Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
..
- I... nic! - odrzek³ Zag³oba - mówimy, ¿e na wiosnê bociany pewnie
przylec¹...
Baœka poczê³a siê ocieraæ twarzyczk¹ o twarz mê¿a, jak kot prawdziwy.
- Micha³ku! ja tam nie bêdê d³ugo siedzia³a - rzek³a z cicha.
I po tej rozmowie zaczê³y siê znów narady kilka dni trwaj¹ce, ale ju¿ nad
podró¿¹.
Pan Micha³ sam wszystkiego dogl¹da³, sanie kaza³ ³adziæ przy sobie i
wymoœciæ je skórami uszczwanych jesieni¹ liszek. Pan Zag³oba tuz³uczki
w³asne znosi³, by by³o czym w drodze nogi przykryæ. Mia³y pójœæ wozy z
poœciel¹ i ¿ywnoœci¹; mia³ pójœæ i dzianecik Basi, aby w miejscach
zatoczystych i niebezpiecznych mog³a siê na niego z sani przesi¹œæ, bo
szczególniej ba³ siê pan Micha³ zjazdu do Mohilowa, do którego siê
istotnie na z³amanie karku zje¿d¿a³o.
Jakkolwiek nie by³o najmniejszego prawdopodobieñstwa jakiegoœ napadu,
przykaza³ ma³y rycerz Azji wszelkie ostro¿noœci zachowaæ, kilkunastu
ludzi na parê stai naprzód zawsze wysy³aæ i na noclegi nie stawaæ nigdzie
po drodze, jeno tam, gdzie s¹ komendy; wyje¿d¿aæ skoro œwit, stawaæ
przed noc¹, a w drodze nie marudziæ. Tak dalece o wszystkim myœla³
ma³y rycerz, ¿e w³asn¹ rêk¹ nabi³ króciczki do olster przy Basinej
kulbace.
Nadesz³a na koniec chwila wyjazdu. Jeszcze ciemno by³o, gdy dwieœcie
koni Lipków stanê³o w pogotowiu na majdanie. W g³ównej izbie
komendanckiego domu panowa³ ju¿ tak¿e ruch. Na kominach buzowa³y
siê jasnym p³omieniem smolne szczapy. Wszyscy oficerowie: wiêc ma³y
rycerz i pan Zag³oba, i pan Muszalski, i pan Nienaszyniec, i pan
Hromyka, i pan Motowid³o, a z nimi towarzysze spod górnych chor¹gwi
zebrali siê na po¿egnanie. Baœka i Ewka, ciep³e jeszcze i zarumienione od
snu, pi³y winn¹ polewkê na drogê.
Wo³odyjowski siedzia³ obok ¿ony obejmuj¹c j¹ wpó³; Zag³oba sam
nalewa³ polewkê powtarzaj¹c za ka¿dym dolaniem: "Jeszcze, bo
mrozik!", i Basia, i Ewka ubrane by³y po mêsku, bo tak zwykle
podró¿owa³y na kresach niewiasty; Basia by³a przy szabelce; szubkê na
sobie mia³a ¿bicz¹, ³asicami bramowan¹; gronostajowy z uszami
ko³paczek; hajdawerki bardzo obszerne, kszta³t spódnicy czyni¹ce, i buty
do kolan, miêkkie, podszyte wyporkami. Na to wszystko mia³y pójœæ
jeszcze ciep³e delijki i szuby z kapturami do os³oniêcia twarzy.
Tymczasem jednak twarz ta by³a jeszcze ods³oniêta i dziwili siê, jako
zwykle, jej urodzie ¿o³nierze; inni zaœ spogl¹dali ³akomie na Ewkê, która
mia³a usta wilgotne, jakby do poca³unku z³o¿one; inni wreszcie nie
wiedzieli, na któr¹ patrzeæ, i tych a¿ ci¹goty bra³y po koñcach izby, tak
im obie by³y ponêtne, a szeptali zaœ jeden drugiemu w ucho:
- Ciê¿ko cz³eku ¿yæ na takim odludziu. Szczêsny komendant! Szczêsny
Azja... Uch!...
Ogieñ na kominach trzaska³ weso³o, a po zap³ociach poczê³o siê pianie
kurów. Z wolna wstawa³ dzieñ, doœæ mroŸny i pogodny. Pokryte grubym
œniegiem dachy szop i kwater ¿o³nierskich sta³y siê jasnoró¿owe. Z
majdanu dochodzi³o parskanie koni i skrzyp chodz¹cych pieszo ¿o³nierzy
z chor¹gwi towarzyskich, a równie¿ dragoñskich, którzy zebrali siê z szop
i karczem, by po¿egnaæ Basiê i Lipków.
Na koniec Wo³odyjowski rzek³:
- Czas !
Us³yszawszy to Baœka porwa³a siê z miejsca i pad³a w ramiona
mê¿owskie. On przycisn¹³ usta swoje do jej ust, potem, tul¹c j¹ ze
wszystkich si³ do piersi, ca³owa³ jej oczy i czo³o, i znów usta. D³uga by³a
ta chwila, bo kochali siê oboje niezmiernie. Po ma³ym rycerzu przysz³a
kolej na pana Zag³obê, nastêpnie inni oficerowie przystêpowali do
ca³owania Basinej rêki, a ona powtarza³a co chwila swoim dŸwiêcznym
jak srebro, dziecinnym g³osikiem:
- Ostawajcie, waæpanowie, w zdrowiu! Ostawajcie w zdrowiu!...
I obie z Ewk¹ posz³y przywdziaæ delijki z otworami na rêce zamiast
rêkawów, na to kapturzaste szuby, a¿ ca³kiem znik³y w tych ubiorach.
Otworzono im szeroko drzwi, przez które wpad³a zaraz para mroŸna - i
ca³e zgromadzenie znalaz³o siê na majdanie.
Na œwiecie czyni³o siê coraz widniej od œniegu i zorzy. SzadŸ obfita
osiad³a na szerœci lipkowskich bachmatów i na ko¿uchach ¿o³nierzy, tak
i¿ zda³o siê, ¿e ca³a chor¹giew bia³o jest przybrana i na bia³ych koniach
siedzi.
Baœka z Ewk¹ wsiad³y do wymoszczonych skórami sani. Dragoni i
pocztowi z towarzyskich chor¹gwi zakrzyknêli na szczêsn¹ drogê
odje¿d¿aj¹cym. Na ów odg³os liczne stada wron i kruków, które sroga
zima przygna³a w pobli¿e zabudowañ ludzkich, zerwa³y siê z dachów i z
wielkim krakaniem poczê³y kr¹¿yæ w ró¿anym powietrzu.
Ma³y rycerz pochyli³ siê nad saniami i pogr¹¿y³ twarz w kapturek
okrywaj¹cy g³owê ¿ony. D³uga by³a ta chwila - wreszcie oderwa³ siê od
Basi i czyni¹c znak krzy¿a
rêk¹, zawo³a³:
- W imiê bo¿e!
Wówczas Azja podniós³ siê w strzemionach. Dzika twarz jego
promienia³a od radoœci i zorzy. Machn¹³ buzdyganem, a¿ burka podnios³a
mu siê w kszta³cie skrzyde³ drapie¿nego ptaka, i krzykn¹³ przeraŸliwym
g³osem:
- Rusza-a-a-aj!
Zaskrzypia³y w œniegu kopyta. Par obficiej wyszed³ z nozdrzy koñskich.
Pierwsze szeregi Lipków ruszy³y z wolna; za nimi drugie, trzecie,
czwarte- za nimi sanie, za nimi nastêpne szeregi - i ca³y oddzia³ pocz¹³
oddalaæ siê po pochy³ym majdanie ku wrotom. .
Ma³y rycerz ¿egna³ ich krzy¿em œwiêtym, wreszcie, gdy sanie minê³y ju¿
bramê, z³o¿y³ rêce przy ustach i zawo³a³:
- Bywaj zdrowa, Baœka!
Ale odpowiedzia³y mu tylko g³osy piszcza³ek i wielkie krakanie czarnego
ptactwa.
KONIEC ROZDZIA£U