Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.- Rozumiesz, jak pięknie wszystko się skończyło? Znaj­dujesz się tutaj, zdrów i cały, twoim przyjaciołom również nic nie grozi, a obiekt poszukiwań, obcy...Tak rozumiana religia praktycznie nie interesuje się osobą Boga: „religijne podręczniki przepisują stosowanie pewnych reguł życia , które określają dla nas...Otóż jeśli tak jest, wspomniani zwolennicy dialogu muszą to słowo inaczej rozumieć, niż się to zwykle czyni...Trzeci dzień dopiero zajmował się tym facetem i jeszcze nie rozumiał układów wokół niego...- Teraz już wszystko rozumiem! Oczywiście objąłeś dowództwo?...Musiał jednak wspiąć się na górę, a już miał duże opóźnienie w stosunku do planu, jedynym zaś pocieszeniem, jakie słyszał zewsząd, była wola Allaha...· Rozwiązywanie problemów i rozumienie...- Jak to? (Nic nie rozumiem)...Co jest twoim nadrzędnym celem? Czy zastanawiałeś się nad rym? Czy poruszyłeś tym pytaniem głębię serca i duszy, aby dowiedzieć się, jakie jest twoje...- Ojciec uznał, że nie powinny tu zostać - odparła, a po chwili uśmiechnęła się pocieszająco...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.


- Właściwie bardziej się martwię, niż denerwuję - od­parła Wendy. - To bardzo dziwne. Im jest starsza, tym częś­ciej zachowuje się jak młoda dziewczyna. Z jednej strony, mówię sobie: świetnie, brawo, mamo. Ale z drugiej, myślę: co ją opętało? Mam jej teraz pilnować i matkować jej, żeby nie wpakowała się w żadne kłopoty? Wiesz, o co mi chodzi?
- Z moją matką mam to przez całe życie - powiedziała Ruth. I nagle przypomniała sobie to, co miało być dziś Po Dziewiąte. Matka miała o czwartej po południu wizytę u lekarza.
W ciągu zeszłego roku Ruth nie przejmowała się szcze­gólnie jej zdrowiem. Nie było powodów do niepokoju: LuLing czuła się po prostu trochę niewyraźnie. Przez ja­kiś czas Ruth wydawało się, że matka jest zmęczona, że może traci słuch albo gorzej rozumie po angielsku. Z właś­ciwą sobie przezornością nie wykluczała też najgorszego - guz mózgu, wylew, choroba Alzheimera - wierząc jedno­cześnie, że jeśli dopuszcza do siebie takie myśli, to na pewno okaże się to nieprawdą. Historia dowodziła, że Ruth zawsze martwiła się niepotrzebnie. Jednak przed kilkoma tygodniami, gdy matka wspomniała, że umówiła się na badanie, Ruth obiecała, że zawiezie ją do lekarza.
Skończywszy rozmowę z Wendy, wysiadła z samochodu i ruszyła do sklepu, pogrążona w myślach. Po Dziewiąte, mama. Zaczęła wyliczać na palcach pytania, jakie powin­na zadać lekarzowi. Dzięki Bogu, że odzyskała głos.
Na stoisku warzywnym Ruth skierowała się w stronę ko­sza z rzepami o pięknym kształcie. Każda była wielko­ści jabłka, symetryczna i dokładnie wyszorowana, z fiole­towymi prążkami. Większość ludzi nie docenia estetyki rzepy, myślała Ruth, wybierając pięć dorodnych sztuk. Uwielbiała te chrupkie warzywa, które cudownie wchła­niały aromat każdego sosu i marynaty, w których je zanu­rzano. Ruth lubiła posłuszne warzywa. A rzepę lubiła naj­bardziej pokrojoną w duże kawałki i zamarynowaną w occie z papryczkami, cukrem i solą.
Co roku przed kolacją z okazji wrześniowego zjazdu ro­dzinnego matka robiła dwa słoje marynowanej ostrej rze­py, z których jeden dawała Ruth. Kiedy Ruth była małą dziewczynką, nazywała rzepę la - la, “gorące - gorące". Ssała ją i żuła, dopóki spuchnięty język i wargi nie zaczęły jej piec jak ogień. Teraz też opychała się nią od czasu do cza­su. Miała większą ochotę na sól czy ból? Gdy rzepy ze sło­ja ubywało, Ruth dorzucała więcej pokrojonych warzyw i szczyptę soli i zostawiała jeszcze na kilka dni. Art uwa­żał, że jej smak jest w porządku w małych dawkach. Dziewczynki natomiast twierdziły, że rzepa ma zapach, “jakby coś puszczało bąki w lodówce". Czasem Ruth ukradkiem podjadała ją rano, rozkoszując się w ten spo­sób początkiem dnia. Nawet matka uważała, że to trochę dziwne.
Matka - Ruth trąciła swój serdeczny palec, by przypo­mnieć sobie o dzisiejszej wizycie u lekarza. O czwartej. Musiała ze wszystkim zdążyć w krótszym czasie. Pośpiesz­nie chwyciła parę jabłek Fuji dla Fii, Granny Smith dla Dory i Braeburn dla Arta.
Przy stoisku mięsnym Ruth zamyśliła się. Dory nie zje niczego, co ma oczy, a Fia od czasu, gdy zobaczyła film “Świnka z klasą" też próbuje być wegetarianką. Obie dziewczynki robiły wyjątek dla ryb, ponieważ owoce mo­rza były “niefajne". Kiedy to oznajmiły, Ruth zapytała je:
- Jeżeli coś nie jest fajne, czy to znaczy, że jego życie jest mniej warte? Czy dziewczyna, która wygra konkurs piękności, jest lepsza od tej, która nie wygra?
Krzywiąc się, Fia odpowiedziała:
- O czym ty mówisz? Ryby nie występują w konkur­sach piękności.
Ruth popchnęła wózek w stronę działu rybnego. Ma­rzyła o swoich ulubionych krewetkach w skorupce. Art na pewno by ich jednak nie tknął. Twierdził, że smak każdego skorupiaka i mięczaka przywodzi na myśl przewód pokar­mowy. Zdecydowała się na chilijskiego okonia.
- Tego poproszę - powiedziała do człowieka za ladą, lecz zaraz zmieniła zdanie: - Nie, proszę większego.
Skoro szły razem do lekarza, mogła przecież zaprosić matkę na kolację. LuLing zawsze narzekała, że nie lubi gotować tylko dla siebie.