Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
- Właściwie bardziej się martwię, niż denerwuję - odparła Wendy. - To bardzo dziwne. Im jest starsza, tym częściej zachowuje się jak młoda dziewczyna. Z jednej strony, mówię sobie: świetnie, brawo, mamo. Ale z drugiej, myślę: co ją opętało? Mam jej teraz pilnować i matkować jej, żeby nie wpakowała się w żadne kłopoty? Wiesz, o co mi chodzi?
- Z moją matką mam to przez całe życie - powiedziała Ruth. I nagle przypomniała sobie to, co miało być dziś Po Dziewiąte. Matka miała o czwartej po południu wizytę u lekarza.
W ciągu zeszłego roku Ruth nie przejmowała się szczególnie jej zdrowiem. Nie było powodów do niepokoju: LuLing czuła się po prostu trochę niewyraźnie. Przez jakiś czas Ruth wydawało się, że matka jest zmęczona, że może traci słuch albo gorzej rozumie po angielsku. Z właściwą sobie przezornością nie wykluczała też najgorszego - guz mózgu, wylew, choroba Alzheimera - wierząc jednocześnie, że jeśli dopuszcza do siebie takie myśli, to na pewno okaże się to nieprawdą. Historia dowodziła, że Ruth zawsze martwiła się niepotrzebnie. Jednak przed kilkoma tygodniami, gdy matka wspomniała, że umówiła się na badanie, Ruth obiecała, że zawiezie ją do lekarza.
Skończywszy rozmowę z Wendy, wysiadła z samochodu i ruszyła do sklepu, pogrążona w myślach. Po Dziewiąte, mama. Zaczęła wyliczać na palcach pytania, jakie powinna zadać lekarzowi. Dzięki Bogu, że odzyskała głos.
Na stoisku warzywnym Ruth skierowała się w stronę kosza z rzepami o pięknym kształcie. Każda była wielkości jabłka, symetryczna i dokładnie wyszorowana, z fioletowymi prążkami. Większość ludzi nie docenia estetyki rzepy, myślała Ruth, wybierając pięć dorodnych sztuk. Uwielbiała te chrupkie warzywa, które cudownie wchłaniały aromat każdego sosu i marynaty, w których je zanurzano. Ruth lubiła posłuszne warzywa. A rzepę lubiła najbardziej pokrojoną w duże kawałki i zamarynowaną w occie z papryczkami, cukrem i solą.
Co roku przed kolacją z okazji wrześniowego zjazdu rodzinnego matka robiła dwa słoje marynowanej ostrej rzepy, z których jeden dawała Ruth. Kiedy Ruth była małą dziewczynką, nazywała rzepę la - la, “gorące - gorące". Ssała ją i żuła, dopóki spuchnięty język i wargi nie zaczęły jej piec jak ogień. Teraz też opychała się nią od czasu do czasu. Miała większą ochotę na sól czy ból? Gdy rzepy ze słoja ubywało, Ruth dorzucała więcej pokrojonych warzyw i szczyptę soli i zostawiała jeszcze na kilka dni. Art uważał, że jej smak jest w porządku w małych dawkach. Dziewczynki natomiast twierdziły, że rzepa ma zapach, “jakby coś puszczało bąki w lodówce". Czasem Ruth ukradkiem podjadała ją rano, rozkoszując się w ten sposób początkiem dnia. Nawet matka uważała, że to trochę dziwne.
Matka - Ruth trąciła swój serdeczny palec, by przypomnieć sobie o dzisiejszej wizycie u lekarza. O czwartej. Musiała ze wszystkim zdążyć w krótszym czasie. Pośpiesznie chwyciła parę jabłek Fuji dla Fii, Granny Smith dla Dory i Braeburn dla Arta.
Przy stoisku mięsnym Ruth zamyśliła się. Dory nie zje niczego, co ma oczy, a Fia od czasu, gdy zobaczyła film “Świnka z klasą" też próbuje być wegetarianką. Obie dziewczynki robiły wyjątek dla ryb, ponieważ owoce morza były “niefajne". Kiedy to oznajmiły, Ruth zapytała je:
- Jeżeli coś nie jest fajne, czy to znaczy, że jego życie jest mniej warte? Czy dziewczyna, która wygra konkurs piękności, jest lepsza od tej, która nie wygra?
Krzywiąc się, Fia odpowiedziała:
- O czym ty mówisz? Ryby nie występują w konkursach piękności.
Ruth popchnęła wózek w stronę działu rybnego. Marzyła o swoich ulubionych krewetkach w skorupce. Art na pewno by ich jednak nie tknął. Twierdził, że smak każdego skorupiaka i mięczaka przywodzi na myśl przewód pokarmowy. Zdecydowała się na chilijskiego okonia.
- Tego poproszę - powiedziała do człowieka za ladą, lecz zaraz zmieniła zdanie: - Nie, proszę większego.
Skoro szły razem do lekarza, mogła przecież zaprosić matkę na kolację. LuLing zawsze narzekała, że nie lubi gotować tylko dla siebie.