Strona startowa Ludzie pragnÄ… czasami siÄ™ rozstawać, żeby móc tÄ™sknić, czekać i cieszyć siÄ™ z powrotem.Na Szarleja skoczyÅ‚ de Tresckow, na Tresckowa Kuno Wittram, na Wittrama Samson, na nich Weyrach, na nich zalany krwiÄ… Buko, na nich Hubercik...Król Edyp chciaÅ‚ uniknąć swego losu, naznaczonego mu przez bogów, zanim jeszcze przyszedÅ‚ na Å›wiat...Zanim zdążyÅ‚ wziąć miotÅ‚Ä™ i zamieść rozsypanÄ… ziemiÄ™, wszystkie panie kolejno wyszÅ‚y...Mniej wiÄ™cej poÅ‚owa jego plutonu padÅ‚a, zanim dotarli na dno zagÅ‚Ä™bienia...- ZdoÅ‚aÅ‚am przekonać czÅ‚onków Rady, że wszystkim, przez co musieliÅ›my razem przejść, zasÅ‚użyliÅ›my sobie na tÄ™ chwilÄ™, ale może ona trwać tylko parÄ™...A jako chirurg naprzód miêkk¹ rêkê sk³adaNa ciele choruj¹cym, nim ostrzem raz zada:Tak Robak wyraz bystrych oczu swych z³agodzi³,D³ugo nimi po oczach...JeÅ›li przegramy, zdecydowaÅ‚ Pete, zabijÄ™ siÄ™, zanim wpadnÄ™ w tytaÅ„skie rÄ™ce...SkoczyÅ‚em na pieÅ„ z takim rozmachem, że o maÅ‚o nie spadÅ‚em z urwiska, co byÅ‚o z pewnoÅ›ciÄ… najprostszym i najszybszym sposobem dotarcia na dno przepaÅ›ci...Minęło prawie półtorej godziny, zanim cokolwiek zaczęło siÄ™ dziać...– Niesprawiedliwość! Jestem takim samym zbójcÄ… jak on!Dismos wyprężyÅ‚ siÄ™, ale nie zdoÅ‚aÅ‚ siÄ™ poruszyć, jego rÄ™ce w trzech miejscach...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Wielka pięść uderzyła Jontiego w twarz, druga o mało nie zmiażdżyła mu przegubu. Biron poczuł, jak przeciwnik pada, puścił go i odstąpił o krok.
— Wstawaj! — powiedziaÅ‚. — Jeszcze z tobÄ… nie skoÅ„czyÅ‚em. Nie ma poÅ›piechu.
Autarcha uniósł okrytą rękawicą dłoń ku twarzy i bliski omdlenia spojrzał na pokrywającą ją lepką krew. Jego usta wykrzywił nagły grymas, ręka sięgnęła po metalowy pojemnik, który przed chwilą upuścił. Stopa Birona opadła na nią gwałtownie i autarcha krzyknął z bólu.
— JesteÅ› zbyt blisko krawÄ™dzi urwiska, Jonti. Nie powinieneÅ› zmierzać w tamtym kierunku. WstaÅ„. NastÄ™pny mój cios rzuci ciÄ™ w przeciwnÄ… stronÄ™.
Wtedy jednak rozległ się głos Rizzetta:
— Zaczekaj!
— Strzelaj, Rizzett! — wrzasnÄ…Å‚ autarcha. — Już! Najpierw rÄ™ce, potem nogi. I zostawimy go tutaj!
Rizzett wolno uniósł broń.
— Jak myÅ›lisz, Jonti — powiedziaÅ‚ spokojnie Biron — kto dopilnowaÅ‚, by twój blaster nie byÅ‚ naÅ‚adowany?
— Co? — Autarcha spojrzaÅ‚ na niego niczego nie rozumiejÄ…cym wzrokiem.
— To nie ja miaÅ‚em dostÄ™p do twojego blastera, Jonti. Kto zatem? Kto w tej chwili celuje do ciebie? Nie we mnie, Jonti, lecz w ciebie!
Autarcha odwrócił się w stronę Rizzetta i krzyknął:
— Zdrajca!
— Nie ja, proszÄ™ pana — odparÅ‚ cicho Rizzett. — ZdrajcÄ… jest ten, kto posÅ‚aÅ‚ na Å›mierć lojalnego rzÄ…dcÄ™ Widemos.
— Nie zrobiÅ‚em tego! JeÅ›li on tak twierdzi, to kÅ‚amie!
— Sam pan nam o tym opowiedziaÅ‚. Nie tylko opróżniÅ‚em paÅ„skÄ… broÅ„, ale też przeÅ‚Ä…czyÅ‚em komunikator, tak że wszyscy sÅ‚yszeliÅ›my każde paÅ„skie sÅ‚owo. DziÄ™ki temu dowiedzieliÅ›my siÄ™ wreszcie, kim pan jest naprawdÄ™.
— Jestem waszym autarchÄ….
— Jak również najwiÄ™kszym z żyjÄ…cych zdrajców. Autarcha milczaÅ‚ chwilÄ™, spoglÄ…dajÄ…c dziko na ich poważne, oskarżycielskie twarze. W koÅ„cu jednak wstaÅ‚ z trudem i najwyższym wysiÅ‚kiem woli odzyskaÅ‚ panowanie nad sobÄ…. Gdy siÄ™ odezwaÅ‚, jego gÅ‚os zabrzmiaÅ‚ niemal spokojnie.
— A jeÅ›li nawet to prawda, co z tego? Nic nie możecie mi zrobić, nie macie wyboru. PozostaÅ‚a nam jeszcze jedna gwiazda wewnÄ…trz MgÅ‚awicy. Planeta rebelii musi znajdować siÄ™ wÅ‚aÅ›nie tam, a tylko ja znam jej koordynaty.
Dziwne, ale udało mu się zachować godność. Jedna ręka zwisała bezwładnie, złamana w przegubie, górna warga napuchła, nadając twarzy nieodparcie śmieszny wyraz, policzki pokrywała krew. Biła jednak od niego charyzma, wyniosłość urodzonego władcy.
— Powiesz nam — zapewniÅ‚ go Biron.
— Nie Å‚udź siÄ™. Nic mnie do tego nie zmusi. Jak już mówiÅ‚em, na każdÄ… gwiazdÄ™ przypada Å›rednio siedemdziesiÄ…t lat Å›wietlnych szeÅ›ciennych. Beze mnie, metodÄ… prób i bÅ‚Ä™dów, wasze szansÄ™ dotarcia o miliard kilometrów od jakiejkolwiek gwiazdy sÄ… jak jeden do dwustu pięćdziesiÄ™ciu kwadrylionów. Jakiejkolwiek gwiazdy!
Nagle w umyśle Birona coś zaskoczyło.
— Bierzemy go z powrotem na Bezlitosnego — powiedziaÅ‚.
— Pani Artemizja… — zaczÄ…Å‚ cicho Rizzett.
— A zatem to rzeczywiÅ›cie byÅ‚a ona — przerwaÅ‚ mu Biron. — Co siÄ™ z niÄ… staÅ‚o?
— Wszystko w porzÄ…dku. Jest bezpieczna. WybiegÅ‚a bez pojemnika z dwutlenkiem wÄ™gla. OczywiÅ›cie kiedy jego stężenie we krwi opadÅ‚o, ukÅ‚ad oddechowy zaczai pracować wolniej. PróbowaÅ‚a biec, nie miaÅ‚a dość rozsÄ…dku, by oddychać gÅ‚Ä™boko, i zemdlaÅ‚a.
Biron zmarszczył brwi.
— Dlaczego próbowaÅ‚a ci przeszkodzić? BaÅ‚a siÄ™, że zrobisz krzywdÄ™ jej przyjacielowi?
— Tak! Tylko że sÄ…dziÅ‚a, iż jestem czÅ‚owiekiem autarchy i mam zamiar strzelić do ciebie! ZabiorÄ™ teraz tego Å›mierdziela na statek i, Bironie…
— Tak?
— Wracaj najszybciej jak możesz. On nadal jest autarchÄ… i pewnie trzeba bÄ™dzie pomówić z zaÅ‚ogÄ…. Ciężko jest przeÅ‚amać nawyki caÅ‚ego życia i wypowiedzieć posÅ‚uszeÅ„stwo wÅ‚adcy… Ona leży za tÄ… skaÅ‚Ä…. Idź tam, zanim zamarznie na Å›mierć, dobrze? Sama nigdzie nie pójdzie.
 
Jej twarz niemal ginęła w obszernym kapturze osłaniającym głowę. Gruba podpinka skafandra zniekształcała jej figurę. Mimo to zbliżając się do dziewczyny Biron przyspieszył kroku.
— Jak siÄ™ czujesz? — spytaÅ‚.
— DziÄ™kujÄ™, już lepiej. Przepraszam, jeÅ›li przysporzyÅ‚am ci kÅ‚opotu.
Stali tak naprzeciw siebie, niezdolni wykrztusić choćby słowo. Wreszcie przemówił Biron:
— Wiem, że nie możemy cofnąć czasu, nie da siÄ™ unieważnić czynów ani wymazać słów. ChciaÅ‚bym jednak, abyÅ› mnie zrozumiaÅ‚a.