Ludzie pragnÄ czasami siÄ rozstawaÄ, Ĺźeby mĂłc tÄskniÄ, czekaÄ i cieszyÄ siÄ z powrotem.
- To miecz, jak przypuszczam, jš ostrzegł. Lub też jš prowadzi.
"Albo niš dyryguje" pomylała Tarma z przekšsem, wspominajšc dawne czasy.
- Może. Mylę, że odprowadziła konia... tam...
Tarma puciła z ršk lejce Hellsbane, spętała jš przy ziemi i ostrożnie skierowała się w stronę, którš wskazywał nos Warrla. W odległoci kilku stóp od cieżki, za niskim wzniesieniem, napotkała łożysko potoku z płynšcym na dnie strumyczkiem, o brzegach poroniętych drzewami. Tam, gdzie drzewa rosły najgęciej, odnalazła klacz Kero, spętanš na dostatecznie długim postronku, aby mogła się napać i napić do syta. Zadowolona, że dziewczyna należycie zadbała o swojego wierzchowca, przywišzała Hellsbane obok klaczy dziewczyny i wróciła do Warrla.
- Jeli on sprawuje nad niš kontrolę, to przynajmniej nie poddaje się temu biernie. I co teraz? - zapytała.
Przesuwał się do przodu o kilka stóp naraz.
- Aha. Tutaj opadła na kolana. Zwiad na czworakach. - Podniósł łeb, aby popatrzeć na niš. - Doradzałbym to samo, sšdzšc z mocy zapachów.
Tarma pokiwała głowš z podziwem. "Najjaniejsza Bogini. Ten przeklęty miecz w końcu robi co, jak należy. W porzšdku, Kudłata Mordo, zobaczmy, co ty i ja możemy uczynić, by obejć obóz dookoła i dostać się na drugš stronę".
Kerowyn wstrzymała konia. Ledwie mogła rozpoznać przed sobš ubity trakt i rozstaje, na których się znalazła. Patrzyła na trop, próbujšc przypomnieć sobie zasłyszane opowieci o ostrzu babki. Mówiły one co o Kethry, posługujšcej się mieczem jak mistrz szermierki, chociaż nigdy się tego nie uczyła. Mogłoby to znaczyć, że to tej rzeczy zawdzięczała swe umiejętnoci. Czy mógł on zmienić kogo w doskonałego tropiciela? Być może.
Położyła dłoń na rękojeci i poczuła co w rodzaju mrowienia, jakby jej dłoń delikatnie kłuto szpileczkami. Co w tym jest, z całš pewnociš, nawet jeli ona nie wie co. Z drugiej strony, nie była zbyt pewna, czy chce się tego dowiedzieć, majšc jeszcze inne możliwoci wyboru.
Usadowiła się ostrożnie w siodle i opuciła ochronnš zasłonę, otaczajšcš jej myli. Tym razem bardzo powoli. Ostatniš rzeczš, jakiej sobie życzyła, było, aby ta oblizgła rzecz dowiedziała się, że ona jest blisko.
Złowiła mnóstwo bezładnych myli, pełnych przemocy, niezbyt jasnych i logicznie nie powišzanych, a kiedy otworzyła oczy, stwierdziła, że stoi zwrócona twarzš na zachód. Doskonale, zatem na zachód.
Za każdym razem, gdy gubiła trop, odnajdywała go, ostrożnie opuszczajšc zasłonę myli, "nasłuchujšc". Lecz potem droga zamieniła się w cieżkę, a cieżka, zwężajšc się, zanikła zupełnie. Panowały zbyt głębokie ciemnoci, aby podejmować próbę wytropienia bandytów tradycyjnym sposobem.
Nie miała wyboru. Niechętnie wysunęła ostrze do połowy z pochwy i odprężyła się. Otaczajšce jš ciemnoci zaczęły się rozjaniać, wkrótce była w stanie widzieć tak, jakby zbliżał się niedaleki wit. Przez chwilę, gdy w zdumieniu rozglšdała się dookoła, pomylała, że uległa jakiemu złudzeniu: poprzez wzgórza wiódł rzšd iskierek posępnego wiatła. Wtedy zdjęła dłoń z rękojeci i stwierdziła, że z chwilš, gdy wypuciła miecz z ręki, drobniutkie iskry zniknęły wraz ze zdolnociš wyranego widzenia.
"A więc, co to oznacza?" Zsiadła z konia i znów położyła dłoń na mieczu. Ponure wiatło zabłysło ponownie. Badajšc twardy grunt, dostrzegła niewyrane odciski kopyt. To był włanie kierunek obrany przez bandytów. W chwili, kiedy odnalazła ich trop, wiatło zgasło, orla jednak wcišż widziała tak dobrze jak do tej pory.
"Pozwala mi robić to, co jestem w stanie sama zrobić. Spełnia rolę instruktora, jak sšdzę. W sytuacji, w której wystarczajš moje własne zdolnoci, usuwa się na bok, pozwalajšc mi działać samodzielnie".
Ujęła miecz w prawš rękę, lejce klaczy w lewš i podšżała tropem, dopóki co nie podszepnęło jej, aby przystanšć. Dalsza jazda wydawała się niewłaciwym rozwišzaniem.
"Może nadszedł czas, aby się przekonać, jakie sš ich zamiary". Pozwoliła, by jej umysł otworzył się. Przytulona do ciepłej, wilgotnej od potu szyi Verenny i przymknšwszy oczy udała się na "poszukiwanie" bandytów.
Odnalazła ich z łatwociš, cały ich obóz, ze strażnikami rozstawionymi dookoła małej dolinki, którš zajęli dla siebie. Większoć z nich była pijana, rozsiewajšc dzikie, pogmatwane myli. Dierna była z nimi, jeszcze żywa, z niewielkim stosunkowo uszczerbkiem na zdrowiu. Lecz wraz z niš był...
Kero szczelnie zatrzasnęła osłonę. On był tam razem z niš - to zimne, oblizgłe zło, którego obecnoć wyczuła uprzednio. Tym razem jego zmysły nie ostrzegły go o jej obecnoci, lecz tylko dlatego, że był czym zajęty. Nieopatrznie znalazła się jednak bliżej wykrycia, niżby sobie tego życzyła.
Rozejrzała się, oceniajšc swe szansę. Niedaleko miejsca, gdzie stała, płynšł mały strumyk z rosnšcymi po obu stronach drzewami. Nie dawało to wiele osłony, ale dla wszystkich poza niš noc była tak głęboka i ciemna, że mogła ukryć wszystko. Pod osłonš krzewów Verenna będzie zupełnie niewidoczna. Trzeba było jedynie zmusić jš do zachowania ciszy...
Prawdopodobnie klacz nie napasła się dostatecznie. Najpierw było zamieszanie zwišzane z ucztš, a potem męczšca, nocna jazda. Jeli pozostawi Verennę luno spętanš tak, aby mogła skubać trawę i pić, to może zajmie się tym i nie będzie hałasować.
Wprowadziła klacz do zagajnika, prosto nad wodę, i spętała jš na małej polance tuż obok strumyka. Polankę otaczały krzewy i drzewa; kiedy i ona mogła być częciš łożyska, dopóki co nie zmieniło biegu strumienia.
"Verenna powinna być tutaj bezpieczna, a jeli nie wrócę, będzie prawdopodobnie w stanie się uwolnić" - pomylała.
Zostawiła małš klacz skubišcš łapczywie trawę. Ostrożnie ruszyła przed siebie, z poczštku na nogach, a póniej na czworakach, przelotnie odsłaniajšc myli w poszukiwaniu swoich wrogów, dopóki nie przekonała się, że najdalej wysunięci strażnicy stojš za następnym pagórkiem. Ukryła się pod krzewami i pod tš osłonš zaczęła się czołgać.
Przez cały ten czas ciemniało jej przed oczami. Czy to miecz pozbawiał jš przewagi, czy może tracił swš moc? Czy użycie magii mogło w jaki sposób zdradzić jš przed nieznanym magiem? Teraz widziała jakby przy pełni księżyca.