Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Cała rodzina w osłupieniu patrzyła na Pawełka.
- W lochach - powiedziała pośpiesznie Janeczka, równocześnie kopiąc brata pod stołem. - Bawimy się w lochy i jemu się coś pomyliło. Nic zwracajcie uwagi.
- Nie mieliśmy żadnych przodków złoczyńców, to byli sami przyzwoici ludzie - powiedziała babcia stanowczo. - Dom się wali, a wy sobie lekceważycie...
Cała kołomyja zaczęła się na nowo. Pan Chabrowicz cytował zdania ekspertów, ciotka Monika przypominała, że stękania walącego się budynku powinny być najlepiej słyszalne w nocy, a nie w dzień, tymczasem w nocy nic nie stęka, dziadek zaofiarował się obejrzeć dokładnie ściany i stropy na pierwszym piętrze, Rafał zaproponował odprawić egzorcyzmy. Babcia nie dawała się przekonać.
- Jeszcze zobaczycie, kto tu ma rację - rzekła złowieszczo. - To jest podejrzany dom, ja wam to mówię!
Pani Krystyna w zamyśleniu spoglądała co jakiś czas na swoje dzieci. Janeczka i Pawełek przysłuchiwali się debacie rodzinnej w milczeniu. Blask oczu i skupiony wyraz twarzy niezbicie świadczyły, że wszystkie wypowiadane tu słowa zapadają w ich pamięć...
Okazja do przedyskutowania ostatnich wydarzeń nadarzyła się dopiero nazajutrz, po szkole, bowiem poprzedniego wieczoru przeszkodził ojciec. Cały czas po lekcjach, aż do później nocy, biegał po pokoju, łamał ręce i rwał włosy z głowy, wyjaśniając matce przyczyny rozpaczy. Otóż brakowało mu czegoś. To coś nosiło nazwę reduktorków i mogło rozwiązać łatwo kwestię remontu instalacji i już zaczynał mieć wielkie nadzieje, ale nic z tego. Niezbędnych reduktorków nie ma w sprzedaży, nie było i nie będzie, i znów się znalazł w błędnym kole.
- Rozumiesz, moja droga - tłumaczył pani Krystynie - musimy pozakładać wszędzie nowe armatury, ale one mają rozstaw inny niż otwór w naszych rurach, bo przed wojną były inne normy. Taki rozstaw reguluje się reduktorkiem i reduktorki są, ale małe. My musimy mieć większe. Jeżeli nie dostanę większych reduktorków, to nie ma siły, trzeba będzie wymieniać wszystkie rury, wszystkie przewody w ścianach, słuchaj, to jest rozpacz i ruina! Robota co najmniej na pół roku! Potworne koszty! A już myślałem, że się to załatwi szybko, łatwo i prosto, kupiłem armatury, te reduktorki rozwiązałyby sprawę, ale nie ma! Nie ma! Byłem wszędzie! Szukałem prywatnie i państwowo, w sklepach i w instytucjach! Nie ma!!!
Brzmiało to rozdzierająco. Pani Krystyna usiłowała pocieszyć i uspokoić męża, zdenerwowała się sama, w końcu zażądała, żeby natychmiast przestał mówić o reduktorkach, bo jej się przyśnią. W dodatku nie wie, jak wyglądają, więc nie wyobraża sobie, w jakiej postaci mogą jej się przyśnić. Zapewne jakichś upiorów.
Reduktorki ojca i upiory matki były tak atrakcyjne, że Janeczka i Pawełek w napięciu przysłuchiwali się głosom zza ściany tak długo, aż zapadli w sen. Do własnych spraw powrócili następnego dnia, po południu, w szałasie.
Szałas został wykonany z gałęzi, kawałków drewna, liści i starych desek. Postawili go w samym narożniku ogrodzenia. Osobliwą jego cechę stanowiło to, iż stał niejako tyłem. Od strony ogrodu był szczelnie zamknięty, otwierał się natomiast na ulicę, widoczną przez pręty ogrodzenia. Trochę w nim było wilgotno.
Pomysł babci od razu został oceniony jako znakomity.
- Babcia jest genialna - orzekła Janeczka. - Co to za wspaniała rzecz, że dom się wali. W życiu by mi to do głowy nie przyszło!
- No! Pewnie! Tylko nie jestem pewien, czy zmora też tak uważa - odparł z troską Pawełek, zajęty ulepszaniem wejścia.
- Jeżeli babcia to wymyśliła, to i zmora musiała wymyślić. Ona chyba też przeżyła dwie wojny. Teraz już tylko trzeba ją o tym dokładnie przekonać.
- Niby jak ją chcesz przekonywać?
- Zwyczajnie. Wejdziemy tam i poryczysz jeszcze trochę. Pawełek wyraził zgodę mruknięciem, bo w ustach trzymał gwoździe. Wyjął je po chwili i wbił w deseczkę.
- Ty, nie wiem, czyby nie było dobrze poryczeć o północy - rzekł po namyśle. - Ciotka Monika mówi, że dom powinien stękać w nocy. Przy okazji można by w nich wmówić, że to te potępione duchy.
- Zdecyduj się, albo dom albo duchy!
- Jedno i drugie. Co nam szkodzi? Jak jej dom nie wystarczy, to duchy będziemy mieli w zapasie.
Janeczka przyznała mu rację. Zepchnęła psa z kawałka starego brezentu i podesłała mu pod spód plastykową torbę. Chaber grzecznie poczekał, po czym ułożył się z powrotem na poprawionym legowisku.
- Nie leż na mokrym, bo się zaziębisz - powiedziała pouczająco jego pani. - Pawełek, mieliśmy się zastanowić, co zrobić z tym jakimś, co tam łaził.
- No właśnie. Żeby ten Chaber powiedział coś więcej! - westchnął Pawełek.
- Masz za duże wymagania - skarciła go Janeczka. - I tak dosyć powiedział. Dzięki niemu wiemy, że to ten sam, co zgubił rękawiczkę i zostawił kartkę. Ten, co łaził, ten, co zgubił, i ten, co zostawił, to wszystko jedna i ta sama osoba. I jeszcze pokazał dziurę w ogrodzeniu. Dobry piesek, Chaber, kochany, mądry piesek...
Chaber doskonale wiedział, że o nim mowa. Słysząc pochwały, rozpromienił się wyraźnie, poruszył się, już chętny, już gotów do dalszego działania.
- Leż spokojnie, pieseczku, moje złoto - rozczuliła się Janeczka jeszcze będziesz miał tyle roboty, że ho ho!
- Pewnie, że będzie miał, jeszcze ile! - przyznał Pawełek. - Poza tym dzięki niemu wiemy, że ten facet wylazł przez dziurę, poszedł na ulicę i wsiadł do samochodu. W powietrze nie pofrunął, a żadnego przystanku autobusowego tutaj nie ma. Złoty pies!