Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Od czasu do czasu Lyr zatrzymywała grupę. Jednakże nie wysyłała nikogo do tyłu na poszukiwanie napastników - czego spodziewała się Kero - lecz robiła to osobiście. Z początku dwa razy wróciła z leciutko zmarszczonymi brwiami, ale za trzecim razem, tuż przed południem, na jej ustach gościł leciutki uśmiech. Kiedy ich ścieżkę przecięło koryto czystej, zimnej rzeki, zezwoliła na popas, za co wdzięczni jej byli zarówno jeźdźcy, jak i konie. Nie powiedziała ani słowa, ale wszyscy się domyślili, że nikt nie podążał ich tropem i że można było bezpiecznie zatrzymać się na krótki odpoczynek, posilić się, napoić konie i dać im chwilę wytchnienia.
Pojenie koni było rzeczą dla wszystkich najważniejszą. Na początku ich ucieczki pokaźna liczba Piorunów Nieba prowadziła luzaki na zmianę - bardzo niewiele wierzchowców było tak wytrzymałych jak Hellsbane i większość zwiadowców miała dwa lub trzy zapasowe. Teraz tych luzaków nie było, utracono je w walkach i po całonocnej jeździe zwierzęta były znużone; nie ochwacone, tylko znużone. Kiedy Lyr skończyła poić konia, obrządziła go i podrzuciła mu nieco ziarna do jedzenia; pozostali odetchnęli z ulgą i poszli za jej przykładem. Od koni zależało przecież ich życie.
- Kto wczoraj nie stał na czatach? - zapytała Lyr i w odpowiedzi podniosły się cztery ręce. - Dobrze - powiedziała. - Wasza czwórka pierwsza obejmuje wartę. Wy obudzicie następnych czterech.
Kero spętała Hellsbane, pochłonęła garść suszonych owoców i położyła się na czymś, co przypominało paprocie, kładąc sobie własne, zrolowane posłanie pod głowę, straciwszy jedynie nieco czasu na rozluźnienie rzemieni od zbroi. Zasnęła, gdy tylko ułożyła się jako tako wygodnie.
Wydawało się, że zaledwie przymknęła oczy, zbudziło ją potrząsanie za prawy bark. Wstrząsanie prawym było budzeniem "bezpiecznym", lewy bark oznaczał, że ktoś chce, abyś wstał szybko i cicho, ponieważ sytuacja jest zła. Nie ociągając się usiadła i przetarła oczy. Obudził ją Tobe. Uśmiechnął się do niej, gdy zamrugała oczami. Chociaż wydawało się, że upłynęło niewiele czasu, to jednak słońce przesunęło się dużo dalej na zachód od chwili, kiedy zapadała w sen. Nie było wątpliwości, że pozwolono jej wypocząć tak długo, jak obiecywano.
Pewny, że ją obudził, Tobe podszedł do następnego leżącego ciała. Krzywiąc się lekko od potłuczeń i otarć, Kero podniosła się z paproci. Cieszyła się, że jest jeszcze zbyt młoda, aby cierpieć na ból stawów od snu na gołej ziemi. "I bogom niech będą dzięki, że wyszłam z tego wszystkiego cało - oby tak dalej!" Sztywnym krokiem udała się nad strumień, tam, gdzie znajdowały się konie, i uklękła na nadbrzeżnym, płaskim kamieniu. Kiedy zaczerpnęła pełne dłonie lodowatej wody, przyłączył się do niej Tobe. Przemyła twarz. To podziałało cudownie, szczególnie na jej piekące oczy.
- Napełnij swój bukłak - poradził jej. - Lyr mówi, że weszliśmy na teren, którego nie ma na naszych mapach i nie wie, kiedy znowu trafimy na wodę.
Kero kiwnęła głową i ponownie spryskała twarz, mając ochotę na kąpiel. Brud mógł narazić na niebezpieczeństwo, nie mówiąc o tym, że był nieprzyjemny. Nieprzyjaciel mógł wykorzystywać do ochrony psy lub świnie albo też jego konie mogły być nauczone (jak Hellsbane) wzniecać alarm, czując nieznany zapach - trzeba było być głupcem, aby nie kąpać się możliwie często.
Lecz z braku czasu nie było na to żadnej szansy. Pozwoliła sobie tylko na ściągnięcie zbroi i zmianę tuniki oraz koszuli. Lyr oraz kilkoro innych czynili już to samo, a więc można było założyć, że Lyr nie urwie głowy Kero za powodowanie niepotrzebnej zwłoki. Brudna koszula i tunika zostały zwinięte tak ciasno, jak to tylko możliwe, i upchane na samym spodzie juków.
Potem przyszedł czas na posiłek. Najpierw swoją pełną rację otrzymała Hellsbane. Kero dodatkowo uzbierała dla niej pełne naręcze trawy, by potem wydobyć dla siebie garść suszonego mięsa i drugą - suszonych owoców. Osiodłała Hellsbane, gdy obie jeszcze jadły. Dookoła wędrował kociołek. Kiedy przyjęła go z rąk smagłolicej dziewczyny, okazało się, że w połowie wypełnia go jakiś ziołowy napar. Kero uniosła brwi, ale że dziewczyna tylko wzruszyła ramionami, więc zanurzyła w płynie cynowy kubek i wypiła do dna.
To był napar feka - podwójnie mocny i nie osłodzony - gorzki jak śmierć. Niektórzy zwiadowcy używali go na długich patrolach. Lyr musiała znaleźć kogoś, kto miał jego zapas - chyba że był to jej własny - i własnoręcznie przyrządziła napar na słońcu, kiedy wszyscy spali. Z ziół pozostawionych w czarnym kociołku na słońcu otrzymywało się napar tak mocny jak po przegotowaniu, a Lyr była zbyt przebiegła, aby ryzykować rozpalenie ognia. Prawdopodobnie byłoby im to i tak potrzebne, nim noc dobiegłaby końca; wyczerpanie zabijało niejednokrotnie, gdy ktoś, zasypiając zostawał z tyłu podczas takiej jak ta wędrówki.
Kiedy kociołek zatoczył koło, Lyr odebrała go z rąk ostatniego i wezwała wszystkich do siebie. Stanęli bark w bark, obejmując się ramionami jak dzieci przed zabawą.
- Jesteśmy teraz na terenie Karsu, w strefie buforowej - powiedziała cicho. - Podczas naszego tutaj pobytu nie będzie ognia ani niczego, co zwróciłoby czyjąkolwiek uwagę. Patrol Karsytów także nie rozpalałby ognia; zawsze obozują w ten sposób, chyba że biorą udział w oblężeniu. Wyruszymy nieco dalej na wschód, będziemy iść wzdłuż tego tropu aż do zachodu słońca. Następnie, przez całą noc będziemy jechać na północ i na zachód, gdy tylko dotrzemy do czegoś, co będzie przypominało drogę. Kiedy skierujemy się na zachód, będziemy poruszać się tylko nocą. Karsyci czasami postępują podobnie i trudniej będzie stwierdzić, że nie jesteśmy jednym z ich patroli, jeśli natkniemy się na kogoś w ciemności. Czy w takim przypadku znajdzie się ktoś, kto zna język lepiej ode mnie?
- Moja matka jest Karsytką - odezwała się młoda dziewczyna.
- Czy możesz powiedzieć coś o jeździe na zachód, aby nękać pogan z dodatkiem tych wszystkich bzdur o Panu Słońca?