Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.I czyz surowe zakazy i wyjasnianie chlopczykom, jako kobieta rozsiewa grzech, bo jest istota nieczysta, czyz nie musza wlasnie podniecac niezdrowej wyobrazni? Ale...Było to w roku 1860 i 1861, kiedy mój stryj rozpoczął właśnie praktykę lekarską i przed wyruszeniem na front sporo usłyszał o tych wydarzeniach od swoich...staway obok czeskich przeciw cesarzowi, wtedygodno cesarska piastowan bya wanie przezkrlw czeskich...pozytywizmu równiez nie wynikal probabilizm, gloszacy, ze twierdzenia moga byc tylko prawdopodobne - bo wlasnie nauka stwierdza prawa zupelnie niewatpliwe...tektycznych; a to dlatego, ponieważ rękę można było stąd podać do bieguna galaktycznego i krążenie prądów ciemnych ściągało tu właśnie, ku...temu wiadomo, że Ezechiel opisuje rzeczy, które się właśnie dzieją – nie ma więc mowy owizjach przyszłości...Właśnie w tym czasie Jan Smuga, towarzysz wypraw Tomka, otrzymał propozycję wyjazdu do Brazylii...Zobaczył, że pociski spadają na nowy, duży warsztat tuż za budynkiem, z którego wybiegali właśnie ludzie...To są właśnie te sympatie i odrazy, których doznajemy, kiedy napotykamy lub obserwujemy inne gatunki...- Na litość Boga, niech mi pan nie mówi o piosen­kach, cały dzień żyję wśród muzycznych kłótni!Ale profesor zaczął już mówić, z jego ust słowa...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

„Charles go o to prosił”.
- Wynika z tego, że pozostaniesz z nami bardzo długo. Jesteś skazana na piętnaście lat. - Jego słowa docierały do Tracy z opóźnieniem. Coś się tu nie zgadzało.
- Czy-czy pan n-nie rozmawiał z Charlesem? - Ze zdener­wowania jąkała się.
- Charlesem? - Spojrzał na nią zdumiony.
Teraz zrozumiała. Poczuła, że żołądek odmawia jej posłuszeństwa.
- Proszę - powiedziała - proszę, niech pan mnie wysłucha. Ja nic nie zrobiłam. Jestem niewinna. Nie powinnam się tu znaleźć.
Który to już raz słyszał te słowa? Setny? Tysięczny? „Jestem niewinna”.
- Sąd uznał cię za winną - odpowiedział. - Radzę ci uczynić wszystko, aby ten czas upłynął możliwie szybko. Kiedy zaakcep­tujesz warunki, które tu panują, przyjdzie ci to znacznie łatwiej. W więzieniu nie istnieją zegary - istnieją tylko kalendarze.
„Nie mogę być tu przez piętnaście lat - pomyślała z roz­paczą. - Chcę umrzeć. Boże, pozwól mi umrzeć. Ale przecież nie mogę umrzeć, prawda? Zabiłabym moje dziecko. To jest też twoje dziecko, Charles. Dlaczego nie jesteś tu ze mną, nie pomagasz mi?” Od tej chwili zaczęła go nienawidzić.
- Gdybyś miała jakieś szczególne problemy - ciągnął Brannigan - to znaczy, takie w których mógłbym ci jakoś pomóc - to przyjdź i opowiedz mi o nich. - Już mówiąc to, zdawał sobie sprawę, jak puste i nic nie znaczące były jego słowa. Tracy była młoda, piękna i świeża. Więzienne szakale opadną ją od razu jak sfora dzikich bestii. Nie było nawet bezpiecznej celi, w której mógłby ją zamknąć. Prawie w każdej celi była „królowa”, sprag­niona świeżej krwi. Naczelnik Brannigan słyszał pogłoski o gwałtach pod prysznicami, w toaletach, nawet w korytarzach. Były to tylko pogłoski, gdyż ofiary nigdy się nie skarżyły. Milczały lub umierały.
- Za dobre sprawowanie możesz być uwolniona już po dwu­nastu albo... - powiedział łagodnie naczelnik Brannigan.
- Nie!!! - Była w tym krzyku rozpacz, nieopisana desperacja granicząca z obłędem. Ściany pokoju zawirowały i zdawały się walić na nią ze straszliwym trzaskiem. Wstała, zatoczyła się i byłaby upadła, gdyby nie strażnik, który wpadł do pokoju i podtrzymał ją w ostatniej chwili.
- Spokojnie! Uciszyć ją - polecił mu naczelnik Brannigan. Siedział odrętwiały, bezradny, patrząc na oddalającą się Tracy.
Prowadzili ją przez kilka korytarzy, obok cel pełnych kobiet najróżniejszej maści: czarnych, białych, brązowych i żółtych. Wle­piały w nią zimne, obojętne spojrzenia, wykrzykiwały w dziesiątkach języków, z dziwacznymi akcentami. Brzmiało to jak jakaś zwario­wana pieśń, powtarzana w stałym rytmie, ale bełkotliwa, nie­zrozumiała, bezsensowna:
- Śnieży miękko...
- Ścieżka mętna...
- Świetna mięta...
- Śmieszna męka...
Dopiero gdy doszli do jej bloku, zrozumiała co kobiety wy­śpiewywały:
- Świeże mięso.
6
W bloku C mieszkało sześćdziesiąt kobiet, po cztery w celi. Tracy maszerowała długim, cuch­nącym korytarzem, odprowadzana spojrzeniami, których wyraz oscylował od obojętności do żądzy i nienawiści. Powoli pogrążała się pod wodę, jak istota z zaświatów w wolno rozwijającym się śnie. Gardło bolało ją od krzyku, który rodził się gdzieś wewnątrz jej ciała i nie znajdował ujścia. Spotkanie z naczelnikiem było jej ostatnią nadzieją. Teraz nie pozostało już nic. Nic, oprócz odrętwiającej perspektywy tkwienia w tej klatce, jak w czyśćcu, przez następnych piętnaście lat. Przełożona otworzyła drzwi: - Wchodź! Tracy zamrugała i rozejrzała się: trzy kobiety patrzyły na nią w milczeniu, obojętnie.
- No ruszaj się! - ponagliła matrona.
Tracy zawahała się, potem weszła do celi. Drzwi trzasnęły za jej plecami.
Była w domu.
W ciasnej celi z trudem mieściły się cztery prycze, mały stół z wiszącym, pękniętym lustrem, cztery miniaturowe szafki i ubikacja. Kobiety przyglądały się jej w skupieniu. Ciszę przerwała Portorykanka:
- Patrzcie, mamy nową kumpelkę.
Miała szorstki, zachrypnięty głos. Byłaby piękna, gdyby nie
czerwona blizna od noża, biegnąca od skroni do gardła. Można było przysiąc, że ma czternaście lat, dopóki nie zajrzało się w jej oczy.
- Que suerte verte! Witamy uprzejmie! Za co cię zamknęli, querida? - powiedziała przysadzista Meksykanka w średnim wieku.
Tracy była zbyt odrętwiała, by odpowiedzieć.
Trzecia kobieta była czarna. Miała prawie metr osiemdziesiąt wzrostu, wąskie, badawcze oczy i chłodną, surową maskę na twarzy. Jej głowa była wygolona do samej skóry, czaszka prze­świecała ciemnoniebiesko w słabym świetle.
- Tam jest twoja koja, w tym kącie.
Tracy podeszła do pryczy. Materac był brudny, zbrązowiały od ekskrementów Bóg wie ilu poprzednich właścicieli. Nie potrafiła przemóc wstrętu i dotknąć go. Mimo woli dała wyraz swemu obrzydzeniu:
- Ja... nie mogę spać na tym materacu.
- Nie musisz, kochanie. - Gruba Meksykanka roześmiała się - Hay tiempo. Możesz na moim.
Nagle Tracy uświadomiła sobie sytuację, w jakiej się znalazła, i było to jak uderzenie młota. Trzy kobiety patrzyły na nią, ich oczy pałały, obnażały ją. „Świeże mięso”. Poczuła przerażenie. „To nieprawda - pomyślała. - o Boże, niech to będzie nieprawda...” Usłyszała swój głos:
- Z kim mam rozmawiać, żeby dostać czysty materac?
- Z Bogiem - mruknęła Murzynka. - Ale dawno tu nie zaglądał.
Tracy znowu spojrzała na materac. Spacerowało po nim kilka wielkich, czarnych karaluchów. Pomyślała: „Nie mogę tu zostać, to niemożliwe. Zwariuję”.