Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.— A więc pan Jowett od miesiąca nie wyjeżdżał? Czy pani jest tego pewna?— Czy jestem pewna? Chyba...– Ależ pani – rzekł po cichu Eugeniusz – zdaje mi się, że jeśli zechcę być uprzejmy wobec mej kuzynki, zostanę tutaj...— Pan się ze mnie naśmiewa…— Myli się pani...— Uratowałaś nas, pani, od najgorszego — zaprzeczyła dziewczyna przypomniawszy sobie noc spędzoną w jaskini...Pani Wanda dziwnie jakoś popatrzyła na niego, a potem na psa, który swoimi kaprysami dezorgani­zował całą robotę w domu...Nie posłuchałem jej: spojrzałem, a ona - stara pani Zellis - spojrzała namnie...ROZDZIAŁ OSIEMNASTY Następne dwanaście lat - mówiła dalej pani Dean - po tym smutnym okresie były to najszczęśliwsze lata mojego życia...- Niech pani powie: tamci dużo rozkazywali i wydawali pieniędzy, stworzył jednak Francję i sztukę kto inny...- Teraz wiesz już, gdzie starsza niewidoma pani chowa swoje pieniądze...Pani Bogusia skierowała na nią wzrok, w którym błysnęła iskierka zainteresowania...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

- Udało warn się przybyć przed pierwszą burzą śnieżną. Hylle przytaknął, po czym zwrócił się do Ysmay: - Ningue będzie ci służyła, Pani. Jest mi wielce oddana, tak że nie masz się czego obawiać.
W jego tonie zabrzmiało coś dziwnego, ale zanim miała czas, aby się nad tym zastanowić, on był już przy drzwiach.
- Nie odpoczniesz… nie posilisz się… tu, mój Panie? - spytała Ysmay.
- Władca Quayth ma swoje kwatery i nikt mu tam nie śmie przeszkadzać. Będziesz tu bezpieczna i będziesz miała dobrą opiekę, Pani - odparł z ostrzegawczym błyskiem w oku i wyszedł.
Gdy patrzyła na zamykające się za nim drzwi, ponownie naszły ją wątpliwości o słuszności podjętej decyzji.
IVYsmay stała w załomie korytarza, spoglądając przez ostro sklepione okno na ośnieżone podwórze. Sądząc ze śladów pozostawionych na śniegu, który spadł zeszłej nocy, tę wielką budowlę zamieszkiwało zadziwiająco mało ludzi. Przecież jutro przypadał właśnie Dzień Przesilenia, najkrótszy dzień zimy, i we wszystkich grodach przygotowywano się do wieczornej zabawy. Tutaj nie było ani gości, ani śladu żadnych przygotowań. Zresztą zarówno Ningue, jak i każda z dwóch służących, równie osobliwych, zdawały się nie rozumieć o co chodzi, gdy je oględnie spytała o zabawę.
O małżonku miała niewiele wieści, poza tym, że mieszkał w tej dziwnej, wielobocznej wieży, do której nie miał wstępu nikt poza zakapturzonymi robotnikami.
Teraz, gdy przypomniała sobie marzenia naiwnego dziewczęcia o władzy nad zamkiem, chciało jej się śmiać, albo raczej płakać, gdyby duma na to pozwalała.
Czuła się więźniem, nie władczynią. Prawdziwą władczynią była Ningue. Oficjalnie wszystkie jej polecenia przyjmowano z szacunkiem i wykonywano. Zdawała sobie jednak sprawę, że gdyby przekroczyła pewien próg, mogłaby w ogóle nie zostać wysłuchana.
Jedyną pociechę stanowił fakt, że było to przestronne więzienie: parter stanowił jeden wielki pokój - ten, w którym płonął ogień, gdy tu przybyła; wyżej znajdował się wielki pokój z korytarzykiem wiodącym ku schodom, nad nim zaś były dwie mniejsze zimne komnaty, noszące ślady użytkowania. Na piętrze mieściła się komnata z jej łożem i ciężkimi zasłonami na oknie, na których ktoś kiedyś wyszył skomplikowane wzory, dzisiaj już wypłowiałe i niewiele mówiące. Chyba, że dzięki jakiemuś złudzeniu i załamaniu światła na parę sekund pojawiła się gdzieniegdzie wyraźna twarz czy postać, niepotrzebnie Ysmay strasząca. Myśląc o tym podeszła do okna i rozłożywszy zasłonę próbowała wyczuć palcami wzór. Teraz był on trudny do odszyfrowania, a przecież parę chwil temu spojrzała na nią stamtąd twarz jak żywa. Na szczęście była to ludzka twarz, choć sporo wzorów wyglądało jak przerażające maski, nie wiadomo w jakim celu stworzone.
Gładziła jedwabistą powierzchnię, zastanawiając się nad kunsztem palców, które ją utkały, gdy nagle napotkała dziwną nieregularność haftu… Próbowała dotykiem wyczuć wzór. Sięgnęła po lampę i zbliżyła ją ostrożnie do materii.
Ujrzała wyszytą postać z naszyjnikiem. Jej uwagę przykuł ten fragment naszyjnika, który zaplątany był w nici. Za pomocą nożyka, który zawsze nosiła przy pasie, delikatnie je rozcinała. Trwało to długo, ale w końcu udało się jej wyłuskać zagadkowy przedmiot i przysunąć bliżej lampy. Okazał się bursztynem o tak kunsztownie rzeźbionym wzorze, że dopiero po chwili zorientowała się, co on przedstawia. Był to wijący się w dziwacznych splotach wąż z oczkami z jasnego bursztynu.
Po bokach gada snuły się urzekające barwą i kunsztem zygzaki. Mimo wrodzonego wstrętu do tego rodzaju stworzeń, teraz nie czuła odrazy. Prawdę powiedziawszy, nawet jej się podobał, ale tylko przez moment. Za chwilę krzyknęła i chciała go rzucić, lecz nie mogła. Jego sploty drgnęły i poruszyły się! Z przerażeniem obserwowała prostujące się, a następnie zwijające w kłębek w zagłębieniu jej dłoni ciało. Wąż wyciągnął łepek, przyglądał się jej poruszając małym pyszczkiem.
Przez długą chwilę trwali oboje nieruchomo, po czym gad zaczął wić się wzdłuż jej dłoni. Ysmay zamarła z przerażenia. Jednocześnie w powietrzu rozniósł się delikatny zapach, jaki wydzielają po rozgrzaniu pewne gatunki bursztynu.
Wąż tymczasem pełzł wzdłuż dłoni. Poczuła ciepło okrążające nadgarstek.
Powróciła na krzesło przy kominku, trzymając sztywno wyprostowaną rękę. To, co widziała, było niemożliwe. Bursztyn stanowił niegdyś część żywego drzewa, znajdowano w nim żywe istoty, takie jak ta, którą pokazał jej Hylle, ale sam bursztyn był martwy. Owszem miał pewne dziwne właściwości; jeśli się go potarło, to przyciągał różne drobiazgi, niczym magnes żelazo, czy też mógł być pokruszony i przetopiony na płyn.
Właśnie! Destylacja! Podniosła się, z nadal wyciągniętą ręką, i zbliżyła się do skrzyni, którą z taką pieczołowitością pakowała w Uppsdale. Musiała użyć obu rąk, aby podnieść ciężkie wieko i już po chwili szperała w zgromadzonych tam ziołach.
W końcu znalazła woreczek - antidotum na każde czary. Rozwiązała go wolną ręką, pomagając sobie zębami. Z rozkoszą wciągnęła w nozdrza aromat, który się z niego wydobył.
Dzięgiel - talizman przeciwko truciznom i urokowi. Wyciągnęła rękę podwijając jednocześnie rękaw, wzięła szczyptę proszku i natarła nim węża. Gad ani drgnął. Natarła go więc powtórnie i wyjęła talizman Gunnory. Bogini będąca protektorką życia, zmagała się ze wszystkim, co pochodziło z mroku. Ysmay dotknęła nim węża i wolno wypowiedziała zaklęcie:
 
Życie to oddech, życie to krew
Przez nasiona i przez cebulkę
Przez wiosenny czas i siew
niech ta moc przyniesie ulgę!
 
Ysmay nie mogła uwierzyć w to, co zobaczyła. Talizman Gunnory okazał się bezużyteczny! Wąż w dalszym ciągu oplatał, niczym bransoletka, jej nadgarstek.