Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.- Uważaj, co mówisz - skarciła ją szeptem Siuan, ob­rzuciwszy znaczącym spojrzeniem drzwi z nieheblowanych de­sek, za którymi stał strażnik...Teren i Talia opuścili izbę, dyskretnie zamykając za sobą drzwi, zostawiając obydwie kobiety same, by w odosobnieniu mogły dać upust wspólnej rozpaczy; jednak...Uranos być może nie był załamany, ale na pewno wstrząśnięty na tyle by krzyknąć: - Diabeł!- Tak samo nazywało mnie wielu z tych, którzy przeszli te drzwi -...Jak przebi wisielca z przypitym do piersi listem oskarajcym oprawc? Tylko wycinajc pozdrowienia na skrze nieboszczyka i stawiajc go u drzwi przyjaci! Nawet...Szczęściem okazało się, że mama przymknęła drzwi kuchni (zwykle stały one “na wciąż otwarte”, jak brama w Soplicowie) - mogli więc przemknąć się oboje...A tyż to tu, czarcie, gdaczesz, Z łańcuchem koło drzwi skaczesz, Zamykając je przed nami Łańcuchami, zaporami?! Siedzisz sobie...Drugie drzwi prowadzą Rolanda do Władczyni Mroku - a właściwie dwóch kobiet zamieszkujących jedno ciało...W tej chwili drzwi ukryte w ścianie obitej tkaniną otwarły się i ukazała się w nich kobieta...Dwaj strażnicy podeszli do drzwi, po jednym do każdego skrzydła, silnie je pchnęli i otworzyli...Nagle jedna z dziewczynek krzyknęła, wskazując palcem przez drzwi, na ulicę...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Otworzył oczy i zobaczył Daryla Shaversa. Uśmiechnął się. Z zewnątrz doleciały skandowane okrzy­ki: “Wojnę w dupie mamy! Zabić się nie damy!”.
- Przedostałeś się bez kłopotu?
- To pacyfiści, a nie anarchiści - odparł Daryl. - W pierwszym szeregu ustawili się lekarze w zielonych szpitalnych strojach, żeby ponarzekać przed kamerami na twoje zarządzenia. Nie widziałem ich jeszcze tak wkurzonych od czasu publicznej debaty o nowych zasadach działania służby zdrowia. - Usiadł na krześle. - Więc jak ci się wiedzie na prezydenckim stanowisku? Wszystko jest tak, jak sobie wymarzyłeś?
- Bez żartów - mruknął Gordon. - Tak mnie boli, że nie mogę się śmiać. Przez jakiś czas panowało kłopotliwe milczenie.
- Wpakowałeś się w niezły bigos, Gordonie. Według mnie błyskawicz­nie cofnąłeś walkę o prawa człowieka o dobre trzydzieści lat wstecz.
- Oho! Czyżby skończył się mój miesiąc miodowy? - powiedział Da-vis. - Montujesz opozycję przeciwko mnie?
Daryl pokręcił głową.
- Na twoją korzyść przemawia tylko to, że jesteś czarny, a reszta konku­rentów została zastrzelona. - Uśmiechnął się lekko. - Poważnie, Gordonie, jak się czujesz?
- Co powiedział ten pijany kowboj w Dallas? “Wal śmiało i kończ za wcześnie!”.
- Nie wiem, nie było mnie w Dallas - odparł Shavers. Znów zapadła kłopotliwa cisza.
- Posłuchaj, Daryl. Chciałbym porozmawiać o tym, co się stało.
- Nie ma o czym. Przeprowadziłem się, znalazłem dobrą robotę w fir­mie produkującej ekologiczne opakowania do chipsów. Rozwija się szybko i przeznacza jeden procent dochodów na rozmaite działania liberalne. Takie tam bzdury...
- Na dobre związałeś się z tą firmą?
- O co ci chodzi, do diabła? - warknął Shavers ze złością. Otworzyły się drzwi i do środka zajrzało dwóch agentów ochrony.
- Nie możemy porozmawiać w spokoju? - rzucił Davis. Wycofali się pospiesznie. - Chciałbym, żebyś został szefem mojej kancelarii, Daryl.
Shavers prychnął pogardliwie, ale nie zdołał zapanować nad mimowol­nym uśmieszkiem satysfakcji.
- Mówisz poważnie? - Pokręcił głową. - Myślałem, że masz lepsze wyczucie polityczne. Czym cię tu szprycują? Demerolem?
- Jesteś mi potrzebny. Zostałem całkiem sam, przykuty do łóżka. W ogóle nie znam ludzi, którzy dla mnie pracują. Nie mówią mi tego, co chciałbym usłyszeć. Więcej się dowiaduję, słuchając tego - wskazał kciukiem okno, za którym trwała demonstracja - niż od moich doradców. Potrzebuję kogoś, komu bym ufał.
Daryl zaśmiał się krótko.
- Zwiewają, gdzie pieprz rośnie?
- Jak zbite psy. - Gordon także zachichotał. - Grunt mi się zaczyna pa­lić pod nogami. Naprawdę jesteś mi potrzebny.
- Do czego?
Siedział w półmroku pod ścianą i patrzył w bok. Chyba wietrzył jakiś podstęp.
- Przysuń się bliżej - powiedział Davis.
 
- Szkoda, że nie włożyłeś krawata - mruknął Gordon do Daryla stojące­go przy łóżku.
Zastawiona stojakami mapowymi sala zapełniała się najbardziej wpły­wowymi waszyngtońskimi politykami. A każdy przybyły, niczym dzikie zwie­rzę skradające się do wodopoju, mierzył uważnym spojrzeniem Shaversa. Wszyscy uśmiechali się serdecznie, najpierw ściskali dłoń Gordonowi, póź­niej Darylowi, zwracając się do niego z udawanym entuzjazmem.
- Pamiętam pana z konwentu... w Houston, zgadza się? - zagadnął se­kretarz obrony. - Tak, był pan tam kierownikiem organizacyjnym zlotu! - Po raz drugi potrząsnął ręką Shaversa, jakby nie dość mu było jednego powitania.
- Daryl Shavers będzie szefem mojej kancelarii - oznajmił Davis.
Na twarzach ludzi wykwitły jeszcze szersze uśmiechy. Znów zaczęli pod­chodzić do Daryla, ściskać mu dłoń, składać gratulacje. Niektórzy nawet po­klepywali go po plecach. Ale Gordon dobrze wiedział, że już w porze lunchu zacznie się kopanie dołków i wygrzebywanie brudów. Niby mimowolne prze­cieki do prasy i nieoficjalne komentarze wyznaczą nowy kurs politycznego sabotażu wymierzonego przeciwko temu “człowiekowi znikąd”. Postanowił zaatakować pierwszy.
- Daryl zgodził się zweryfikować dla mnie obsadę całego personelu kan­celarii - powiedział. Od razu zauważył, że uśmiechy stają się bardziej wy­muszone. - Dostał wolną rękę w doborze kadry przed tym trudnym rejsem, jaki nas czeka po wzburzonym morzu.
Analogie do żeglarstwa są zawsze bezpieczne, pomyślał.
Zastrzygli uszami. To oznaczało dla nich koniec radosnego pluskania się w płytkiej wodzie przy brzegu. Teraz musieli czujnie wypatrywać nadpływa­jącego rekina. Kto wie, czy taka jedna uwaga nie wystarczy, żeby porozbijać kliki i zmusić ludzi do zainteresowania się własnym losem, pomyślał Davis. A zawsze można było jeszcze zwiększyć napięcie. Miał żywo w pamięci to, co powiedział mu Daryl, kiedy zgodził się objąć proponowane stanowisko:
- Daj spokój, Gordonie. Pieprz ich wszystkich! To ty jesteś prezyden­tem Stanów Zjednoczonych!
Równie żywo w pamięci miał dotkliwy ból, jaki go przeszył, gdy wy­buchnął gromkim śmiechem.
 
OKOLICE CHABAROWSKA, SYBERIA
2 lutego, 04.00 GMT (18.00 czasu lokalnego)
 
Porucznik Czin przystanął tylko po to, żeby spojrzeć na swój nowy zega­rek. Duży, cyfrowy wyświetlacz świecił zielonkawo w ciemności. Zostały im dwie godziny do zajęcia pozycji przed atakiem. Tymczasem przez głębokie zaspy w gęstym lesie szło się bardzo ciężko.
I właśnie wtedy stało się najgorsze.