Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
..
W oddali coś błysnęło; Scofield natychmiast skierował tam oczy. Zobaczył drugi błysk... i trzeci. Następowały szybko po sobie.
Taleniekow.
Rosjanin raptownie zapalał i gasił zapałki. Ostrzegał Braya! Dawał mu znać, że coś się stało - że coś się dzieje! Kolejne światełko nie zgasło: zostało przysłonięte dłonią, potem znów się ukazało i znów - zostało przysłonięte. Taleniekow sygnalizował morsem. Kropki i kreski.
Trzy długie błyski. O. Potem przerwa, dwa długie błyski i jeden krótki. G. OG?
- Co jest? - spytał Winthrop.
- Chwileczkę - powiedział Bray.
Kolejne trzy długie błyski. Znów O. Potem jeden długi i jeden krótki. N. . O-G-O-N. Ogon!
Płomyk przesunął się w lewo, w kierunku drogi biegnącej za parkingiem wzdłuż lasu, po czym zgasł. Rosjanin zajmował nową pozycję. Bray zwrócił się do starca.
- Czy jest pan pewien, że pański telefon nie jest na podsłuchu?
- Absolutnie. Zawsze miałem czystą linię; sprawdzano to kilka razy.
- Ale teraz sytuacja się zmieniła. - Scofield nacisnął przycisk otwierający okno, a kiedy szyba opuściła się, zawołał do szofera: - Stan, chodź szybko!
Szofer podbiegł natychmiast.
- Sprawdzałeś w lusterku, czy nikt za tobą nie jedzie?
- Tak, panie Scofield. Nikogo nie było. Zawsze patrzę w lusterko, a już zwłaszcza kiedy wiozę pana ambasadora na takie spotkanie jak dzisiejsze... Widział pan błyski na końcu parkingu? Czy to ten pański towarzysz?
- Tak. Dał mi znać, że przywlekliście ogon.
- Niemożliwe - oświadczył zdecydowanie Winthrop. - Jeśli kogoś zobaczył, na pewno nie ma to związku z nami. W końcu jesteśmy w parku, mogą tu się kręcić jacyś ludzie.
- Nie chcę pana niepokoić, ale Taleniekow to doświadczony agent. Nie zauważyliśmy żadnych świateł, żadnego samochodu. Ktokolwiek tu jest, nie chce, byśmy go widzieli. A spacerowiczów możemy wykluczyć; jest za zimno i za ciemno na szwendanie się po lesie. Obawiam się, że chodzi wyłącznie o nas. - Bray otworzył drzwi. - Stan, wezmę z wozu teczkę. Kiedy wrócę, natychmiast ruszaj. Staniesz na moment przy północnym skraju parkingu, przy samym wyjeździe na drogę...
- A co z Rosjaninem? - spytał Winthrop.
- Właśnie po to się zatrzymamy. Będzie wiedział, że ma wskoczyć do środka. Jak nie, to jego strata.
- Chwileczkę, panie Scofield - wtrącił Stanley; tym razem w jego głosie nie było cienia uniżoności. - Jeśli mogą być kłopoty, nie zamierzam stawać i nikogo zabierać. Moim zadaniem jest dbać o bezpieczeństwo pana ambasadora, a nie pana czy kogokolwiek innego.
- Nie traćmy czasu! Zapalaj silnik!
Bray rzucił się pędem do wynajętego wozu, po drodze wyciągając z kieszeni kluczyki. Otworzył drzwi, chwycił teczkę leżącą na przednim siedzeniu i ruszył z powrotem do limuzyny.
Nie dobiegł do niej. Ciemności przebił snop światła z silnego reflektora wymierzonego prosto w potężne auto Winthropa. Bray zobaczył wyraźnie Stanleya, który siedział z rękami na kierownicy, gotów wcisnąć gaz do dechy i uciec z parku. Ale człowiek z reflektorem nie zamierzał na to pozwolić. Miał rozkaz zabić nobliwego polityka.
Koła limuzyny zabuksowaly w miejscu, po czym potężne auto z piskiem opon skoczyło do przodu. W tym samym momencie rozległy się strzały; kule stłukły boczną szybę, podziurawiły karoserię. Limuzyna zaczęła jechać dziwacznym zygzakiem, jakby szofer stracił nad nią panowanie.
Na skraju lasu ktoś wypalił dwa razy z pistoletu; reflektor pęki z głośnym hukiem, powietrze przeszył krzyk bólu. Limuzyna Winthropa przez chwilę jechała prosto, po czym nagle skręciła w lewo. W jej reflektorach ukazały się postacie dwóch uzbrojonych mężczyzn; trzeci leżał na ziemi.
Bray wyciągnął pistolet, rzucił się na ziemię i nacisnął spust. Jedna ze stojących postaci przewróciła się; w następnej sekundzie limuzyna wyszła z zakrętu i z wyciem silnika pomknęła ku bramie wjazdowej.
Scofield przeturlał się w prawo; padły dwa kolejne strzały - kule odbiły się od asfaltu tam, gdzie przed chwilą leżał. Bray zerwał się na nogi i pognał w kierunku drewnianej balustrady biegnącej wzdłuż parkingu.