Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.— Właściwie… — chłopiec aż się skurczył, zmuszony powiedzieć prawdę — właściwie… jedną czy dwie rzeczy napisałem, jak byłem...— Nimbus — powiedziałem poważnie — zwróć to zdjęcie...— Teraz powiedział pan coś interesującego — roześmiał się Faber — nie czytając nawet o tym...– Wejdź – powiedział Pentarn...Grace dała jej swój numer i dodała:- Proszę mu powiedzieć, że chce z nim mówić doktor Grace Mitowski i że zajmę mu tylko kilka minut...Petersburgu biegają Nosy albo Raskolnikowowie z siekierami!” — Mamy tu do czynienia z jakąś formą współdziałania — powiedział...Moss znowu jedzie? Mapa Judyty i jej dzieje, milczenie Arina, mówiące więcej, niż ktokolwiek chciałby powiedzieć na głos, wszystkie demony szalejące w myślach...— Lepiej nie — powiedziała krótko Ewa..."Poczekaj aż zobaczysz co tutaj zobaczyłem, " powiedział z zadowoleniem...– Z pewnością jesteś bardzo bogata – powiedziałem i ogarnęło mnie przygnębienie, bo zląkłem się, że nie jestem jej wart...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.


- Chyba nie. Nie będę udawała, że pragnę zobaczyć... Ran­da... zwłaszcza że dotąd cały czas tego unikałam. I teraz też nie mam na to szczególnej ochoty. Bez wątpienia wam dwóm będzie się świetnie rozmawiało beze mnie. Przy winie zwłaszcza.
- Mówisz od rzeczy - mruknął, przeczesując dłonią włosy. - Chcesz się położyć, nie ma sprawy, ale wolałbym, żebyś powiedziała coś, co zrozumiem.
Przez długą chwilę badała jego twarz, po czym nagle za­gryzła wargę. Miał wrażenie, że powstrzymuje się od śmiechu.
- Och, Perrin, czasami myślę, że najbardziej ze wszy­stkiego uwielbiam twoją niewinność. - Raczej nie było wąt­pliwości, odległe dzwoneczki śmiechu srebrzyły jej głos. ­Idź do... swego przyjaciela, opowiesz mi o wszystkim rano. Tyle, ile będziesz chciał. - Przyciągnęła jego głowę, by mus­nąć przelotnie usta, zbyt szybko jak na prawdziwy pocałunek, a potem pobiegła korytarzem.
Kręcąc głową, odprowadzał ją wzrokiem, aż skręciła w stronę schodów, na których nie było już ani śladu po Tore­anie. Zdarzało się czasem, że rozmawiała z nim jakby całkiem innym językiem. Ruszył w kierunku świateł.
Przedsionek był owalną komnatą o szerokości jakichś pięć­dziesięciu, może więcej, kroków. Z wysokiego sklepienia zwi­sało na łańcuchach ze sto pozłacanych lamp. Kolumny z wypo­lerowanego czerwonego kamienia tworzyły wewnętrzny pierścień, posadzka wyglądała jak jeden ogromny blok czar­nego marmuru, przetykanego złotymi żyłami. Był to przedsio­nek komnat królewskich w czasach, kiedy w Łzie panowali królowie, zanim Artur Hawkwing podporządkował wszystkie ziemie, począwszy od Grzbietu Świata, a skończywszy na oce­anie Aryth, jednemu królowi. Po rozpadzie imperium Hawk­winga królowie Łzy nie powrócili na swój tron i przez tysiąc lat jedynymi mieszkańcami tych apartamentów były buszujące w kurzu myszy. Żaden Wysoki Lord nie zdobył nigdy dość władzy, by móc rościć sobie do nich prawo.
Na środku izby stał krąg utworzony przez pięćdziesięciu wy­prężonych Obrońców, w błyszczących napierśnikach, hennach z wywiniętymi brzegami, z włóczniami ustawionymi pod rów­nym kątem. Tak rozstawieni, by widzieć izbę z wszystkich stron, mieli za zadanie nie dopuszczać do obecnego władcy Kamienia żadnych intruzów. Ich dowódca, kapitan, którego wyróżniały dwa krótkie, białe pióra na hełmie, przybrał zaledwie odrobinę mniej sztywną postawę. Prężył się, z jedną ręką wspartą na rę­kojeści miecza, drugą na biodrze, przekonany o niezwykłej do­niosłości swej misji. Wszyscy pachnieli strachem i niepewnością, podobni ludziom, którzy mieszkają pod zapadącym się klifem, wierząc, że nigdy się nie zawali. A w każdym razie jeszcze nie tej nocy. Przynajmniej nie w ciągu najbliższej godziny.
Perrin minął ich, stukot jego obcasów niósł się echem. Oficer ruszył w jego stronę, zawahał się jednak, gdy tamten nie przy­stanął, by poddać się kontroli. Wiedział oczywiście, kim jest Perrin, a przynajmniej wiedział tyle samo, co pozostali mieszkańcy Łzy. Towarzysz podróży Aes Sedai, przyjaciółki Lorda Smoka. Człowiek, któremu zwykły oficer Obrońców Kamienia nie miał prawa stanąć na drodze. Rzekomo miał za zadanie strzec odpoczynku Lorda Smoka i mimo że prawdopodobnie nigdy by się nie przyznał do tego nawet przed samym sobą, musiał wiedzieć, że jego rola na tym się kończy, że ogranicza się do dziarskiego paradowania w wypolerowanej zbroi. Pra­wdziwych strażników Perrin napotkał, gdy przekroczył krąg ko­lumn i zbliżył się do drzwi wiodących do komnat Randa.
Sześć Panien Włóczni, sześć kobiet z ludu Aielów, które wybrały życie wojowniczek zamiast domowego ogniska, sie­działo tak nieruchomo za kolumnami, że zdawały się stapiać z kamieniem, mimo że ich kaftany i spodnie - w różnych odcieniach szarości i brązu, uszyte tak, by maskować ich obe­cność w Pustkowiu - tutaj zdradzały je przy każdym ruchu. Wysokie jak na kobiety, najwyższa zaledwie o dłoń niższa od niego, opalone, z krótko przystrzyżonymi włosami, żółtymi, rudawymi oraz we wszystkich pośrednich odcieniach. Błyska­wicznie stanęły między nim a drzwiami, w wysoko sznurowa­nych butach z miękkiej skóry poruszały się zupełnie bezgłoś­nie. Dwie trzymały w rękach zakrzywione łuki z rogu ze strzałami nasadzonymi na cięciwy. Pozostałe miały małe skó­rzane tarcze, a wszystkie po trzy lub cztery krótkie włócznie - krótkie, a za to wyposażone w groty tak długie, że wbijały się w ciało, zostawiając kilka cali zapasu.
- Nie sądzę, bym mogła cię wpuścić - oświadczyła ko­bieta o włosach płomienistej barwy, uśmiechając się nieznacz­nie, by załagodzić ostrość swoich słów. Aielowie nie uśmie­chali się tak szeroko jak inni ludzie, zasadniczo też nie zdradzali emocji. - Wydaje mi się, że on nie życzy sobie nikogo widzieć tej nocy.