Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
- Nasza geometria staje się doskonalsza w miarę upływu czasu - odrzekł sztywno Epsilon. - Prostorunkowość zmniejsza swe i tak już niewielkie zakrzywienie. Jeśli powoduje to trzęsienia ziemi i powstawanie gór, niech tak będzie. To wola Stwórcy, nie twoje równania.
Tak więc Lambda mówił o linach, które rozszerzają się z całością Wszechrzeczy, stają się dłuższe i wspanialsze, gdy rosną z większym otoczeniem, o zakrzywionej czasoprzestrzeni, która rozciąga się przez Całość, trzymając ją razem.
- Właśnie dlatego mamy naszą geometrię! Cylinder to lina, która trzyma razem Całość, pasmo przez sferyczną symetrię, na której opiera się Świat.
Lambda skończył, dysząc. Wyjące wiatry zdawały się szydzić w jego uszach, gdy pogarda pojawiała się w oczach Epsilona. W końcu Epsilon przemówił.
- Traktowałbyś nas jako mieszkańców jakiegoś sznurka? .
Gdy Lambda usłyszał ten kiedyś umiłowany i wzbudzający strach głos, naładowany teraz taką pogardą, wiedział, że do Epsilona nie dotrą żadne argumenty. Lambda miał wizję wielkości wynikającej z faktu, że są częścią czegoś kulistego, idealnego i nieporównywalnie większego od świata zakreślanego kipiącym, mrocznym Sklepieniem.
A jednak Epsilon zobaczył w niej zabiegany, nieważny Gatunek, ograniczony nicią w kilimie. Kilimie, który przez samo swe istnienie odbierał Gatunkowi jego znaczenie.
Lambda obawiał się takiej porażki. Nie spodziewał się natomiast ciosu, który Epsilon wymierzył w jego pancerz.
- Nie zrobisz tego! - Epsilon mocno walił Lambdę, aż jego czułek trzasnął i odłamał się.
Lambda, oszołomiony, cofał się do olinowania. Eta rzucił się na pomoc. Epsilon oderwał się od niego i mocował z siecią trzymającą gondolę.
- Zobaczysz. Położę temu kres!
Epsilon gramolił się po zewnętrznej stronie olinowania, niepomny huraganowych wiatrów, które szalały obok, targając jego czułki.
- Niech sobie idzie. I tak niedługo odpadnie - rzekł Eta.
- Nie. Nie możemy na to liczyć.
Lambda przejrzał plan Epsilona. Jeśli Epsilon dotrze do balonu, jedno nacięcie zakończy ich ekspedycję. Zakończy również ich życie.
Lambda poszedł w górę. Czepiał się olinowania wszystkimi nogami, próbując walczyć z kołysaniem gondoli. Wznosili się wydrążonym przez gorąco szybem, obok wirowały wzburzone obłoki, znacznie teraz bliższe. W górze nadal nie było nic widać prócz szarej kotłowaniny.
- Nie rób tego!
Lambda nie spodziewał się, że odwiedzie Epsilona od jego zamiarów, lecz mógł mu przeszkodzić, opóźnić...
Podrygujące w górze nogi zatrzymały się na chwilę i Epsilon odpowiedział:
- Nie dopuszczę, byś rozłupał samo niebo i zwiózł na dół fałszywą wiedzę.
- Umrzesz na próżno!
- Nie, to ty umrzesz na próżno. Ja umrę za swoje przekonania.
- Nauczyłeś mnie studiować, uczyć się od świata...
- Szczęśliwy zakończę swe dni, wiedząc, że walczyłem za Stworzyciela.
- Być może Stworzyciel nie potrzebuje twej pomocy.
Lambda już prawie docierał do Epsilona. Upał wywoływał falowanie powietrza, dźgał nożami pod pancerzem. Rzednące powietrze ssało. Sklepienie było ziarniste, jego niezbyt gęste opary podrażniały. Lambda zaczął wspinać się jeszcze szybciej.
Lecz Epsilona dzielił tylko jeden sus od żarzącego się podbrzusza balonu. Przylgnął do olinowania i rozwinął swą kończynę projekcyjną. Była stara i pokryta plamami, lecz zachowała ostrze. Wystarczające, by przedziurawić balon.
Lambda widział błysk ostrza, gdy Epsilon znowu rozpoczął mozolną wspinaczkę. Ostrze jaśniało, zapowiadając śmierć od jednego pchnięcia. Lambda pośpieszył w górę, by złapać Epsilona za nogi, oderwać je od olinowania. Nie pora na litość. Rzuci wroga w mgłę. Będzie patrzył, jak koziołkuje w dół, na pewną śmierć.
Dopiero teraz Lambda uświadomił sobie, że zakurzone wiry Sklepienia zaczynają się przerzedzać.
Wokół nich obłoki bladły. Wystawały przez nie postrzępione łaty czerni. A potem całun zupełnie się odwinął i Lambda zobaczył, że wznieśli się nad szeroką równinę o barwie kości słoniowej.
Równina, potem płaszczyzna, gładka matematyczna powierzchnia. Nie z substancji, lecz z pary i cieni. Wierzch Sklepienia.
Zbrylone obłoki ciągnęły się w dal. Wzdłuż Prostorunku Sklepienie zwężało się bez końca, stając się tasiemką, która w dali podążała lukiem w górę. Jej krzywizna była prawie niedostrzegalna, dopóki tasiemka nie znikła w czerni.
W Poprzekrunku Sklepienie zakrzywiało się stromo, kończąc się atramentową nicością. Cienista nisza, niewyobrażalnie olbrzymia...
Umysłem Lambdy wstrząsnęły wnioski, jakie wysnuł z tego widoku. Otchłań nicości, całkowita, nic nie znacząca pustka dookoła.
Czy taki był wynik jego równań? Świat miałby być szczeliną w nicości? Nie - taka próżnia nie może istnieć. Granica między ziejącymi pustkami nie miałaby ani celu, ani piękna, ani wielkości, ani struktury.
Epsilon wrzasnął. Trwoga krzyku smagnęła Lambdę, lecz był skupiony, zerkając w atramentową pustkę. A potem został nagrodzony. Zobaczył.
Gęsta ciemność zdziwiła Lambdę. To, co zobaczył potem, dźgnęło go trwogą. Jakieś... rzeczy... wisiały tam, w ciemnej niszy.
Rozległ się następny, bardziej rozpaczliwy, gorzki i ostry krzyk Epsilona, przerażając Lambdę - wściekłość zmieszana ze strachem, a potem ostateczne i beznadziejne cierpienie. Jęk ostateczny, gdy wiekowy uczony poczuł, jak zdarto z niego wygodny płaszcz jego wierzeń.
Epsilon jęknął. Obrócił się w olinowaniu, by spojrzeć na otaczający ich ogrom, jego żałosny krzyk zmienił się we wrzask. Lambda zrozumiał wtedy, dlaczego Epsilon tak mocno sprzeciwiał się Proroctwu. Z przeraźliwego strachu, z trwogi przed taką właśnie otchłanią. To zbyt wiele, by nad tym rozmyślać, nawet w mglistych, abstrakcyjnych terminach matematyki.
A potem Epsilon wypuścił z rąk liny. W locie rozłożył szeroko nogi. Przez chwilę wydawał się również wreszcie wyzwolony, lecąc w kojący obłok chmur, które mknęły pod ciągle wznoszącym się balonem. W końcu, w jednej chwili, zniknął.
Pusta, gęsta ciemność, która przestraszyła Epsilona - to Lambda mógł wytrzymać. W gruncie rzeczy wielokrotnie rozmyślał o takich obszarach. Nie mógł jednak pojąć tych punktów jasności, które miały tam swą siedzibę.
Trzymać się olinowania - to wymagało od Lambdy wszystkich jego sił. Trzymać się swych przekonań i nie pójść za koziołkującym w dół Epsilonem.