Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.— A więc pan Jowett od miesiąca nie wyjeżdżał? Czy pani jest tego pewna?— Czy jestem pewna? Chyba...– Ależ pani – rzekł po cichu Eugeniusz – zdaje mi się, że jeśli zechcę być uprzejmy wobec mej kuzynki, zostanę tutaj...— Pan się ze mnie naśmiewa…— Myli się pani...— Uratowałaś nas, pani, od najgorszego — zaprzeczyła dziewczyna przypomniawszy sobie noc spędzoną w jaskini...Pani Wanda dziwnie jakoś popatrzyła na niego, a potem na psa, który swoimi kaprysami dezorgani­zował całą robotę w domu...Nie posłuchałem jej: spojrzałem, a ona - stara pani Zellis - spojrzała namnie...ROZDZIAŁ OSIEMNASTY Następne dwanaście lat - mówiła dalej pani Dean - po tym smutnym okresie były to najszczęśliwsze lata mojego życia...- Niech pani powie: tamci dużo rozkazywali i wydawali pieniędzy, stworzył jednak Francję i sztukę kto inny...- Witaj Panie… Pani - ponownie jej miły głos był dla Ysmay szokiem w porównaniu z obleśnym ciałem...- Teraz wiesz już, gdzie starsza niewidoma pani chowa swoje pieniądze...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.


Cała rodzina w osłupieniu patrzyła na Pawełka.
- W lochach - powiedziała pośpiesznie Janeczka, równocześnie kopiąc brata pod stołem. - Bawimy się w lochy i jemu się coś pomyliło. Nic zwracajcie uwagi.
- Nie mieliśmy żadnych przodków złoczyńców, to byli sami przyzwoici ludzie - powiedziała babcia stanowczo. - Dom się wali, a wy sobie lekceważycie...
Cała kołomyja zaczęła się na nowo. Pan Chabrowicz cytował zdania ekspertów, ciotka Monika przypominała, że stękania walącego się budynku powinny być najlepiej słyszalne w nocy, a nie w dzień, tym­czasem w nocy nic nie stęka, dziadek zaofiarował się obejrzeć dokładnie ściany i stropy na pierwszym piętrze, Rafał zaproponował odprawić egzorcyzmy. Babcia nie dawała się przekonać.
- Jeszcze zobaczycie, kto tu ma rację - rzekła złowieszczo. - To jest podejrzany dom, ja wam to mówię!
Pani Krystyna w zamyśleniu spoglądała co jakiś czas na swoje dzieci. Janeczka i Pawełek przysłuchiwali się debacie rodzinnej w milcze­niu. Blask oczu i skupiony wyraz twarzy niezbicie świadczyły, że wszystkie wypowiadane tu słowa zapadają w ich pamięć...
 
Okazja do przedyskutowania ostatnich wydarzeń nadarzyła się do­piero nazajutrz, po szkole, bowiem poprzedniego wieczoru przeszko­dził ojciec. Cały czas po lekcjach, aż do później nocy, biegał po poko­ju, łamał ręce i rwał włosy z głowy, wyjaśniając matce przyczyny roz­paczy. Otóż brakowało mu czegoś. To coś nosiło nazwę reduktorków i mogło rozwiązać łatwo kwestię remontu instalacji i już zaczynał mieć wielkie nadzieje, ale nic z tego. Niezbędnych reduktorków nie ma w sprzedaży, nie było i nie będzie, i znów się znalazł w błędnym kole.
- Rozumiesz, moja droga - tłumaczył pani Krystynie - musimy pozakładać wszędzie nowe armatury, ale one mają rozstaw inny niż otwór w naszych rurach, bo przed wojną były inne normy. Taki roz­staw reguluje się reduktorkiem i reduktorki są, ale małe. My musimy mieć większe. Jeżeli nie dostanę większych reduktorków, to nie ma siły, trzeba będzie wymieniać wszystkie rury, wszystkie przewody w ścianach, słuchaj, to jest rozpacz i ruina! Robota co najmniej na pół roku! Potworne koszty! A już myślałem, że się to załatwi szybko, ła­two i prosto, kupiłem armatury, te reduktorki rozwiązałyby sprawę, ale nie ma! Nie ma! Byłem wszędzie! Szukałem prywatnie i państwo­wo, w sklepach i w instytucjach! Nie ma!!!
Brzmiało to rozdzierająco. Pani Krystyna usiłowała pocieszyć i uspokoić męża, zdenerwowała się sama, w końcu zażądała, żeby natychmiast przestał mówić o reduktorkach, bo jej się przyśnią. W dodatku nie wie, jak wyglądają, więc nie wyobraża sobie, w jakiej postaci mogą jej się przyśnić. Zapewne jakichś upiorów.
Reduktorki ojca i upiory matki były tak atrakcyjne, że Janeczka i Pawełek w napięciu przysłuchiwali się głosom zza ściany tak długo, aż zapadli w sen. Do własnych spraw powrócili następnego dnia, po południu, w szałasie.
Szałas został wykonany z gałęzi, kawałków drewna, liści i starych desek. Postawili go w samym narożniku ogrodzenia. Osobliwą jego cechę stanowiło to, iż stał niejako tyłem. Od strony ogrodu był szczelnie zamknięty, otwierał się natomiast na ulicę, widoczną przez pręty ogrodzenia. Trochę w nim było wilgotno.
Pomysł babci od razu został oceniony jako znakomity.
- Babcia jest genialna - orzekła Janeczka. - Co to za wspaniała rzecz, że dom się wali. W życiu by mi to do głowy nie przyszło!
- No! Pewnie! Tylko nie jestem pewien, czy zmora też tak uważa - odparł z troską Pawełek, zajęty ulepszaniem wejścia.
- Jeżeli babcia to wymyśliła, to i zmora musiała wymyślić. Ona chyba też przeżyła dwie wojny. Teraz już tylko trzeba ją o tym dokład­nie przekonać.
- Niby jak ją chcesz przekonywać?
- Zwyczajnie. Wejdziemy tam i poryczysz jeszcze trochę. Pawełek wyraził zgodę mruknięciem, bo w ustach trzymał gwoździe. Wyjął je po chwili i wbił w deseczkę.
- Ty, nie wiem, czyby nie było dobrze poryczeć o północy - rzekł po namyśle. - Ciotka Monika mówi, że dom powinien stękać w nocy. Przy okazji można by w nich wmówić, że to te potępione duchy.
- Zdecyduj się, albo dom albo duchy!
- Jedno i drugie. Co nam szkodzi? Jak jej dom nie wystarczy, to duchy będziemy mieli w zapasie.
Janeczka przyznała mu rację. Zepchnęła psa z kawałka starego brezentu i podesłała mu pod spód plastykową torbę. Chaber grzecznie poczekał, po czym ułożył się z powrotem na poprawionym legowisku.
- Nie leż na mokrym, bo się zaziębisz - powiedziała pouczająco jego pani. - Pawełek, mieliśmy się zastanowić, co zrobić z tym jakimś, co tam łaził.
- No właśnie. Żeby ten Chaber powiedział coś więcej! - westchnął Pawełek.
- Masz za duże wymagania - skarciła go Janeczka. - I tak dosyć powiedział. Dzięki niemu wiemy, że to ten sam, co zgubił rękawiczkę i zostawił kartkę. Ten, co łaził, ten, co zgubił, i ten, co zostawił, to wszystko jedna i ta sama osoba. I jeszcze pokazał dziurę w ogrodzeniu. Dobry piesek, Chaber, kochany, mądry piesek...
Chaber doskonale wiedział, że o nim mowa. Słysząc pochwały, rozpromienił się wyraźnie, poruszył się, już chętny, już gotów do dalszego działania.
- Leż spokojnie, pieseczku, moje złoto - rozczuliła się Janeczka jeszcze będziesz miał tyle roboty, że ho ho!
- Pewnie, że będzie miał, jeszcze ile! - przyznał Pawełek. - Poza tym dzięki niemu wiemy, że ten facet wylazł przez dziurę, poszedł na ulicę i wsiadł do samochodu. W powietrze nie pofrunął, a żadnego przystanku autobusowego tutaj nie ma. Złoty pies!