Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
- Wyglądasz ślicznie, moja droga. Chodźcie do środka, tam jest cieplej - odwrócił się, by spojrzeć na Jamie Boyle’a. - Twój ojciec już tu jest, chłopcze. Ucieszy się, że dotarłeś bezpiecznie i w dobrej formie.
Obudzili się dopiero po południu. Później Robert Boyle poprowadził syna na trawnik za domem, ku drewnianej ławce stojącej pod starą magnolią. Kiedy usiedli, ojciec spojrzał na niego i powiedział:
- Wyglądasz na zmartwionego, chłopcze. Czy coś cię trapi?
- Jestem zaniepokojony, ojcze, ale nie zmartwiony - odparł z uśmiechem.
- Wszyscy się niepokoimy. Słyszałeś, że rozwiązali obie Izby, aż do odwołania? A to znaczy na tak długo, jak oni tu będą.
- O tym nie słyszałem. Nie marnują czasu.
- Nie będę wypytywał, co teraz zamierzasz, chłopcze, ale chcę cię ostrzec. Oni są nie tylko twardzi i zdecydowani. Są bezwzględni.
Nawet bardziej niż hitlerowcy. Proszę cię, uważaj. Ty i Jeanie to wszystko, co mi zostało.
- Będę uważał, tato. Nie gryź się tym. A Jeanie zamieszka tu na stałe.
- Czy to wszystko ma coś wspólnego z tym człowiekiem, którego mi wtedy przedstawiłeś? Z pułkownikiem Andrewsem?
Jamie uśmiechnął się i położył dłoń na dłoni ojca.
- Nie pytaj, tato. Po co masz być w to wmieszany. Będą na pewno mieć oko na członków parlamentu - z kim się kontaktują i dalej.
- Tak.
- Załatwiłem pieniądze na wydatki dla Jacka MacKaya na czas waszego pobytu tutaj, więc nie przejmuj się, że będziesz dla ego ciężarem. Jest zresztą bardzo zadowolony z towarzystwa. Bardzo lubi twoją Jeanie i na pewno się nią dobrze zaopiekuje, kiedy ty będziesz się gdzieś włóczył. Ja zostanę w Corstorphine. Jeślibyś czegoś potrzebował, to zawsze możesz się ze mną skontaktować - Robert Boyle klepnął się po kolanach i wstał. Tym gestem dodawał sobie pewności, do której było mu w tej chwili bardzo daleko.
Jamie Boyle zniknął z domu zaraz po północy.
Usiedli kołem na zboczu pagórka. Glyn Thomas, Sanjiva Singh, Jamie Boyle, Cameron Davies, Meg Thomas, Joe Langley i Harry Andrews. Na niebie nie było ani jednej chmurki, ale odległe góry przesłaniała podnosząca się z doliny mgiełka. Panowała cisza zakłócona jedynie beczeniem owiec pasących się wyżej na wzgórzu, dalekim śpiewem ptaków i pluskiem strumienia skaczącego po głazach.
Andrews od niechcenia zerwał łodygę czerwonej koniczyny i patrząc w ziemię pomiędzy swoimi brązowymi “traktorami” - obracał ją chwilę w palcach. Potem spojrzał kolejno na każdego z nich i powiedział:
- Ustaliliśmy to, cośmy ustalili, dawno temu. Prawie przed rokiem. To, o czym wtedy mówiliśmy, w końcu się stało. Nie w taki sposób, jak przypuszczaliśmy, i szybciej, niż przypuszczaliśmy. Może któryś z was, albo nawet wszyscy, uważaliście, że bujamy w obłokach. Nie wydawało nam się wtedy prawdopodobne, że kiedykolwiek będziemy zmuszeni wprowadzić te plany w życie. Jeśli ktoś się rozmyślił i chciałby się wycofać, to teraz jest na to odpowiedni moment - przenosił wzrok z jednej poważnej twarzy na drugą. - Chcę powiedzieć, że tak samo będę szanował tych, co się wycofają, jak tych, co pozostaną. Brak głębokiego przekonania do tego, co się robi, może kosztować życie setek ludzi. A całe to zadanie będzie się bardzo różnić od tego, cośmy zamierzali na początku. Naprawdę bardzo.
Andrews czekał w milczeniu kilka minut. Nikt się nie odezwał.
- Kiedy zaczęliśmy to wszystko planować - ciągnął dalej - odnosiliśmy to do ówczesnej sytuacji i do naszego własnego społeczeństwa. Do lewicowych - czy prawicowych - ekstremistów, którzy tak się rozbestwili, że policja, a nawet armia nie były w stanie ich pohamować. Naszymi atutami były - wyszkolenie, doświadczenie, w akcjach w rodzaju partyzantki miejskiej, w walkach ulicznych, nasza wzorowa organizacja i dyscyplina, nasza anonimowość, a także - nie owijając w bawełnę - fakt, żeśmy zdecydowani działać bez oglądania się na przepisy krępujące policję, czy wojsko.
Teraz przyjdzie nam się zmierzyć z wyszkolonymi do walki żołnierzami, nie zaś ze zwykłymi bandziorami. Tak więc... czy nie powinniśmy się jeszcze nad tym wszystkim zastanowić? - znów przerwał, oczekując jakiejś odpowiedzi. Gdy nadal nikt się nie odezwał, mówił dalej: - Uważam, że nadal posiadamy przewagę przeciwnikiem. Będzie o wiele trudniej - to jednak jest wojsko. Ale pamiętajmy, że to wojsko nie umie czytać ani mówić w naszym języku. Są w obcym kraju i nie orientują się w otoczeniu - pułkownik zawahał się. - Jest jednak coś, czego przedtem nie braliśmy pod uwagę, a co będzie działało na naszą niekorzyść, czegokolwiek by Rosjanie nie głosili oficjalnie, są jednak niczym więcej jak po prostu agresorem i okupantem. Nie będą mieli względów dla ludzi. Mogą zacząć brać zakładników i zabijać ich w odwecie za nasze akcje. Będzie wchodziło w grę życie niewinnych ludzi. Tak więc wszystkie nasze posunięcia muszą być starannie zaplanowane. Nie będzie miejsca na zabawę w kowbojów, czy w Robin Hooda.
W ciągu ostatnich sześciu miesięcy udało nam się wspaniale rozbudować nasze siły. Trzydzieści grup - w każdej dwudziestu jeden ludzi podzielonych na trzyosobowe drużyny. Przybędzie ich jeszcze, gdy tamci zaczną popełniać błędy i pokażą swoje prawdziwe oblicze. Ludzie przekonają się, kim oni faktycznie są - po prostu armią okupacyjną. Oprócz naszych grup mamy jeszcze tysiące sympatyków, którzy będą nam pomagać biernie, wykorzystując swoje stanowiska i układy.
Andrews dostrzegł, że Jamie Boyle uniósł dłoń.
- Tak Jamie?
- Czy rzeczywiście możemy nadal polegać na tych sympatykach teraz, kiedy scenariusz tak bardzo się zmienił?