ďťż
Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Zgodnie z informacjami kapłanów, „bogowie" zamierzali ponownie przybyć z nieba wtedy, gdy gotowe już będą wielkie budowle wzniesione według zasad kalendarza...- Witaj Panie… Pani - ponownie jej miły głos był dla Ysmay szokiem w porównaniu z obleśnym ciałem...SZARAŃCZA W ZIEMI SIERADZKIEJ, ŁĘCZYCKIEJ I MAZOWIECKIEJ WIELKIE ZRZĄDZA SZKODY [1475] Pod te czasy ukazało się w Sieradzkiem, Łęczyckiem i...U progu trzeciego tysiąclecia obserwujemy zdumiewającą falę ponownych odkryć prastarychnauk...Na mostku (idącym teraz na jedną dziesiątą czasu rzeczywistego) zebrała się gromadka pasażerów i załogi, żeby obserwować przylot...W drzwiach pojawił się, z łukiem w dłoni, Ban al'Seen, niespokojnie tarł palcem swój wydatny nos...Odwrócił się ponownie do Terenasa...I przyłożywszy dłoń do mokrego czoła począł sobie przypominać...- Skąd to masz? - zapytał, podsuwając jej opakowanie pod nos...do jakichkolwiek myślenia, a tym bardziej działania...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.


- To miecz, jak przypuszczam, jš ostrzegł. Lub też jš prowadzi.
"Albo niš dyryguje" pomyœlała Tarma z przekšsem, wspominajšc dawne czasy.
- Może. Myœlę, że odprowadziła konia... tam...
Tarma puœciła z ršk lejce Hellsbane, spętała jš przy ziemi i ostrożnie skierowała się w stronę, którš wskazywał nos Warrla. W odległoœci kilku stóp od œcieżki, za niskim wzniesieniem, napotkała łożysko potoku z płynšcym na dnie strumyczkiem, o brzegach poroœniętych drzewami. Tam, gdzie drzewa rosły najgęœciej, odnalazła klacz Kero, spętanš na dostatecznie długim postronku, aby mogła się napaœć i napić do syta. Zadowolona, że dziewczyna należycie zadbała o swojego wierzchowca, przywišzała Hellsbane obok klaczy dziewczyny i wróciła do Warrla.
- Jeœli on sprawuje nad niš kontrolę, to przynajmniej nie poddaje się temu biernie. I co teraz? - zapytała.
Przesuwał się do przodu o kilka stóp naraz.
- Aha. Tutaj opadła na kolana. Zwiad na czworakach. - Podniósł łeb, aby popatrzeć na niš. - Doradzałbym to samo, sšdzšc z mocy zapachów.
Tarma pokiwała głowš z podziwem. "Najjaœniejsza Bogini. Ten przeklęty miecz w końcu robi coœ, jak należy. W porzšdku, Kudłata Mordo, zobaczmy, co ty i ja możemy uczynić, by obejœć obóz dookoła i dostać się na drugš stronę".
Kerowyn wstrzymała konia. Ledwie mogła rozpoznać przed sobš ubity trakt i rozstaje, na których się znalazła. Patrzyła na trop, próbujšc przypomnieć sobie zasłyszane opowieœci o ostrzu babki. Mówiły one coœ o Kethry, posługujšcej się mieczem jak mistrz szermierki, chociaż nigdy się tego nie uczyła. Mogłoby to znaczyć, że to tej rzeczy zawdzięczała swe umiejętnoœci. Czy mógł on zmienić kogoœ w doskonałego tropiciela? Być może.
Położyła dłoń na rękojeœci i poczuła coœ w rodzaju mrowienia, jakby jej dłoń delikatnie kłuto szpileczkami. Coœ w tym jest, z całš pewnoœciš, nawet jeœli ona nie wie co. Z drugiej strony, nie była zbyt pewna, czy chce się tego dowiedzieć, majšc jeszcze inne możliwoœci wyboru.
Usadowiła się ostrożnie w siodle i opuœciła ochronnš zasłonę, otaczajšcš jej myœli. Tym razem bardzo powoli. Ostatniš rzeczš, jakiej sobie życzyła, było, aby ta obœlizgła rzecz dowiedziała się, że ona jest blisko.
Złowiła mnóstwo bezładnych myœli, pełnych przemocy, niezbyt jasnych i logicznie nie powišzanych, a kiedy otworzyła oczy, stwierdziła, że stoi zwrócona twarzš na zachód. Doskonale, zatem na zachód.
Za każdym razem, gdy gubiła trop, odnajdywała go, ostrożnie opuszczajšc zasłonę myœli, "nasłuchujšc". Lecz potem droga zamieniła się w œcieżkę, a œcieżka, zwężajšc się, zanikła zupełnie. Panowały zbyt głębokie ciemnoœci, aby podejmować próbę wytropienia bandytów tradycyjnym sposobem.
Nie miała wyboru. Niechętnie wysunęła ostrze do połowy z pochwy i odprężyła się. Otaczajšce jš ciemnoœci zaczęły się rozjaœniać, wkrótce była w stanie widzieć tak, jakby zbliżał się niedaleki œwit. Przez chwilę, gdy w zdumieniu rozglšdała się dookoła, pomyœlała, że uległa jakiemuœ złudzeniu: poprzez wzgórza wiódł rzšd iskierek posępnego œwiatła. Wtedy zdjęła dłoń z rękojeœci i stwierdziła, że z chwilš, gdy wypuœciła miecz z ręki, drobniutkie iskry zniknęły wraz ze zdolnoœciš wyraŸnego widzenia.
"A więc, co to oznacza?" Zsiadła z konia i znów położyła dłoń na mieczu. Ponure œwiatło zabłysło ponownie. Badajšc twardy grunt, dostrzegła niewyraŸne odciski kopyt. To był właœnie kierunek obrany przez bandytów. W chwili, kiedy odnalazła ich trop, œwiatło zgasło, orla jednak wcišż widziała tak dobrze jak do tej pory.
"Pozwala mi robić to, co jestem w stanie sama zrobić. Spełnia rolę instruktora, jak sšdzę. W sytuacji, w której wystarczajš moje własne zdolnoœci, usuwa się na bok, pozwalajšc mi działać samodzielnie".
Ujęła miecz w prawš rękę, lejce klaczy w lewš i podšżała tropem, dopóki coœ nie podszepnęło jej, aby przystanšć. Dalsza jazda wydawała się niewłaœciwym rozwišzaniem.
"Może nadszedł czas, aby się przekonać, jakie sš ich zamiary". Pozwoliła, by jej umysł otworzył się. Przytulona do ciepłej, wilgotnej od potu szyi Verenny i przymknšwszy oczy udała się na "poszukiwanie" bandytów.
Odnalazła ich z łatwoœciš, cały ich obóz, ze strażnikami rozstawionymi dookoła małej dolinki, którš zajęli dla siebie. Większoœć z nich była pijana, rozsiewajšc dzikie, pogmatwane myœli. Dierna była z nimi, jeszcze żywa, z niewielkim stosunkowo uszczerbkiem na zdrowiu. Lecz wraz z niš był...
Kero szczelnie zatrzasnęła osłonę. On był tam razem z niš - to zimne, obœlizgłe zło, którego obecnoœć wyczuła uprzednio. Tym razem jego zmysły nie ostrzegły go o jej obecnoœci, lecz tylko dlatego, że był czymœ zajęty. Nieopatrznie znalazła się jednak bliżej wykrycia, niżby sobie tego życzyła.
Rozejrzała się, oceniajšc swe szansę. Niedaleko miejsca, gdzie stała, płynšł mały strumyk z rosnšcymi po obu stronach drzewami. Nie dawało to wiele osłony, ale dla wszystkich poza niš noc była tak głęboka i ciemna, że mogła ukryć wszystko. Pod osłonš krzewów Verenna będzie zupełnie niewidoczna. Trzeba było jedynie zmusić jš do zachowania ciszy...
Prawdopodobnie klacz nie napasła się dostatecznie. Najpierw było zamieszanie zwišzane z ucztš, a potem męczšca, nocna jazda. Jeœli pozostawi Verennę luŸno spętanš tak, aby mogła skubać trawę i pić, to może zajmie się tym i nie będzie hałasować.
Wprowadziła klacz do zagajnika, prosto nad wodę, i spętała jš na małej polance tuż obok strumyka. Polankę otaczały krzewy i drzewa; kiedyœ i ona mogła być częœciš łożyska, dopóki coœ nie zmieniło biegu strumienia.
"Verenna powinna być tutaj bezpieczna, a jeœli nie wrócę, będzie prawdopodobnie w stanie się uwolnić" - pomyœlała.
Zostawiła małš klacz skubišcš łapczywie trawę. Ostrożnie ruszyła przed siebie, z poczštku na nogach, a póŸniej na czworakach, przelotnie odsłaniajšc myœli w poszukiwaniu swoich wrogów, dopóki nie przekonała się, że najdalej wysunięci strażnicy stojš za następnym pagórkiem. Ukryła się pod krzewami i pod tš osłonš zaczęła się czołgać.
Przez cały ten czas ciemniało jej przed oczami. Czy to miecz pozbawiał jš przewagi, czy może tracił swš moc? Czy użycie magii mogło w jakiœ sposób zdradzić jš przed nieznanym magiem? Teraz widziała jakby przy pełni księżyca.