Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
– Porąbało cię? Dzięki mnie nie wysadziłaś się w powietrze, a teraz chcesz mi rozwalić łeb?
– Robiłam ci, kurna, śniadanie! – Przejechała palcami po zmierzwionych czarnych włosach, pokazała mi krew. – A ty rozbiłeś mi głowę!
– Uratowałem twój durny tyłek! – Odwróciłem się i zacząłem otwierać okna, żeby wywietrzyć gaz. Większość była zasłonięta łatwym do wyciągnięcia kartonem, ale jedno z nielicznych całych zaklinowało się na amen.
– Ty skurwysynu!
Odwróciłem się w samą porę, by zrobić unik przed patelnią. Wyrwałem ją, odepchnąłem Maggie, mocno, i wróciłem do otwierania okien. Zaraz podeszła z powrotem i próbowała się wepchnąć przede mnie. Rzucała mi się z paznokciami do twarzy, drapała i skrobała. Odepchnąłem ją jeszcze raz, a kiedy próbowała wrócić, machnąłem patelnią.
– Chcesz tym dostać?
Cofnęła się ze wzrokiem utkwionym w patelni. Okrążyła mnie.
– Tyle masz mi do powiedzenia? „Uratowałem twój durny tyłek?” – Twarz poczerwieniała jej ze złości. – A może „Dzięki, Maggie, że próbowałaś naprawić piecyk”. Albo: „Dzięki, Maggie, że obchodzi cię, czy zjem przed robotą porządne śniadanie”. – Odcharknęła i splunęła, nie trafiając we mnie tylko w ścianę, potem pokazała mi środkowy palec. – To teraz sam sobie rób, kurna, to śniadanie. W życiu już ci nie pomogę.
Wytrzeszczyłem na nią oczy.
– Jesteś głupsza niż worek trogli, wiesz? – Wskazałem patelnią piec. – Żeby zapalniczką sprawdzać, gdzie się ulatnia gaz? Halo? Jest tam w ogóle jakiś mózg? Halo?
– Nie mów do mnie w ten sposób! Sam jesteś troglem... – Umilkła w pół zdania i nagle usiadła, jakby dostała w głowę odłamkiem betonowego deszczu. Po prostu zwaliła się na żółtą wykładzinę. Kompletnie oszołomiona. – Oj. – Gapiła się na mnie wytrzeszczonymi oczyma. – Przepraszam, Trav. W ogóle nie pomyślałam. – Zerknęła na walającą się w rogu zapalniczkę. – Kurde. Ja nie mogę. – Schowała twarz w dłoniach. – No nie. – Dostała czkawki, potem się rozpłakała. Kiedy otworzyła wielkie, piwne oczy, były pełne łez. – Strasznie cię przepraszam. – Łzy znów pociekły, spływając po policzkach. – Nie miałam pojęcia. Po prostu nie pomyślałam. Ja...
Wciąż byłem gotów do walki, ale straciłem tę wolę, widząc ją taką żałosną, przegraną i przepraszającą.
– Dobra, nieważne. – Odłożyłem patelnię na kuchenkę i znów zacząłem mocować się z oknem.
Wiatr wywiewał smród gazu. Gdy zrobił się porządny przeciąg, odsunąłem kuchenkę od ściany. Po wszystkich palnikach walały się plasterki boczku, rozmrożonego i rozmiękłego po wyciągnięciu z folii NiftyFreeze, wszędzie były te paski wieprzowiny, biało żyłkowane i lśniące od tłuszczu. Tak sobie Maggie wyobrażała domowe śniadanie. Mój dziadek by ją uwielbiał. Był wyznawcą śniadań. Ale nie NiftyFreeze. Nie cierpiał tych opakowań.
Maggie zauważyła, że patrzę na boczek.
– Dasz radę naprawić kuchenkę?
– Nie teraz. Muszę iść do pracy.
Otarła oczy wnętrzem dłoni.
– Szkoda boczku – powiedziała. – Przepraszam.
– Nic się nie stało.
– Musiałam obejść sześć sklepów, żeby go znaleźć. To była ostatnia paczka i nie wiedzieli, kiedy dostaną nowe.
Nie wiedziałem, co na to powiedzieć. Znalazłem zawór gazowy i zakręciłem go. Powąchałem powietrze. Potem obwąchałem cały piecyk i resztę kuchni.
Prawie już nie śmierdziało.
Po raz pierwszy zauważyłem, że trzęsą mi się ręce. Usiłowałem wyciągnąć z szafki woreczek kawy i upuściłem go. Spadł na blat z mokrym plaśnięciem. Położyłem drgające dłonie płasko na blacie i naparłem na nie, próbując je uspokoić. Wtedy zaczęły mi się trząść łokcie. Nie co rano omal nie wylatujesz w powietrze.
Właściwie, jak się zastanowiłem, to było dość śmieszne. Połowę czasu w ogóle nie ma gazu. A kiedy jest, Maggie postanawia zabawić się w majstra. Powstrzymałem śmiech.
Ona wciąż siedziała pośrodku podłogi i smarkała.
– Przepraszam – powtórzyła.