Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Zapytałem Lenny'ego, dlaczego wprowadzili z Cheryl takie surowe zasady, a on odparł: „Rzecz nie w tym, jakie są te zasady, lecz w tym, że w ogóle są”...— Mało o to dbam — odparł Turin...— A niech pana cholera weźmie! — odparł Graczow, uśmiechając się jednak przyjaźnie...— Zaraz tam będę — odparł Tony, czując cały ciężar swego ciała...- A jaka jest pańska specjalność, sierżancie?Harper jeszcze przez chwilę coś notował, wreszcie odparł:- Zero zero J...szczliwymNULLUM CRIMEN SINE LEGE, NULLA POENA SINE LEGE Nie ma zbrodni, nie ma karybez uzasadnienia prawnego (Zasada w rzymskim postpowaniu... To nie by przypadek, kapitanie odpar Giskard i nieprawdopodobne jest, by jakikolwiek robot wyczy si samoistnie...- Ojciec uznał, że nie powinny tu zostać - odparła, a po chwili uśmiechnęła się pocieszająco...- A mnie one odpowiadają - odparła chłodno Faile...- Posłuchaj, kochanie - odparł ojciec łagodnie...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

– Ja byłem taki zajęty przygotowaniami do wyjazdu, że zapomniałem pójść się odlać.
Spotkanie z patrolem to musiał być jakiś dobry omen, ponieważ przez resztę drogi żywej duszy nie spotkali. Nocny atak był najwyraźniej czymś równie nie do pomyślenia dla koczowników, jak dla elity rycerzy na zamku. U stóp wielkiej machiny oblężniczej wszyscy poza jednym strażnikiem pogrążeni byli w miłym, głębokim śnie. Namioty, z których dochodziło pochrapywanie, przybito kołkami do lodu; korzystały z osłony przed wiatrem, jakiej dostarczała katapulta.
Strażnik zauważył, jak się zbliżają i poszifował do nich, zupełnie niczego nie podejrzewając. Prawdopodobnie ciekaw był, co też grupa jego towarzyszy robi na lodzie tak późno w noc z tratwą pełną beczułek i z dwoma nieruchomymi ciałami.
Na spotkanie wyjechał mu Hunnar. Powiedział to samo co i wcześniej dowódcy patrolu, opisując ich częściowo uwieńczony sukcesem wypad. Potem poczęstował tamtego „ukradzionym” słodziakiem. Strażnik z wdzięcznością prezent przyjął.
– Miotacz Śmierci dobrze się dziś spisał – zagaił Hunnar. – Żałuję, że nie mogłem być bliżej, żeby zobaczyć strach na twarzach tych głupich mieszczuchów. – To ostatnie słowo wypowiedział pogardliwym tonem, jaki barbarzyńcy mieli dla każdego, kto był tak pozbawiony rozumu, że mieszkał stale w jednym miejscu, zamiast swobodnie wędrować z wiatrem.
– Załoga miała dziś trochę kłopotów z wyregulowaniem zasięgu – przyznał strażnik – ale jutro doprowadzą to do perfekcji. Z pewnością zrobimy wyłom w murach, może nawet w kilku miejscach. Niektórzy powiadają, że atak może nawet nie być konieczny. Kiedy runą mury, ci głupcy wreszcie sobie uświadomią, jak niemożliwa jest ich sytuacja i się poddadzą. Tak będzie nawet lepiej. – Wyszczerzył zęby w okropnym grymasie. – Będzie więcej jeńców do zabawy.
– Prawda – zgodził się Hunnar. – Ale słyszałem, że Miotacz Śmierci niemal się dziś przeforsował. – Pokazał w górę. – Spójrz, czy to przypadkiem nie jest jakieś pęknięcie w więzadłach? Tam, na ramieniu. Tak długo nie był używany, że mógł zbutwieć.
Strażnik odwrócił się, żeby popatrzeć.
– Nie widzę żadnego pęknięcia. Ale czekaj, przecież Miotacz Śmierci był używany tylko cztery kuvity temu, podczas ćwiczeń w czasie normalnej konserwacji. – Zaczął się odwracać, podnosząc głos. – Kim...?
Sztylet Hunnara przebił mu gardło i rozerwał krtań. Strażnik zacharczał, zachwiał się i bez głosu opadł na lód. Hunnar wytarł ostrze o spodnie.
– Tak jest, chłopcze! – powiedział September, gramoląc się na nogi i klepiąc Ethana po ramieniu. – Chodźmy!
– Jeżeli nie masz nic przeciwko temu, wolałbym tę część opuścić. Zostanę tutaj.
– Aha. – September popatrzył na niego ze zrozumieniem. – Wiem, chłopcze. Nie ma problemu.
Ethan i czterech innych zaczęli rozładowywać tratwę. Hunnar, September i pozostali rycerze i żołnierze weszli do namiotów po drugiej stronie katapulty i w milczeniu zabrali się do krwawego dzieła wyprawiania śpiących strażników na tamten lwiąt. Zanim skończyli swoje przerażające zajęcie, Ethan i jego towarzysze już wspinali się na drewno i sznury konstrukcji.
– Podaj! – wrzasnął w dół Ethan, trzymając się z całych sił konstrukcji obiema nogami. Wiatr szarpał go i bił, ze złością usiłując zrzucić go z wysokiej grzędy.
– Teraz szybko! – rozległ się głos Hunnara. Znajdowali się bardzo blisko głównego skupiska w obozie koczowników.
Wylewali gęsty, syropowaty olej volów na drewno, wzmocnienia i olinowanie, aż niebezpiecznie było się poruszać po nich. Śmierdziało tak przenikliwie, że chyba umarły mógłby się obudzić. Na szczęście wiatr unosił większość woni ze sobą. Gdzieś daleko rozległ się krzyk. Dwóch rycerzy przestało podawać olej na górę i popędziło do źródła głosu. Wrócili w kilka chwil później.
– Dwóch – powiedzieli Hunnarowi i Septembrowi.- Oficerowie. Pewnie wracali do swoich namiotów. Nie wiem, czy zdołali się zorientować, kim jesteśmy, ale na pewno nie mieli wątpliwości, że nikt nie powinien łazić po moydrze nocą. Uciekli, zanim zdołaliśmy do nich dotrzeć.
W kilka minut później potwierdziły to wrzaski, pytania i pełne niepokoju okrzyki z wnętrza obozowiska koczowników. Hałas gwałtownie się nasilał.
– Natychmiast schodźcie! – rozkazał gorączkowo September.
Ślizgając się i zjeżdżając po tłustym drewnie Ethan i pozostali żołnierze zleźli na lód. Przygotowano tuzin pochodni. Zostały porządnie namoczone w oleju, żeby wiatr nie mógł ich ugasić. Kręgiem wyciągnęli je w kierunku Septembra, który na moment przystanął.
– Nie jest najwyższym osiągnięciem naszej technologii i akurat teraz wolałbym dysponować czymś innym, ale cieszę się, że ją mam. – Wyciągnął kosztowną, pokrytą irydowymi ornamentami zapalniczkę Hellesponta du Kane. Zapłonęła jedna pochodnia, potem następna, czarne cienie zatańczyły na lodzie. Okrzyki za ich plecami przybrały na sile. Jeden z rycerzy, który nie niósł pochodni, podjechał w kierunku obozowiska. Wracał teraz krzycząc w ich stronę.
– Spieszcie się! Ktoś nadchodzi.
– Szeroko je porozrzucajcie, rozumiecie – rozkazał September.