Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
- Powiedziałem, że jej nie opuszczę. Próbowałem jej nie opuścić.
- Nie opuściłeś - zapewniła Novinha.
- Więc co robię w tym łóżku?
- Umierasz.
- Właśnie o to mi chodzi.
- Ale umierałeś, zanim jeszcze tu przyszedłeś. Umierałeś od chwili, kiedy porzuciłam cię w gniewie i znalazłam się tutaj. Wtedy zdałeś sobie sprawę, oboje zdaliśmy sobie sprawę, że niczego już wspólnie nie budujemy. Nasze dzieci dorosły. Jedno z nich nie żyje. Nowych nie będzie. Nasze sprawy nie mają już punktów wspólnych.
- To nie znaczy, że można zakończyć...
- Dopóki śmierć nas nie rozłączy. Wiem, Andrew. Podtrzymujesz małżeństwo dla dzieci, a kiedy one dorosną, pozostajesz w małżeństwie dla dzieci innych, żeby rosły w świecie, gdzie małżeństwa są trwałe. Wiem to wszystko, Andrew. Trwałe... dopóki jedno nie umrze. Dlatego jesteś tutaj, Andrew. Ponieważ czeka na ciebie jeszcze niejedno życie, które chciał być przeżyć, i ponieważ dzięki jakiemuś cudownemu przypadkowi naprawdę masz ciała, w których mógłbyś je przeżyć. Oczywiście, że mnie opuszczasz. Oczywiście...
- DotrzymujÄ™ obietnicy.
- Do śmierci. I nie dłużej. Czy myślisz, że nie będę tęsknić, kiedy cię zabraknie? Będę. Będę tęskniła tak, jak każda wdowa tęskni za ukochanym mężem. Będę tęskniła za każdym razem, kiedy opowiem naszym wnukom twoją historię. To dobrze, że wdowa tęskni za mężem. Nadaje to ramy jej życiu. Ale ty... oni nadają ramy twojemu życiu: twoje inne jaźnie. Nie ja. Już nie. I nie mam o to żalu, Andrew.
- Boję się - wyznał Ender. - Nigdy jeszcze nie czułem takiego strachu jak wtedy, kiedy Jane mnie wypchnęła. Nie chcę umierać.
- Więc nie zostawaj tutaj, ponieważ pozostanie w tym starym ciele i w tym starym małżeństwie, Andrew, to będzie prawdziwa śmierć. A dla mnie, siedzącej przy tobie, wiedzącej, że naprawdę wcale nie chcesz tu być, dla mnie to też będzie rodzaj śmierci.
- Novinho, wciąż cię kocham. Nie udaję. Wszystkie szczęśliwe lata, jakie przeżyliśmy razem... to była prawda. Jak Jakt i Valentine... Powiedz jej, Valentine.
- Andrew - rzekła Valentine - pamiętaj, że to ona cię opuściła.
Ender spojrzał na siostrę. Potem na Novinhę - długo i surowo.
- To prawda... Opuściłaś mnie. Zmusiłem cię, żebyś mnie znowu przyjęła.
Novinha skinęła głową.
- Ale myślałem... myślałem, że mnie potrzebujesz. Nadal. Wzruszyła ramionami.
- To był zawsze zasadniczy problem, Andrew. Jesteś mi potrzebny... ale nie z obowiązku. Nie dlatego że chcesz dotrzymać danego słowa. Widzieć cię tutaj chwila za chwilą, dzień za dniem, wiedzieć, że trzyma cię tu obowiązek... Jak sądzisz, Andrew, łatwo bym to zniosła?
- Chcesz, żebym umarł?
- Chcę, żebyś żył - rzekła Novinha. - Żył. Jako Peter. To wspaniały chłopak i ma przed sobą długie życie. Życzę mu jak najlepiej. Bądź nim teraz, Andrew. Zostaw za sobą starą wdowę. Spełniłeś swój obowiązek wobec mnie. I wiem, że mnie kochasz, tak samo jak ja kocham ciebie. Śmierć tego nie przekreśli.
Ender wierzył jej, rozważał, czy wierząc ma rację. Mówi szczerze? Jak może tak myśleć?! Mówi to, co myśli, że chcę usłyszeć? Ale to, co mówi, jest prawdą! Tam i z powrotem, raz za razem pytania rozbrzmiewały mu w głowie.
I zasnÄ…Å‚.
Tak to odczuwał. Zaśnięcie.
Trzy kobiety przy łóżku zobaczyły, że zamyka oczy. Novinha westchnęła, myśląc, że zawiodła. Chciała wyjść, ale wtedy Plikt jęknęła i Novinha zawróciła. Enderowi wypadały włosy. Wyciągnęła dłoń, pragnęła je przygładzić, choć wiedziała, że lepiej nie budzić go, pozwolić mu odejść.
- Nie patrz na to - szepnęła Valentine.
Żadna nie wyszła. Patrzyły, nie dotykając, nie odzywając się... Skóra naciągnęła się na kościach i pękała wysuszona, Ender rozsypywał się w proch pod kołdrą, na poduszce, a potem nawet proch się rozpadał, aż był zbyt drobny, by mogły go widzieć. Nic nie zostało. Jakby nikogo nie było, z wyjątkiem martwych włosów.