Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.– W moich jukach jest wino, Morgiano, chętnie bym ci usłużył, lecz musisz je sama wziąć...do Krakowa od Pułkownika dla skompletowania ludzi, mówił mi, że powypędzał stąd, co tylko mógł...PrzyjÂście na Âświat tzw...print( "Czas spłaty: <b>$Term lat</b><br><hr>" ); $aMontlyPayment = fin_mpmt( $Amount, $Interest, $Term ); print("Rata...- Jak to? (Nic nie rozumiem)...Bogowie, mam już dość wyniosłości Kharemoughi! Mnąc pelerynę w dłoniach, szła do swego biura...- Nosisz insygnia zielonego wojownika, idzie za tobą kalot, a masz postać taką, jak czerwoni ludzie...- Miejmy nadzieję, że spokój i cisza - odpowiedziałem...-Jak możemy je wydostać? - zapytał dziekan...porządkowując wszystkie materialne względy, a ńawet ż cie samo, naka-zoxn ydobroci, prawdy i podziwowi dla piękności duszy...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Proroctwo nie jest niczym więcej jak tylko przejawem ludzkich nadziei. Wypełnianie Proroctw tylko cię przywiąże do ścieżki, która wiedzie ku Tarmon Gai'don i two­jej śmierci. Moghedien albo Sammael mogą zniszczyć twoje ciało. Wielki Władca Ciemności może zniszczyć twoją duszę. To będzie całkowity, ostateczny koniec. Już nigdy więcej się nie narodzisz, choćby nie wiem jak długo obracało się Koło Czasu.
- Nie!
Zdawało się, że przez długą chwilę badała go wzrokiem, jakby nie mogąc podjąć decyzji.
- Mogłabym zabrać cię z sobą - powiedziała wreszcie. - Mogłabym cię uczynić niewolnikiem Wielkiego Władcy, niezależnie od tego, czego chcesz, w co wierzysz. Istnieją me­tody.
Urwała, być może po to, by sprawdzić, czy jej słowa przy­niosły jakiś rezultat. Pot spływał mu po plecach, ale twarz miał spokojną. Musiał coś zrobić, czy istniały jakiekolwiek szanse czy nie. Druga próba sięgnięcia do saidina skończyła się jało­wym łomotaniem o niewidzialną barierę. Pozwolił swym oczom błądzić, jakby o czymś myślał. Callandor znajdował się za jego plecami, tak daleko poza zasięgiem ręki jak drugi brzeg oceanu Aryth. Nóż, który zwykł nosić u pasa, leżał na stoliku przy łóżku, razem z wystruganym do połowy z drewna lisem. Bezkształtne grudy metalu drwiły z niego z paleniska, jakiś bezbarwnie odziany człowiek wślizgiwał się przez drzwi z nożem w ręku, książki walały się wszędzie. Odwrócił się w stronę Lanfear tężejąc.
- Zawsze byłeś uparty - mruknęła. - Tym razem cię nie zabiorę. Chcę, byś przyszedł do mnie z własnej woli. I do­prowadzę do tego. O co chodzi? Krzywisz się.
Jakiś człowiek wślizgiwał się przez drzwi z nożem w ręku, oczy Randa omiotły postać, niemalże jej nie widząc. Instyn­ktownie zepchnął Lanfear z drogi i sięgnął do Prawdziwego Źródła, w momencie gdy go dotknął, tarcza blokująca je znik­nęła, a miecz w jego dłoniach przemienił się w czerwonozłoty płomień. Mężczyzna ruszył pędem na niego, nóż trzymał nisko, uszykowany do zadania morderczego pchnięcia. Nawet wtedy trudno było zatrzymać na nim wzrok na dłużej, Rand jednak wykonał gładki obrót i Wiatr Wiejący Ponad Murem uciął dłoń, która trzymała nóż, a płomień ostrza utkwił w sercu napastnika. Przez chwilę wpatrywał się w zmętniałe oczy - pozbawione życia, mimo że serce jeszcze biło - po czym wyswobodził ostrze.
- Szary Człowiek. - Rand odniósł wrażenie, że od­dech, którego teraz zaczerpnął, jest pierwszym od wielu go­dzin. Ciało obok jego stóp stanowiło jedną ruinę, wykrwawiało się na zasłany rękopisami dywan, ale teraz przynajmniej można było bez najmniejszego trudu skupić na nim wzrok. Tak było zawsze ze skrytobójcami Cienia, zazwyczaj zauważało się ich wtedy, kiedy już było za późno. - To nie ma sensu. Mogłaś mnie swobodnie zabić. To czemu rozpraszałaś moją uwagę, by pozwolić Szaremu Człowiekowi zasadzić się na mnie?
Lanfear obserwowała go czujnie.
- Nie korzystam z pomocy Bezdusznych. Powiedziałam ci, że istnieją... różnice między Wybranymi. Spóźniłam się chy­ba o jeden dzień w swych rachubach, ale ciągle jest jeszcze czas, byś odszedł ze mną. By się uczyć. By żyć. Ten miecz... - wcale nie szydziła. - Nie wykorzystujesz go nawet w dziesiątej części. Chodź ze mną i ucz się. Czy może masz zamiar zabić mnie teraz? Uwolniłam cię, byś się bronił.
Jej głos, postawa mówiły, że spodziewała się ataku albo że w ostateczności jest gotowa go odeprzeć, ale nie powstrzymy­wało go ani to, ani też fakt, że przede wszystkim poluźniła więzy. Była jedną z Przeklętych, służyła złu od tak dawna, że przy niej Czarna siostra przypominała nowo narodzone nie­mowlę. A jednak widział przed sobą kobietę. Wyzwał siebie od dziewięciu odmian głupców, ale nie mógł tego zrobić. Może gdyby ona próbowała go zabić. Może wówczas. Ale ona tylko tam stała, patrzyła, czekała. Bez wątpienia gotowa zrobić rze­czy, o których on nawet nie wiedział, że są możliwe. Udało mu się zablokować Elayne i Egwene, ale to była jedna z tych rzeczy, które robił bez zastanowienia, według metod zagrze­banych gdzieś w jego głowie. Pamiętał jedynie, że to zrobił, nie zaś jak. Przynajmniej trzymał silnie saidina, już go nie mogła zaskoczyć w taki sposób. Wykręcająca żołądek skaza nie miała żadnego znaczenia; to saidin był życiem, być może na wiele więcej sposobów niż tylko jeden.
Pewna nagła myśl zawrzała mu w głowie niczym powie­rzchnia gorącego źródła. Aielowie. Nawet Szary Człowiek po­winien był wiedzieć, że nie może przekraść się przez drzwi strzeżone przez pół tuzina Aielów.
- Co im zrobiłaś? - Głos mu zgrzytał, kiedy cofał się w stronę drzwi, nie odrywając od niej oczu. Gdyby użyła Mo­cy, to przecież otrzymałby jakieś ostrzeżenie. - Co zrobiłaś z tymi Aielami, którzy byli za drzwiami?
- Nic - odparła chłodno. - Nie idź tam. To może być jedynie próba odkrycia twoich słabych punktów, ale nawet zwykły test może cię zabić, jeśli okażesz się głupcem.