Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
— Rzecz w ogóle polegaÅ‚a na tym — kontynuowaÅ‚a Elżbieta, niczym w transie — że ona, ta facetka, nie mogÅ‚a siÄ™ skompromitować, bo mąż jej na boku wyznaÅ‚, że tych goÅ›ci sam zaprosiÅ‚ i zapomniaÅ‚ jej o tym powiedzieć. W ogóle zapomniaÅ‚, że ich zaprosiÅ‚. Wino mieli i sÅ‚one paluszki, a poza tym wÅ‚aÅ›ciwie nic.
Pani Bogusia nie wytrzymała.
— I co zrobiÅ‚a?
— ZadzwoniÅ‚a do jednej przyjaciółki, która byÅ‚a kiedyÅ› tam w Pakistanie i miaÅ‚a jakiÅ› tamtejszy przepis. I zrobiÅ‚a tÄ™ kaczkÄ™ po pakistaÅ„sku, z ryżem, bo ryż szczęśliwie miaÅ‚a, no i oczywiÅ›cie miaÅ‚a cebulÄ™, jakiÅ› tam kefir, koncentrat pomidorowy, rozmaite przyprawy, jak to normalnie w domu. W rezultacie jednÄ… kaczka nakarmiÅ‚a dwanaÅ›cie osób. wszyscy siÄ™ nażarli i bardzo im smakowaÅ‚o. Na deser dostali lody z budyniem, bo samych lodów mieli wszystkiego trzy porcje, dla siebie samych.
— Duża byÅ‚a ta kaczka? — spytaÅ‚a pani Bogusia rzeczowo.
— Dwa i pół kilo.
— Z mężem siÄ™ rozwiodÅ‚a?
— Nie. skÄ…d. To byÅ‚ sympatyczny facet, tylko okropnie roztargniony. A, i jeszcze budyÅ„ musiaÅ‚a sama zrobić z mÄ…ki kartoflanej, bo gotowego nie miaÅ‚a.
— To cud zwyczajny, że miaÅ‚a mÄ…kÄ™ kartoflana, bo w tamtych czasach też ciężko byÅ‚o dostać.
— Cud — zgodziÅ‚a siÄ™ chÄ™tnie Elżbieta. — Podobno wolaÅ‚aby zrobić galaretkÄ™, ale nie miaÅ‚a żelatyny.
— Zna Elżunia te osobÄ™?
— Jedna dawna przyjaciółka mojej matki jÄ… zna.
— To niech Elżunia dostanie od niej ten przepis.
— ProszÄ™ bardzo. Jak tylko ta przyjaciółka wróci z urlopu, bo akurat wyjechaÅ‚a. ZadzwoniÄ™ do niej i pójdÄ™ z wizyta.
Kaczka sprawiła, że atmosferze ulżyło. Pani Bogusia oderwała się od swoich podejrzliwych myśli i wróciła do świata. Tadzio ośmielił się zaryzykować.
— Mam dla ciebie tÄ™ książkÄ™ — powiedziaÅ‚ do Elżbiety. — ZnalazÅ‚em, okazuje siÄ™. że wcale nie zginęła. Jest na górze, mogÄ™ ci dać od razu. Chodź.
— JakÄ… książkÄ™? — spytaÅ‚a odruchowo pani Bogusia, zanim zaskoczona Elżbieta zdążyÅ‚a otworzyć usta.
— Komputerowe wyliczanie krzywizn instalacji wysokoprężnej — odparÅ‚ Tadzio grzecznie i bez namysÅ‚u, bo rodzaj dzieÅ‚a obmyÅ›liÅ‚ sobie starannie już wczeÅ›niej, spodziewajÄ…c siÄ™ najgorszego. W żadnym wypadku nie mógÅ‚ to być utwór, jaki pani Bogusia zechciaÅ‚aby czytać.
Elżbieta była gotowa towarzyszyć mu skwapliwie, nawet gdyby zaoferował jej żywą tarantulę, biegającą swobodnie po jego pokoju. Zerwała się z krzesła. W pani Bogusi jednakże wciąż tkwiły jakieś zadry.
— I cóż to Tadzio ElżuniÄ™ za sobÄ… ciÄ…ga? Nie może sam jej przynieść? Niech Elżunia nigdzie nie lata, Tadzio przyniesie.
Elżbieta opadła z powrotem na krzesło i błysnęła inteligencja.
— To zrób mi uprzejmość i od razu włóż do mojej torby, żebym nie zapomniaÅ‚a. Tam leży, w przedpokoju…
W kwadrans później udało im się wreszcie opuścić przesadnie w tym dniu gościnny dom pani Bogusi w sposób mniej więcej naturalny. Niedbałym ruchem Elżbieta wzięła po drodze swoja torbę i omal się nie ugięła pod jej niespodziewanym ciężarem. Wybiegła na ulicę, jakby ją ktoś gonił, co poniekąd było zgodne ze stanem faktycznym, ponieważ istotnie goniły ją ogólnie nieżyczliwe myśli pani Bogusi.
— SÅ‚uchaj, dziecko, z tÄ… kaczkÄ… to byÅ‚a prawda? — spytaÅ‚ jÄ… Karpiowski już w samochodzie. — Å»adnych pakistaÅ„skich przyjaciółek twojej matki sobie nie przypominam…
— Nie musisz i nawet nie próbuj. Ogólnie prawda, ale to byÅ‚o w Danii, kaczkÄ™ robiÅ‚ prawdziwy PakistaÅ„czyk, a przepis ma Krystyna, bo to jej przyjaciółka przy tym byÅ‚a. Czekaj, tato, zatrzymajmy siÄ™, niech ja popatrzę… Co on mi tam wÅ‚ożyÅ‚, do tej torby, kamienie…?
W torbie na samym wierzchu leżała książka, cienka dość, ale dużego formatu, w języku angielskim, skutecznie kryjąca dalszy ciąg zawartości. Pod książką ukazały się paczki studolarówek i ćwierćmetrowy rulon…
— Boże jedyny! — jÄ™knęła Elżbieta. — Nareszcie! Chociaż tyle…
— Ciekawe, ile — mruknÄ…Å‚ jej ojciec.