Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.– Jak ci na imię, pięknotko?Odpowiedziała mi niskim głosem:– Na imię mi Merit i nie jest tu w zwyczaju nazywać mnie pięknotką, jak to robią...Uranos być może nie był załamany, ale na pewno wstrząśnięty na tyle by krzyknąć: - Diabeł!- Tak samo nazywało mnie wielu z tych, którzy przeszli te drzwi -...Szacowny Cornelius (Malajowie nazywali go „Inczi Neljus” z grymasem dającym wiele do myślenia) był człowiekiem, którego spotkał wielki zawód...* * *Pierre, Wszystkowidząca Donna oraz Su Ang opowiadają Amber o tym, czego się dowiedzieli o bazarze – tak nazywają przestrzeń, określaną przez ducha...tego stanu, który nazywamy śmiercią -ponieważ fizyczna świadomość staje się nieświadoma otaczających ją warunków, chyba że są one określone...W toku dalszych wywodw dyscypliny naukowe bdziemy te^ nazywali po prostu naukami"...Dom Clearych dzieliła od Wahine odległość pięciu mil, nic więc dziwnego, że kiedy Meggie zobaczyła w oddali słupy telegraficzne, nogi, z których opadły...dynamiczna struktura oparta na układzie sieci nazywana jest kognitem ( co- gnit)...Victoria była zaskoczona, ale okazało się, że barman nazywa się Jezus...- Dlaczego nazywają go Jack Chili? - To tylko jedno z jego imion...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

..
W oddali coś błysnęło; Scofield natychmiast skierował tam oczy. Zobaczył drugi błysk... i trzeci. Następowały szybko po sobie.
Taleniekow.
Rosjanin raptownie zapalał i gasił zapałki. Ostrzegał Braya! Da­wał mu znać, że coś się stało - że coś się dzieje! Kolejne światełko nie zgasło: zostało przysłonięte dłonią, potem znów się ukazało i znów - zostało przysłonięte. Taleniekow sygnalizował morsem. Kropki i kreski.
Trzy długie błyski. O. Potem przerwa, dwa długie błyski i jeden krótki. G. OG?
- Co jest? - spytał Winthrop.
- Chwileczkę - powiedział Bray.
Kolejne trzy długie błyski. Znów O. Potem jeden długi i jeden krótki. N. . O-G-O-N. Ogon!
Płomyk przesunął się w lewo, w kierunku drogi biegnącej za parkingiem wzdłuż lasu, po czym zgasł. Rosjanin zajmował nową pozycję. Bray zwrócił się do starca.
- Czy jest pan pewien, że pański telefon nie jest na podsłuchu?
- Absolutnie. Zawsze miałem czystą linię; sprawdzano to kilka razy.
- Ale teraz sytuacja się zmieniła. - Scofield nacisnął przycisk otwierający okno, a kiedy szyba opuściła się, zawołał do szofera: - Stan, chodź szybko!
Szofer podbiegł natychmiast.
- Sprawdzałeś w lusterku, czy nikt za tobą nie jedzie?
- Tak, panie Scofield. Nikogo nie było. Zawsze patrzę w lusterko, a już zwłaszcza kiedy wiozę pana ambasadora na takie spotkanie jak dzisiejsze... Widział pan błyski na końcu parkingu? Czy to ten pański towarzysz?
- Tak. Dał mi znać, że przywlekliście ogon.
- Niemożliwe - oświadczył zdecydowanie Winthrop. - Jeśli kogoś zobaczył, na pewno nie ma to związku z nami. W końcu jesteśmy w parku, mogą tu się kręcić jacyś ludzie.
- Nie chcę pana niepokoić, ale Taleniekow to doświadczony agent. Nie zauważyliśmy żadnych świateł, żadnego samochodu. Kto­kolwiek tu jest, nie chce, byśmy go widzieli. A spacerowiczów może­my wykluczyć; jest za zimno i za ciemno na szwendanie się po lesie. Obawiam się, że chodzi wyłącznie o nas. - Bray otworzył drzwi. - Stan, wezmę z wozu teczkę. Kiedy wrócę, natychmiast ruszaj. Sta­niesz na moment przy północnym skraju parkingu, przy samym wyjeździe na drogę...
- A co z Rosjaninem? - spytał Winthrop.
- Właśnie po to się zatrzymamy. Będzie wiedział, że ma wskoczyć do środka. Jak nie, to jego strata.
- Chwileczkę, panie Scofield - wtrącił Stanley; tym razem w jego głosie nie było cienia uniżoności. - Jeśli mogą być kłopoty, nie zamie­rzam stawać i nikogo zabierać. Moim zadaniem jest dbać o bezpieczeń­stwo pana ambasadora, a nie pana czy kogokolwiek innego.
- Nie traćmy czasu! Zapalaj silnik!
Bray rzucił się pędem do wynajętego wozu, po drodze wyciągając z kieszeni kluczyki. Otworzył drzwi, chwycił teczkę leżącą na prze­dnim siedzeniu i ruszył z powrotem do limuzyny.
Nie dobiegł do niej. Ciemności przebił snop światła z silnego refle­ktora wymierzonego prosto w potężne auto Winthropa. Bray zobaczył wyraźnie Stanleya, który siedział z rękami na kierownicy, gotów wcis­nąć gaz do dechy i uciec z parku. Ale człowiek z reflektorem nie zamierzał na to pozwolić. Miał rozkaz zabić nobliwego polityka.
Koła limuzyny zabuksowaly w miejscu, po czym potężne auto z piskiem opon skoczyło do przodu. W tym samym momencie rozległy się strzały; kule stłukły boczną szybę, podziurawiły karoserię. Limu­zyna zaczęła jechać dziwacznym zygzakiem, jakby szofer stracił nad nią panowanie.
Na skraju lasu ktoś wypalił dwa razy z pistoletu; reflektor pęki z głośnym hukiem, powietrze przeszył krzyk bólu. Limuzyna Winthro­pa przez chwilę jechała prosto, po czym nagle skręciła w lewo. W jej reflektorach ukazały się postacie dwóch uzbrojonych mężczyzn; trzeci leżał na ziemi.
Bray wyciągnął pistolet, rzucił się na ziemię i nacisnął spust. Jedna ze stojących postaci przewróciła się; w następnej sekundzie limuzyna wyszła z zakrętu i z wyciem silnika pomknęła ku bramie wjazdowej.
Scofield przeturlał się w prawo; padły dwa kolejne strzały - kule odbiły się od asfaltu tam, gdzie przed chwilą leżał. Bray zerwał się na nogi i pognał w kierunku drewnianej balustrady biegnącej wzdłuż parkingu.