Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
- Aielowie wrócili - powiedział cicho, ale bezustannie przestępował nerwowo z nogi na nogę, jakby nie potrafił ustać w jednym miejscu bez ruchu. - Trolloki nadchodzą, z północy i południa. Są ich tysiące, lordzie Perrinie.
- Nie nazywaj mnie tak - nieobecnym głosem sprostował Perrin. Niezbyt sprawnie radził sobie ze słowami. Z pewnością nie potrafił wypowiadać swych myśli kwiecistym stylem, który tak lubiły kobiety. Stać go było tylko na tyle, by napisać bezpośrednio to, co czuje. Ponownie umoczył pióro i dodał kilka wersów.
"Nie proszę cię o przebaczenie za to, co uczyniłem. Nie wiem, czy otrzymałbym je, w każdym razie nie poproszę. Jesteś znacznie cenniejsza dla mnie niż moje życie. Nigdy nie myśl, że cię opuściłem. Kiedy spoczną na tobie promienie słońca, to będzie mój uśmiech. Kiedy usłyszysz wiatr szumiący w ukwieconych gałęziach jabłoni, to będzie mój szept, mówiący, że cię kocham. Moja miłość będzie z tobą na zawsze".
Perrin
Przez chwilę wpatrywał się w to, co napisał. Nie powiedział wszystkiego, ale tyle będzie musiało wystarczyć. Kiedy miał więcej czasu, również nie potrafił znaleźć właściwych słów.
Ostrożnie posypał piaskiem wilgotny atrament i pieczołowicie złożył kartki. Połapał się i w ostatniej chwili zamiast napisać na wierzchu "Faile Bashere", napisał "Faile Aybara". Zdał sobie sprawę, że nawet nie wie, czy w Saldaei żona przyjmuje nazwisko męża; w niektórych miejscach tak się nie działo. Cóż, wyszła za niego w Dwu Rzekach, powinna się więc dostosować do panujących tutaj obyczajów.
Położył list na gzymsie kominka - być może jakoś do niej dotrze - i poprawił szeroką małżeńską wstążkę przy kołnierzu, tak żeby zwisała właściwie z wyłogów jego kaftana. Zgodnie ze zwyczajem miał ją nosić przez siedem dni, tym samym oznajmiając wszystkim, którzy go zobaczą, że jest świeżo po ślubie.
- Spróbuję - powiedział cicho, kierując swe słowa do listu.
Faile próbowała zawiązać jedną ze wstążek na jego brodzie, teraz żałował, że jej nie pozwolił.
- Przepraszam, lordzie Perrinie? - powiedział Ban, wciąż nerwowo przebierając nogami. - Nie dosłyszałem.
Aram ssał dolną wargę, w jego rozszerzonych oczach zastygło przerażenie.
- Czas zająć się codzienną pracą- oznajmił Perrin. Być może list do niej dotrze. Jakoś. Wziął łuk ze stołu i przewiesił go sobie przez plecy. Topór i kołczan już znajdowały się przy pasie. - I nie nazywaj mnie w ten sposób!
Przed frontem gospody zgromadzili się Towarzysze na swych koniach; Wil al'Seen trzymał ten głupi sztandar z łbem wilka, długie drzewce wsparł o żelazo strzemienia. Ile czasu minęło, od kiedy Wil odmówił noszenia tej rzeczy? Teraz jednak ci wszyscy chłopcy, którzy przyłączyli się do niego pierwszego dnia, ci wszyscy, którzy przeżyli, strzegli go zazdrośnie. Wil pysznił się łukiem przewieszonym przez plecy i mieczem przypasanym do biodra niczym wioskowy idiota.
Kiedy Ban wgramolił się na siodło, Perrin dosłyszał jak mówi:
- Ten człowiek jest chłodny jak zimowy staw. Jak lód. Być może dzisiaj nie będzie wcale tak źle.
Ledwie zwrócił uwagę na słowa tamtego. Kobiety zbierały się na Łące.
Utworzyły krąg składający się z pięciu lub sześciu rzędów wokół wysokiego słupa, na którym wiatr targał większym sztandarem z wilczym łbem. Ramię przy ramieniu, z pikami zrobionymi z kos i wideł, z drewnianymi toporami, a nawet z nożami kuchennymi i tasakami.
Ze ściśniętym gardłem dosiadł Steppera i podjechał bliżej. Wewnątrz kręgu kobiet stały w zbitej masie dzieci. Wszystkie dzieci z Pola Emonda.
Jadąc powoli wzdłuż szeregu, czuł spoczywające na sobie spojrzenia kobiet i dzieci. Czuł strach i strapienie, które malowało się na pobladłych twarzyczkach dzieci, a którym wszyscy pachnieli. Skręcił w stronę, gdzie stały razem Marin al'Vere, Daise Congar i reszta członkiń Koła Kobiet. Alsbet Luhhan miała na ramieniu jeden z młotów swego męża; hełm Białego Płaszcza, który zdobyła w noc swej ucieczki, z powodu grubego warkocza siedział lekko przekrzywiony na jej głowie. Neysa Ayellin mocno trzymała w dłoni nóż rzeźnicki o długim ostrzu, a dodatkowe dwa sterczały zza jej paska.
- Wszystko dokładnie zaplanowałyśmy-oznajmiła Daise, jakby spodziewała się, że będzie oponował i nie miała zamiaru na to pozwolić. Trzymała przed sobą wzniesioną tyczkę niemalże trzy stopy wyższą od niej, z przymocowanymi na końcu zębami wideł. - Jeżeli trollokom uda się gdzieś przedrzeć, wy, mężczyźni, i tak będziecie zajęci, a więc my wyprowadzimy dzieci. Starsze wiedzą, co należy robić, a zresztą wszystkie bawiły się w chowanego w lesie. Chodzi tylko o zapewnienie im bezpieczeństwa, dopóki nie wyjdą z wioski.