Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Buckingham ujrzał ją w lustrze; krzyknął. To była królowa.
Anna Austriaczka miała wówczas dwadzieścia sześć czy dwadzieścia siedem lat i była w pełnym blasku urody.
Ruchy miała królowej albo bogini; jej oczy, rzucające szmaragdowe blaski, były cudownie piękne, pełne słodyczy i majestatu razem.
Usta miała małe i pąsowe, a chociaż dolna warga, jak u wszystkich książąt z domu austriackiego, wysunięta była lekko ku przodowi, umiała się uśmiechać z niewymownym wdziękiem, ale gdy chciała okazać pogardę, usta jej układały się w grymas głębokiego lekceważenia.
Jej delikatną i aksamitną skórę, ręce i ramiona olśniewającej piękności opiewali wszyscy poeci tego czasu.
Włosy wreszcie, jasne we wczesnej młodości, stały się z czasem ciemniejsze; lekko ufryzowane i mocno przysypane pudrem okalały wdzięcznie jej twarz, na której najsurowszy nawet sędzia wolałby widzieć jedynie nieco mniej różu, a rzeźbiarz najbardziej wymagający mógłby mieć zastrzeżenia tylko co do rysunku nosa.
Buckingham stał przez chwilę olśniony: nigdy, ani na balach, ani na uroczystościach i zabawach, Anna nie wydała mu się tak piękna jak teraz, kiedy ubrana w skromną suknię z białego atłasu weszła w towarzystwie doni Estefany, jedynej Hiszpanki, której nie wypędziła z Luwru zazdrość króla ani prześladowania Richelieugo.
Anna Austriaczka postąpiła dwa kroki naprzód; Buckingham ukląkł i zanim królowa zdołała temu przeszkodzić, ucałował skraj jej sukni.
- Książę, wiesz już o tym, że to nie ja pisałam do niego.
- O tak, pani, tak, Wasza Królewska Mość - zawołał książę. - Wiem, że jestem szalony, obłąkany, jeślim mógł przypuszczać, że śnieg się ożywi, marmur rozgrzeje; ale cóż, kiedy się kocha, łatwo wierzy się w miłość; zresztą nie przyjechałem na próżno, skoro ciebie widzę.
- Tak - odparła Anna - ale wiesz, książę, dlaczego przystałam na to spotkanie: nieczuły na me cierpienia uparłeś się, by zostać w tym mieście, gdzie narażasz swoje życie na niebezpieczeństwo, a mój honor na szwank; przyszłam tu, by ci powiedzieć, że wszystko nas dzieli: głębiny morza, wrogość naszych królestw, świętość przysięgi. Świętokradztwem jest walczyć przeciw tylu rzeczom, milordzie. Przyszłam tu, by ci powiedzieć, że nie powinniśmy się już widzieć więcej.
- Mów, pani, mów, królowo - rzekł Buckingham - słodycz twego głosu łagodzi surowość słów.
Mówisz o świętokradztwie, ale świętokradztwem jest rozłączać serca przez Boga dla siebie stworzone.
- Milordzie, zapominasz, że nigdy ci nie powiedziałam, że cię kocham.
- Ale nie powiedziałaś mi też nigdy, pani, że mnie nie kochasz, i doprawdy te słowa byłyby niewdzięcznością z twojej strony. Powiedz, gdzie znajdziesz miłość podobną mojej, której ani czas, ani nieobecność, ani rozpacz nie mogą zagasić! Miłość, która zadowala się zgubioną wstążką, przelotnym spojrzeniem, przypadkowym słowem? Przed trzema laty, pani, ujrzałem cię po raz pierwszy i od trzech lat tak cię kocham. Chcesz, bym ci powiedział, pani, jak byłaś ubrana, kiedy widziałem cię po raz pierwszy? Chcesz, bym ci opisał każdą ozdobę twego stroju? Widzę cię jeszcze:
siedziałaś obyczajem hiszpańskim na poduszkach, w sukni z zielonego atłasu haftowanej srebrem i złotem; opadające rękawy podpięte były na twych pięknych, na twych cudownych ramionach wielkimi diamentami; kreza otaczała twą szyję, a na głowie miałaś mały berecik koloru sukni, z czaplim piórem. Och, pani, zamykam oczy i widzę cię taką, jaką byłaś wtedy; otwieram je i widzę cię taką, jaką jesteś teraz, stokroć jeszcze piękniejszą!
- Co za szaleństwo - szepnęła Anna Austriaczka, która nie czuła się na siłach, by skarcić księcia za to, że jej obraz tak bardzo zapadł mu w serce - co za szaleństwo karmić bezpłodną namiętność takimi wspomnieniami!
- A jakże bym żył? Mam tylko wspomnienia. To moje szczęście, mój skarb, moja nadzieja. Za każdym razem, gdy cię widzę, pani, nowy diament zamykam w skarbcu mego serca. Oto czwarty wypadł ci z ręki, a ja go podnoszę: w ciągu trzech lat bowiem widziałem cię tylko cztery razy; po raz pierwszy – mówiłem o tym przed chwilą, po raz drugi u pani de Chevreuse i po raz trzeci w ogrodach Amiens.
- Książę - rzekła królowa okrywając się rumieńcem - nie mów o tym wieczorze.
- Przeciwnie, pani, mówmy o nim, to najszczęśliwszy i najbardziej promienny wieczór w moim życiu.
Pamiętasz, jaka piękna była noc? Jak łagodne i wonne powietrze, jak czyste i usiane gwiazdami niebo! Wtedy byłem przez chwilę sam z tobą, pani; byłaś gotowa wszystko mi powiedzieć, podzielić się ze mną smutkami swego serca, zdradzić, jak samotna jesteś w życiu. Oparłaś się na moim ramieniu, o patrz, na tym. Pochylając głowę czułem, że twoje piękne włosy dotykają mej twarzy, i za każdym razem drżałem od stóp do głów. O, królowo, królowo! Nie wiesz, ile niebiańskiego szczęścia, ile rajskich radości może kryć się w takiej chwili. Oddam wszystko, bogactwa, fortunę, sławę, resztę życia za taką chwilę i noc! Tej nocy kochałaś mnie, pani, przysięgam.
- Milordzie, być może, że piękne otoczenie, czar nocy, siła twego spojrzenia, tysiąc okoliczności wreszcie, które splatają się, by zgubić kobietę, oszołomiły mnie w ów fatalny wieczór, ale widziałeś, że królowa pośpieszyła z pomocą słabnącej kobiecie przy pierwszym słowie, które ośmieliłeś się powiedzieć: przy pierwszym zuchwalstwie, na które należało dać odpowiedź, wezwałam jej pomocy.