Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.pojechaliśmy do miejscowości Oberdorfler Riet (Betzholz-Hinwil)...Nie! Nie chcę!Przetoczył się w nim krzyk zrodzony z czarnej głębi ciszy, w której pogrążona była tak znaczna część umysłu Gaynesa - krzyk rozdarł...producenci światowi) następujące rodzaje wyrobów: • blachy standardowe, • blachy specjalnego przeznaczenia, 34 Zob...z innymi ludźmi; właśnie ten związek wykorzystujemy dla celów terapeutycznych...- Rozumiem twoje zdenerwowanie - pocieszyła ją Ruth...Ťczonej próbie!...I przyłożywszy dłoń do mokrego czoła począł sobie przypominać...– Czy się kłócili?– Nigdy – odparła...Agresję niemiecką na Polskę wuj skwitował kwaśno: - Można się było tego spodziewać...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.


W trakcie jazdy mogłem dyskretnie przyjrzeć się moim nowym kompanom.
Małgorzata - nauczycielka biologii z Lęborka i eks-pływaczka klubu sportowego -
miała jasne i proste włosy, a przedziałek na samym środku głowy rozdzielał je na dwie identyczne połówki przypominające okienne zasłony. Wyższy i starszy Ballada był żywym i inteligentnym szatynem w wieku szesnastu lat. Młokos ustępował mu wzrostem i wiekiem.
Był przy rym blondynem o rudym odcieniu włosów, a jego twarz zdobiły setki piegów.
Kolasiowa poczęstowała nas wiejskim chlebem z dżemem i mlekiem. Proste jedzenie, które podczas wakacyjnej przygody smakowało inaczej niż w mieście. Nakarmiony Szczeżuj obojętnie nam się przyglądał i zupełnie nie reagował na komendy Kolasiowej. Dopiero jak wyszła na zewnątrz i coś krzyknęła, pies ożywił się i wybiegł z chałupy.
- On mnie wcale nie słucha - żaliła się, gdy wróciła z dworu. - Tylko męża posłucha.
Co za psisko.
Małgorzata zerknęła jeszcze na mój rozcięty palec.
- W jeziorze jest pełno raków i muszli racicznic - rzekła. - Właśnie nadepnąłeś na jedną z nich. Daj, zrobię ci świeży opatrunek.
- Nie trzeba - odmówiłem. - Potrafię sam o siebie zadbać.
Jako że zbliżał się wieczór, szybko przeszliśmy do sprawy. Napiliśmy się pysznego kompotu Kolasiowej i usiedliśmy w salonie, którego ściany zdobiły myśliwskie trofea.
Ballada włączył magnetofon.
Miałem wreszcie okazję wysłuchać nagraną na kasetę magnetofonową rozmowę
kłusowników. Znałem jej treść dobrze, gdyż prezes słupskiego oddziału LOP, mój znajomy, po przesłuchaniu nagrania natychmiast mnie zawiadomił wysławszy uprzednio jego treść. To dlatego zjawiłem się tutaj.
Na tle szumu słychać było dość wyraźne głosy dwóch rozmawiających osobników. Z
początku rozmowa nie była istotna dla sprawy. Mężczyźni kierowali się na wyspę, jeden z nich zauważył łabędzia, a potem rozległ się strzał z wiatrówki, plusk wioseł, jakieś przekleństwo rzucone przez jednego z nich i dopiero po chwili przeszli do sprawy - zaczęli się kłócić.

PIERWSZY: Dostałeś na flaszkę, ryju? Dostałeś! To czego chcesz? Albo rybka, albo pipka. Nie chcesz zarobić, wracaj na wiochę!
DRUGI: Dobra, dobra. Czego się pieklisz? A ty, ile dostałeś od tego Szwaba?
PIERWSZY: Nie twój interes, ryju. To mój wspólnik, a ciebie ja wynająłem, kapujesz?
DRUGI: Ha, ha, ten Szwab to twój wspólnik? Widziałeś, czym on jeździ? Taką bryką!
„ Wspólnik”, dobre sobie! Podał ci chociaż rękę?
PIERWSZY: A bo co?
DRUGI: Nie podał, bo widziałem was w knajpie.
PIERWSZY: Widziałeś...?
DRUGI: A widziałem. On ledwo na ciebie patrzył. Bo ty nie myjesz zębów, Mały Ziutek. A z niego elegant jak się patrzy. Bogaty gość. W Czarnej Dąbrówce wynajął na jeden dzień kwaterę i gadał przez telefon o jakichś dworkach i o pałacach.
PIERWSZY: Kto ci to powiedział?
DRUGI: Nieważne kto. Ważne, żeby ten Szwab dobrze zapłacił. Kapujesz? A więc mów, o co chodzi, inaczej sam będziesz wiosłował albo...
PIERWSZY: Albo co?
DRUGI: Jeszcze nie wiem...
PIERWSZY: Ty policją straszysz?!
DRUGI: Cicho, wypłoszysz ptaki! Co on chce zrobić? No, ten Szwab, co jeździ alfa romeo?
PIERWSZY: Niemcem się nie interesuj, Wołga. To groźny typ... Ty wiesz, że on ma giwerę pod marynarką. Przyjedzie dwudziestego dziewiątego czerwca do Lęborka, to sam go zapytasz. Dzień dobry, Herr Kaltz, jestem Wołga, czy może mnie pan oświecić w temacie, czego pan mianowicie szuka w naszych uroczych stronach i dlaczego interesuje pana Nożyno? I kto to jest Koschnik?
DRUGI: Ty, sobie ze mnie nie żartuj, padalcu. Ja wiem, że on mówił do kogoś przez komórkę, że szuka jakiegoś skarbu... Rozmawiał nawet ze wspólnikiem, Polakiem... Spotka się z nim w Lęborku w jakiejś knajpie na Staromiejskiej.
PIERWSZY: Dobra, wypijemy dzisiaj, to pogadamy. Bierz wiosło... Płyniemy na drugą wyspę po tego łabędzia, co nam uciekł.

W tym miejscu rozmowa się urwała. Ballada wyłączył magnetofon. Wszyscy
spojrzeliśmy po sobie w milczeniu z nieukrywanym żalem, że to już koniec i nie dowiemy się dalszego ciągu.
Na szczęście jutro wypadał dwudziesty dziewiąty dzień czerwca. Istniała szansa na wyśledzenie przybywającego z Niemiec Herr Kaltza i zidentyfikowanie osoby, z którą miał
się spotkać w Lęborku.