Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Jan Paweł II zdaje się ulegać przymusowi, ażeby mimo podkreślania miłującej wspólnoty ciągle rozróżniać złe i dobre, święte i świeckie. Wynika to widać z jego urzędu, że sam siebie zawsze umieszcza po słusznej stronie i wyraźnie to podkreśla. Przez wypowiedzi jego ciągnie się czerwona nić rozgraniczeń i oskarżeń. Przejawia się w tym jego lęk.
Na przykład w związku z ciągle dyskusyjną regulacją urodzeń, z powodu której jesienią 1994 roku na światowej konferencji w Kairze, zdaniem wielu delegatów, Watykan zachowywał się doprawdy gorsząco, ustawia się teologów Kościoła - w stylu przeładowanym oceniającymi epitetami - stanowczo po stronie prawdy: "Jednomyślne współdziałanie teologów w szczerym oparciu się o urząd nauczycielski, tej jedynej autentycznej instancji przewodzącej ludowi Bożemu, jest pilnie wymagane również dlatego, że zachodzi wewnętrzny związek pomiędzy katolicką nauką w tej kwestii a pojmowaniem człowieka, głoszonym przez Kościół: wątpliwości i błędy w dziedzinie małżeństwa i rodziny prowadzą do zaciemnienia całościowej prawdy o człowieku, i to w sytuacji kulturalnej, która i tak bywa dość często powikłana i pełna sprzeczności."
Że mimo sugestywnego doboru słów przez Wojtyłę wciąż jeszcze nie wszyscy ludzie są po stronie prawdziwej nauki, stanie się jasne w następnym fragmencie, który znów odróżnia prawdę od błędu i w konsekwencji odcina jedne małżeństwa od innych: "W świetle doświadczenia tak wielu par małżeńskich i osiągnięć rozmaitych nauk humanistycznych teologia może i musi rozpracować i pogłębić antropologiczne i zarazem moralne rozróżnienie między zapobieganiem ciąży a wyborem okresu. Chodzi tu o różnicę, która jest większa i głębsza, niż się zwykle uważa, i która w końcu wiąże się z dwoma wzajemnie wykluczającymi się sposobami widzenia osoby i seksualności ludzkiej. Decyzja na rzecz rytmów naturalnych zakłada przyjęcie okresów u danej osoby, u kobiety, a tym samym dialogu, obustronnego szacunku, wzajemnej odpowiedzialności, opanowania się."
Natomiast liczni małżonkowie, praktykujący zapobieganie ciąży bez ograniczania się do dozwolonej przez Watykan metody Knausa-Ogino, "rozrywają ideały, które Boski Stwórca wpisał w naturę mężczyzny i kobiety oraz w dynamikę ich seksualnego połączenia, podporządkowują plan Boży własnej samowoli, manipulują seksualnością ludzką poniżając ją, a tym samym siebie i współmałżonka, ponieważ odbierają temu, co płciowe, charakter całkowitego oddania".
"Nie tylko w dziedzinie aborcji, ale i w dziedzinie antykoncepcji chodzi ostatecznie o prawdę o człowieku" (PPN 133), zadekretował Papież. Dlatego "trzeba rozważyć, co jest większym brzemieniem: czy prawda, nawet bardzo wymagająca, czy też pozór prawdy, stwarzający złudzenie poprawności moralnej" (PPN 133). Albowiem "droga do zbawienia jest wąska i stroma, a nie może być szeroka i wygodna", my zaś "nie mamy prawa odchodzić od tej optyki, ani jej zmieniać".
Wojtyła znów udaje się do biblijnych kamieniołomów i cytuje, w związku z nauką o zapobieganiu ciąży, nie licząc się z żadnymi wynikami egzegezy biblijnej, nie tylko Ewangelię św. Mateusza (Mat. 7, 13-14), ale i apostoła Pawła (II Tym. 4, 2-3), którego słowa "odnoszą się w całej pełni do sytuacji współczesnej" (PPN 132). W obliczu tak niedbałego posługiwania się Pismem Świętym pozostaje nam się tylko zdumiewać.
Tekst Papieża, którego treści są aż nadto znane, nie obejdzie się bez wytyczania granic. Bazuje on na werbalizacji stosunku przyjaciel-wróg. Kopie rowy i przeciąga linie demarkacyjne, wznosi mury i lubi rozgraniczenia: aż do przymiotników. Właśnie epitety pozwalają na taki wniosek. Podkreślają one z jednej strony moralność, wielkość, głębię, serdeczność, miłość, całkowitość, osobowość, nienaganność, powołanie, oddanie, siłę przekonywania, wspaniałość, rozjaśnianie i pogłębianie, a nawet Boga. Z drugiej zaś strony pokazują mrok, manipulacje, popłoch, zagrożenie, egoizm, zwątpienie, błąd, zamęt, sprzeczność i poniżenie. W ten sposób Wojtyła naraża na szwank swoją intencję, aby przedstawiać Kościół nie tylko jako nauczyciela, lecz także jako matkę. Nadziei nie potrafię się w tej postawie dopatrzyć. Strachu zaś jak najbardziej.
Obsesji rozgraniczania u Wojtyły odpowiada - forma i treść splatają się tu ze sobą - wręcz natrętny ton wypowiedzi papieskich, przy których pomocy Jan Paweł II spodziewa się wyeliminować antynomie, które sam tak gadatliwie ustanowił. Poddaje samego siebie i swych adresatów władzy normatywnego języka, którego pouczający charakter przemaga i podporządkowuje sobie wszystko, co trąci wolnością.
Ale co rzuca się bez ustanku w oczy: że tej mieszanki norm, obyczajności, prawdy, godności, doskonałości i radykalizmu Papież nie głosi nawet z radością, czy tym bardziej z miłością. Zwracają uwagę raczej takie określenia jak: posłuszeństwo, nie poddawać się zmęczeniu, mieć dobrą wolę, nie ukrywać i decydować. I to nie raz. Nie ma w tym ani śladu nadziei.