Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Kobieta wstała, otrzepując się z piasku, wyraźnie zażenowana, i kopnęła piłkę z powrotem do chłopca. Dzieciak podniósł ją i pobiegł do kolegów. Nie był już agresywny. Podał piłkę Twi’lekowi, którego przedtem uderzył.
Sytuacja rozwiązała się sama, więc większość członków grupy ruszyła w kierunku
wielkiego namiotu. Inni rozstawili się wokół, strzegąc terenu.
Dei zainteresowało zachowanie robotów. Jeden z nich wyraźnie ruszył bronić jednej z
Hapanek. Dlaczego nie chronił Solo, swoich właścicieli? Może dlatego, że stał dalej od Solo, a blisko Hapanki? A może po prostu zależało mu na jej życiu? Istniało prawdopodobieństwo, że Hapanką, którą chciał osłaniać, była Tenel Ka, przyjaciółka obojga Solo. Dowodziło to niezwykłej odwagi robota; gorzej było z jego rozsądkiem. Nie powinien zdradzić tak łatwo tożsamości Tenel Ka.
Dziwne też się wydawało, że Tenel Ka tak się troszczy o roboty. Hapańska królowa, która martwi się robotami? W głowie Deia zaczął kiełkować pewien plan.
Zwlekał z odejściem spod namiotu, kupił kolejny zimny napój. Gra w piłkę toczyła się jeszcze przez chwilę, po czym dzieci zaczęły się rozchodzić w poszukiwaniu innych rozrywek.
Wreszcie na placu pozostał jedynie chłopak, który rzucił piłkę w stronę Hapan.
Teraz przerzucał ją z ręki do ręki, aż w końcu upadła i potoczyła się w kierunku Deia. Sith postawił na niej stopę, podważył czubkiem buta, podrzucił i chwycił. Kiedy chłopiec się zbliżył, Dei podał mu piłkę, a wraz z nią dyskretnie wręczył kilka monet kredytowych o wysokiej wartości.
Z aprobatą pokiwał głową.
- Dobra robota. Jeśli znów cię będę potrzebował, na pewno się skontaktuję.
Chłopak obdarzył go drapieżnym klatooiniańskim uśmiechem i odszedł.
Allana spoglądała na wysoką postać, stojącą obok niej. Nie dość, że Javon grzecznie
odpowiadał na pytania, to jeszcze rzucał bardzo porządny cień.
- Ile mamy czasu? - zapytała.
Javon sprawdził chronometr.
- See-Threepio będzie na „Sokole”, żeby odbyć z tobą kolejną lekcję, za czterdzieści trzy minuty, trzydzieści sekund... dokładnie!
Zaśmiała się. Javon nabrał zwyczaju podawania jej czasu co do minuty i sekundy, z
przesadną dokładnością, jakby informacja, kiedy namiot sprzedający ciasteczka jagodowe przewiduje nową dostawę, była sprawą życia i śmierci.
Dzisiaj wszyscy ochroniarze Allany byli ubrani w pustynne stroje. Bez robotów, które się wszędzie wyróżniały, Javon uznał, że wszyscy przydzieleni do Allany powinni wmieszać się w tłum. Wyjaśnił dziewczynce, że stale tak samo się ubierając, mogliby ułatwić przeciwnikom
rozpoznanie i monitorowanie całej ich grupy.
Dzisiaj Allana poprowadziła go na kolejną wycieczkę po obozowisku. Niewiele tu było
interesujących rzeczy dla ośmiolatki, ale włóczenie się po okolicy było i tak lepsze, niż siedzenie kołkiem w „Sokole” i czekanie na kolejne lekcje.
Mniej więcej pośrodku obozu, którego kawałek otwartej przestrzeni służył za miejsce kłótni, debat i przemówień różnych ugrupowań, poczuła nagle dreszcz lęku. Zadrżała. Anji spojrzała na nią podejrzliwie, więc dziewczynka z nieobecną miną pogłaskała nexu, żeby ją uspokoić.
Co to było? Allana rozejrzała się wokół w poszukiwaniu ukrytego wylotu klimatyzacji, który dmuchnął w jej stronę strumień zimnego powietrza, kawałka odsłoniętego kabla
elektrycznego, którego mogła dotknąć i poczuć mrowienie. Ale wokół nie było niczego takiego.
Zauważyła za to mężczyznę, który oddalał się z głową pochyloną jakby w zadumie. Miał na sobie podobny strój, jak wszyscy wokół, anonimowy i praktyczny. Był wysoki i szczupły, zapewne człowiek, choć z tyłu, i nie widząc jego rysów osłoniętych kapturem, trudno było powiedzieć coś na pewno.
Przypominał jej nieco ojca: samotny, zdecydowany i... tak, odrobinę mroczny.
Może właśnie to porównanie ją przestraszyło. Lekkie ukłucie w Mocy powiedziało jej, że w tym człowieku jest coś, co powinno ją zaniepokoić.
- Amelio, coś nie w porządku? - Javon pochylił się nad nią, okrywając ją swoim cieniem.
Podniosła na niego wzrok i pokręciła głową.
- Myślałam o czymś. Chodźmy tędy. - Nie dając mu czasu na zastanowienie, rzuciła się w boczną, wąską alejkę między blisko ustawionymi namiotami, po czym skręciła pod kątem prostym i poszła w tym samym kierunku, w którym szedł tamten mężczyzna.
Javon dotrzymywał jej kroku. Słyszała, jak mruczy wesoło do komunikatora, podając ich namiary innym członkom oddziału.
Allana dziarskim krokiem przemierzyła spory kawał obozowiska, po czym znów skręciła w prawo i zatrzymała się na skrzyżowaniu z główną drogą.
Już po kilku chwilach znów zobaczyła tę wysoką, zadumaną postać. Teraz mogła już
stwierdzić, że rzeczywiście jest człowiekiem o jasnej skórze. Nie przypominał jednak jej ojca. Był
starszy, o twarzy bardziej pomarszczonej. Wodził oczami za każdym, kto przeciął mu drogę, ale Allana nie sądziła, aby im się przyglądał. Raczej uważał na potencjalne zagrożenie.
Było w nim coś dziwnego. Nie wiedziała, czy to aura złego czarownika z dziecięcej
holodramy, który nagle ożył, czy też zdradza obecność w Mocy. To drugie było bardziej prawdopodobne.
Dziadek i babcia zawsze wiedzieli, kiedy Allana się na nich gapiła, więc teraz nie powinna gapić się na tego człowieka. Spróbowała skurczyć się w Mocy w malutką kropeczkę, niegodną dostrzeżenia. Było to takie samo uczucie, jak przy grze w chowanego, ale pozbawione radosnego podniecenia samą grą. Allana otuliła się mocniej pustynnym płaszczem i dała znak Anji, żeby się nie oddalała.
Mężczyzna przeszedł obok. Spojrzał na nią, jakby rejestrował jej obecność, ale zaraz przeniósł wzrok na Javona i poszedł dalej.
Allana starała się nie dać niczego po sobie poznać, ale poczuła coś złego. Nagle wydało jej się, że to mężczyzna z jej koszmarów albo ktoś z nim spokrewniony. W dodatku wyczuła, że był
silny Mocą. Umiała to poznać.
Javon odchrząknął.
Podniosła na niego wzrok.