powiedział Jimmy. – Tamci chyba się znudzili czekaniem na nas.
Arutha spojrzał w tamtą stronę. Jeźdźcy na horyzoncie ruszyli w ich kierunku.
– Laurie, prowadź.
Zjechali z drogi w kierunku licznych kamiennych murków znaczących granice pól.
– Patrzcie! – krzyknął Jimmy.
Arutha i jego towarzysze obejrzeli się. Nieznani jeźdźcy widząc, że grupka Księcia opuszcza drogę, ruszyli galopem. W pomarańczowej poświacie zbliżającego się zachodu ich czarne sylwetki były widoczne na szarozielonym tle zboczy pagórków.
Arutha i jego towarzysze przeskoczyli pierwszy murek jednym, długim skokiem, tylko Jimmy omal nie wyleciał z siodła. W ostatniej chwili zdołał się jednak wyprostować i opanować konia, nadążając za pozostałymi. Nic nie powiedział, ale w duchu modlił się gorąco, by trzy kolejne murki oddzielające go od ściany lasu okazały się złudzeniem. Cudem zdołał utrzymać się w siodle i nie zostać w tyle za resztą. Wjechali do lasu.
Poczekali na Jimmy'ego, który przygalopował po chwili i zatrzymał konia. Laurie wskazał w dal.
– Nie mogli nas dogonić, więc pojechali równolegle. Chcą nam pewnie przeciąć drogę na północ stąd. – Parsknął śmiechem. – Szlak wiedzie na pomocny wschód, a więc nasi nieznani przyjaciele, aby przeciąć nam drogę, będą musieli przebrnąć przez dodatkowe dwa kilometry lasu o bardzo gęstym poszyciu. Zanim się przedostaną, już ich miniemy. Oczywiście, jeżeli w ogóle odnajdą szlak.
– Mimo wszystko musimy się śpieszyć – powiedział Arutha. – Mrok szybko zapada, a lasy, nawet w spokojnych czasach, nigdy nie są zbyt bezpiecznym miejscem. Jak daleko do drogi, o której wspomniałeś?
– Hm, sądzę, że powinniśmy tam dotrzeć jakieś dwie godziny po zachodzie słońca. No, może trochę wcześniej.
Książę dał mu znak, by prowadził. Laurie zawrócił konia i po chwili zagłębili się w szybko mroczniejącą puszczę.
Po obu stronach ciemniały grube pnie drzew. W nikłym świetle promieni środkowego i dużego księżyca, przedzierających się z trudem przez najwyższe gałęzie, otaczający las przypominał do złudzenia czarny, kamienny mur. Jechali w mroku, posuwając się wzdłuż trasy, którą Laurie uparł się nazywać szlakiem, a która w rzeczywistości była zaledwie eterycznym zjawiskiem, ukazującym się niespodziewanie o kilka metrów przed koniem Lauriego, by równie szybko i tajemniczo zniknąć za zamykającym pochód Jimmym. Dla chłopaka każdy kawałek lasu wyglądał identycznie, z tą może różnicą, że wijąca się trasa wybierana przez Lauriego nie była chyba tak zawalona gałęziami i innymi leśnymi śmieciami. Jimmy nieustannie oglądał się, wypatrując pościgu. Arutha zarządził postój.
– Ani śladu pogoni. Może ich zgubiliśmy?
– Wątpię. – Martin zeskoczył z konia. – Jeśli mają ze sobą doświadczonego tropiciela, z pewnością natkną się na odchody naszych koni. Prawdopodobnie będą się poruszali równie powoli jak my, ale utrzymają dystans. Nie zgubimy ich.
– Odpocznijmy chwilę – powiedział Arutha, zsiadając z konia. – Jimmy, daj koniom owsa, jest w worku za siodłem Lauriego.
Jimmy zajął się końmi, narzekając pod nosem. Po pierwszej, spędzonej w drodze nocy przekonał się, że do jego obowiązków, jako młodego szlachcica w służbie Księcia, należała opieka nad koniem suzerena... jak również nad wszystkimi pozostałymi wierzchowcami.
Martin zarzucił łuk na ramię.
– Cofnę się trochę po naszych śladach, by sprawdzić, czy w okolicy nikt się nie kręci. Wrócę za godzinę. Jeśli coś się stanie, nie czekajcie na mnie. Spotkamy się jutro wieczorem w klasztorze Ishap – powiedział i natychmiast wtopił się w mrok.
Arutha siedział na siodle, a Jimmy wraz z Lauriem krzątali się przy koniach. Gardan stał na straży, wpatrując się uważnie w otaczającą ich ciemność.
Czas mijał powoli. Arutha siedział zatopiony w myślach. Jimmy obserwował go kątem oka. Laurie mimo ciemności zauważył to i stanął przy chłopcu wycierającym właśnie boki wierzchowca Gardana.
– Martwisz się o niego? – szepnął. Jimmy ledwo dostrzegalnie skinął głową.
– Nie mam rodziny ani zbyt wielu przyjaciół, pieśniarzu. Książę jest dla mnie... ważny. Tak, masz rację, niepokoję się o niego.
Skończył oporządzać konie i podszedł do zapatrzonego w ciemność Księcia.
– Konie nakarmione i oporządzono. Arutha otrząsnął się z zamyślenia.
– To dobrze. Odpocznij teraz. O pierwszym brzasku ruszamy dalej. – Rozejrzał się wokół. – Gdzie Martin? Jimmy spojrzał w kierunku, z którego przybyli.
– Ciągle jest gdzieś tam.
Arutha spojrzał w tym samym kierunku.
Jimmy usadowił się wygodnie, oparł głowę na siodle i owinął się szczelnie kocem. Zanim zmorzył go sen, długo wpatrywał się w ciemność.
Jimmy otworzył oczy. Coś go obudziło. Zbliżały się dwie postacie. Już miał zerwać się na nogi, kiedy rozpoznał Gardana i Martina. Przypomniał sobie, że Gardan został na straży. Po cichutku podeszli do skromnego obozowiska.
Jimmy zbudził pozostałych. Arutha widząc, że brat powrócił, nie tracił czasu.
– Odkryłeś coś? Ścigają nas?