Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Otworzył oczy i zobaczył Daryla Shaversa. Uśmiechnął się. Z zewnątrz doleciały skandowane okrzyki: “Wojnę w dupie mamy! Zabić się nie damy!”.
- Przedostałeś się bez kłopotu?
- To pacyfiści, a nie anarchiści - odparł Daryl. - W pierwszym szeregu ustawili się lekarze w zielonych szpitalnych strojach, żeby ponarzekać przed kamerami na twoje zarządzenia. Nie widziałem ich jeszcze tak wkurzonych od czasu publicznej debaty o nowych zasadach działania służby zdrowia. - Usiadł na krześle. - Więc jak ci się wiedzie na prezydenckim stanowisku? Wszystko jest tak, jak sobie wymarzyłeś?
- Bez żartów - mruknął Gordon. - Tak mnie boli, że nie mogę się śmiać. Przez jakiś czas panowało kłopotliwe milczenie.
- Wpakowałeś się w niezły bigos, Gordonie. Według mnie błyskawicznie cofnąłeś walkę o prawa człowieka o dobre trzydzieści lat wstecz.
- Oho! Czyżby skończył się mój miesiąc miodowy? - powiedział Da-vis. - Montujesz opozycję przeciwko mnie?
Daryl pokręcił głową.
- Na twoją korzyść przemawia tylko to, że jesteś czarny, a reszta konkurentów została zastrzelona. - Uśmiechnął się lekko. - Poważnie, Gordonie, jak się czujesz?
- Co powiedział ten pijany kowboj w Dallas? “Wal śmiało i kończ za wcześnie!”.
- Nie wiem, nie było mnie w Dallas - odparł Shavers. Znów zapadła kłopotliwa cisza.
- Posłuchaj, Daryl. Chciałbym porozmawiać o tym, co się stało.
- Nie ma o czym. Przeprowadziłem się, znalazłem dobrą robotę w firmie produkującej ekologiczne opakowania do chipsów. Rozwija się szybko i przeznacza jeden procent dochodów na rozmaite działania liberalne. Takie tam bzdury...
- Na dobre związałeś się z tą firmą?
- O co ci chodzi, do diabła? - warknął Shavers ze złością. Otworzyły się drzwi i do środka zajrzało dwóch agentów ochrony.
- Nie możemy porozmawiać w spokoju? - rzucił Davis. Wycofali się pospiesznie. - Chciałbym, żebyś został szefem mojej kancelarii, Daryl.
Shavers prychnął pogardliwie, ale nie zdołał zapanować nad mimowolnym uśmieszkiem satysfakcji.
- Mówisz poważnie? - Pokręcił głową. - Myślałem, że masz lepsze wyczucie polityczne. Czym cię tu szprycują? Demerolem?
- Jesteś mi potrzebny. Zostałem całkiem sam, przykuty do łóżka. W ogóle nie znam ludzi, którzy dla mnie pracują. Nie mówią mi tego, co chciałbym usłyszeć. Więcej się dowiaduję, słuchając tego - wskazał kciukiem okno, za którym trwała demonstracja - niż od moich doradców. Potrzebuję kogoś, komu bym ufał.
Daryl zaśmiał się krótko.
- Zwiewają, gdzie pieprz rośnie?
- Jak zbite psy. - Gordon także zachichotał. - Grunt mi się zaczyna palić pod nogami. Naprawdę jesteś mi potrzebny.
- Do czego?
Siedział w półmroku pod ścianą i patrzył w bok. Chyba wietrzył jakiś podstęp.
- Przysuń się bliżej - powiedział Davis.
- Szkoda, że nie włożyłeś krawata - mruknął Gordon do Daryla stojącego przy łóżku.
Zastawiona stojakami mapowymi sala zapełniała się najbardziej wpływowymi waszyngtońskimi politykami. A każdy przybyły, niczym dzikie zwierzę skradające się do wodopoju, mierzył uważnym spojrzeniem Shaversa. Wszyscy uśmiechali się serdecznie, najpierw ściskali dłoń Gordonowi, później Darylowi, zwracając się do niego z udawanym entuzjazmem.
- Pamiętam pana z konwentu... w Houston, zgadza się? - zagadnął sekretarz obrony. - Tak, był pan tam kierownikiem organizacyjnym zlotu! - Po raz drugi potrząsnął ręką Shaversa, jakby nie dość mu było jednego powitania.
- Daryl Shavers będzie szefem mojej kancelarii - oznajmił Davis.
Na twarzach ludzi wykwitły jeszcze szersze uśmiechy. Znów zaczęli podchodzić do Daryla, ściskać mu dłoń, składać gratulacje. Niektórzy nawet poklepywali go po plecach. Ale Gordon dobrze wiedział, że już w porze lunchu zacznie się kopanie dołków i wygrzebywanie brudów. Niby mimowolne przecieki do prasy i nieoficjalne komentarze wyznaczą nowy kurs politycznego sabotażu wymierzonego przeciwko temu “człowiekowi znikąd”. Postanowił zaatakować pierwszy.
- Daryl zgodził się zweryfikować dla mnie obsadę całego personelu kancelarii - powiedział. Od razu zauważył, że uśmiechy stają się bardziej wymuszone. - Dostał wolną rękę w doborze kadry przed tym trudnym rejsem, jaki nas czeka po wzburzonym morzu.
Analogie do żeglarstwa są zawsze bezpieczne, pomyślał.
Zastrzygli uszami. To oznaczało dla nich koniec radosnego pluskania się w płytkiej wodzie przy brzegu. Teraz musieli czujnie wypatrywać nadpływającego rekina. Kto wie, czy taka jedna uwaga nie wystarczy, żeby porozbijać kliki i zmusić ludzi do zainteresowania się własnym losem, pomyślał Davis. A zawsze można było jeszcze zwiększyć napięcie. Miał żywo w pamięci to, co powiedział mu Daryl, kiedy zgodził się objąć proponowane stanowisko:
- Daj spokój, Gordonie. Pieprz ich wszystkich! To ty jesteś prezydentem Stanów Zjednoczonych!
Równie żywo w pamięci miał dotkliwy ból, jaki go przeszył, gdy wybuchnął gromkim śmiechem.
OKOLICE CHABAROWSKA, SYBERIA
2 lutego, 04.00 GMT (18.00 czasu lokalnego)
Porucznik Czin przystanął tylko po to, żeby spojrzeć na swój nowy zegarek. Duży, cyfrowy wyświetlacz świecił zielonkawo w ciemności. Zostały im dwie godziny do zajęcia pozycji przed atakiem. Tymczasem przez głębokie zaspy w gęstym lesie szło się bardzo ciężko.
I właśnie wtedy stało się najgorsze.