Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
To im ostatecznie wolno. Wolno każdemu np. nazywać krowę “logarytmem" i potem, przy takim założeniu całkiem słusznie, twierdzić, że każdy logarytm ma rogi i zwykle daje mleko. Takie zdumiewające twierdzenia będą mimo wszystko zrozumiałe, o ile mówiący w ten sposób wytłumaczy, co przez “logarytm" rozumie. Ale tego właśnie nie czynią ci, co rozprawiają o dialogu ludzi z Bogiem: używają słowa “dialog" w jakimś innym znaczeniu niż się to czyni potocznie, a nie tłumaczą w jakim. Ich mowa jest więc dla słuchającego pozbawiona sensu, jest prostym bełkotem.
Co ważniejsze jednak, nawet gdyby zwykli wierzący mogli uprawiać taki dialog, nie wynikałoby z tego jeszcze bynajmniej, że się w nim spotykają z Bogiem. Bo ów rzekomy dialog jest w najlepszym razie dialogiem, że się tak wyrażę, korespondencyjnym, w którym bezpośredniego zetknięcia się z partnerem nie ma. Wypada jednak zauważyć, że o jakimś spotkaniu, doznaniu czy doświadczeniu Boga mówią nie tylko filozofowie i teologowie, ale nieraz także prości ludzie, a za nimi pobożni pisarze i kaznodzieje. Odnosi się wrażenie, że mamy do czynienia nie tylko z teorią skonstruowaną przez teoretyków, ale także z wyrazem pewnego doświadczenia, jakichś przeżyć, dostępnych masom wierzących.
Otóż faktowi, że wielu ludzi jest przekonanych, iż takie doświadczenie posiada, niepodobna przeczyć. Wielu wierzących tak sądzi istotnie. Wolno się jednak zapytać, czy nie zachodzi przy tym błąd w interpretacji przeżycia.
Bo, o ile wiadomo, we wszystkich takich przeżyciach dane są bez wyjątku tylko zjawiska skończone, a więc, w języku religijnym, stworzenia, a nie Stwórca. Z nimi to spotyka się wierzący, po czym ich obecność interpretuje, błędnie, jako obecność Boga.
Wolno więc wyciągnąć następujący wniosek:
Zwykli wierzący nie mają doświadczalnego poznania Boga.
Każde rozsądne rozważanie o naszym przedmiocie zakłada eliminację złudzeń o możliwości takiego poznania.
III
Pośrednie poznanie Boga dochodzi do skutku za pomocą rozumowania, wnioskowania. Tego rodzaju rozumowania prowadzili od niepamiętnych czasów filozofowie. Aczkolwiek takie twierdzenie mogłoby się wydać paradoksem, nie ma bodaj tezy równie często i powszechnie głoszonej przez filozofów, jak ta, która głosi, że istnieje jakiś Bóg - w języku filozoficznym tak zwany absolut. Znakomita większość myślicieli spierała się nie o Jego istnienie, ale o to, jaki On jest, o Jego istotę.
Aby przytoczyć tylko jeden przykład, marksiści-leniniści przeczą wprawdzie istnieniu chrześcijańskiego, świadomego,
156
157
osobowego Boga, ale równocześnie twierdzą (bez żadnego zresztą dowodu), że istnieje wieczna, nieskończona itd. materia, względnie przyroda, która zawiera w sobie i kolejno wyłania ze siebie wszystkie “formy ruchu". Spór między nimi a filozofami teistami dotyczy całkiem oczywiście nie istnienia absolutu, ale jego istoty, pytania, czym on jest
Ta powszechność “absolutyzmu", jeśli wolno tak nazwać przekonanie, że istnieje jakiś absolut, stanowi problem. Można mianowicie zapytać, dlaczego to filozofowie są tak dalece zgodni pod tym względem. To pytanie nie jest bez znaczenia dla naszej sprawy. Odpowiedź brzmi, że filozofowie dlatego tak powszechnie przyjmują istnienie Boga, że jest on im potrzebny jako rodzaj klucza do ich racjonalizmu. Bo filozof racjonalizuje z powołania a Sartre, jeden z najradykalniejszych ateistów w dziejach, pokazał, moim zdaniem przekonywująco, że kto odrzuca istnienie Boga, musi uznać że wszystko jest absurdem - wniosek, którego filozof, racjonalista z powołania, łatwo nie przyjmie.
Zrozumienie tej motywacji jest ważne, bo pozwala zorientować się, że filozofowi chodzi tutaj o coś zupełnie innego niż ludziom religijnym. Nic też dziwnego, że Bóg filozofów zwykle nie bardzo nadaje się do użytku religijnego.
Jakkolwiek by jednak z tym było, współczesny stan tego rodzaju filozoficznych rozważań o Bogu jest w wysokim stopniu niezadowalający. Z powodów wymienionych powyżej mamy niemal stale do czynienia z nieznajomością bądź dawnego dorobku w tej dziedzinie, bądź przyczynków współczesnych.
Niech wolno mi będzie to zilustrować na przykładzie filozofa, którego wysoce cenię - Leszka Kołakowskiego. Wybieram go między innymi dlatego, że pełnił w partii funkcję krytyka filozofii katolickiej i wskutek tego musiał, tak się przynajmniej wydaje, lepiej poznać scholastykę niż inni filozofowie. W rzeczy samej, Kołakowski rozprawia in.in. o tzw. pięciu drogach św. Tomasza.
Ale jak o nich rozprawia? Bez porządnej znajomości Tomasza (sposób w jaki referuje tzw. “pierwszą drogę" nasuwa podejrzenie, że tekstu nie widział), literatury neoscholastycznej i współczesnej literatury matematyczno-logicznej. Nie zna np. nawet klasycznego dzieła Garrigou-Lagrange'a, bo gdyby znał, nie