Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.
Na wielkim stole konferencyjnym stało kilka miseczek z makaronem przylepionym do obrzeża, pozostałości po lunchu. Dwóch Chińczyków w zachodnich ubraniach, jeden z czapeczką baseballową nasuniętą nisko na głowę, siedziało, przeglądając błyszczące katalogi i popijając herbatę. Z kosztownego systemu audio płynął zachodni rock and roll. Przy biurku w kącie siedział Tyler Kincaid, czyszcząc swój aparat.
- Towarzysz Shan - dobiegł z głębi pokoju znajomy głos. Li Aidang podniósł się z sofy. - Gdybym tylko wiedział, podwiózłbym was. - Wskazał na stół. - Dwa razy w miesiącu spotykamy się przy lunchu. Rada nadzorcza.
Shan powoli obszedł pokój dookoła. Na głośniku leżało puste pudełko na kasetę. “Szczęśliwy nieboszczyk”, głosiła etykieta. Może, pomyślał bez żalu, tego właśnie słuchał Chang, gdy wraz z samochodem zwalał się w otchłań. Li wyjął z małej lodówki puszkę coca-coli i wyciągnął ją w jego stronę.
Na jednej ze ścian wisiały zdjęcia satelitarne. Inną ozdabiały przypięte pinezkami fotografie: studia tybetańskich twarzy, wykonane z tą samą wrażliwością co te, które Shan widział w gabinecie Kincaida. Li podał mu coca-colę.
- Nie wiedziałem, że prokuratura zajmuje się górnictwem - powiedział Shan, odstawiając nietkniętą puszkę na stół.
- Reprezentujemy Ministerstwo Sprawiedliwości. Ta kopalnia jest jedyną zagraniczną inwestycją w okręgu. Władza ludowa musi mieć pewność, że przedsięwzięcie nie zakończy się fiaskiem. Jest tyle spraw. Organizacja pracy. Licencje eksportowe. Zezwolenia na obrót dewizowy. Zezwolenia na pracę. Wykorzystanie zasobów naturalnych. Wszystko to wymaga zatwierdzenia przez nasze ministerstwo.
- Nie miałem pojęcia, że bór jest tak ważny. Zastępca prokuratora uśmiechnął się wielkodusznie.
- Zależy nam, żeby nasi amerykańscy przyjaciele byli zadowoleni. Jedna trzecia opłat za prawo eksploatacji pozostaje w okręgu. Po trzech latach produkcji będziemy mogli zbudować nową szkołę. Po pięciu być może nową klinikę.
Shan podszedł do jednego z monitorów, bliżej Kincaida. Przez ekran przewijały się kolumny liczb.
- Znacie już naszego przyjaciela, towarzysza Hu - powiedział Li, wskazując na pierwszego z dwóch mężczyzn przy stole. Hu przywitał go taką samą parodią salutu, jaką pożegnał go w biurze Tana. Shan nie rozpoznał go w czapce. Przyjrzał się bliżej dyrektorowi kopalń. Czy Hu był zaskoczony, widząc go tutaj?
- Towarzyszu inspektorze - rzucił Hu oschłym tonem. Przez chwilę świdrował Shana oczami jak żuczki, po czym znów zajął się katalogiem. Ten, który przeglądał, zawierał zdjęcia uśmiechniętych, jasnowłosych par na śniegu, ubranych w swetry o żywych barwach.
- Wciąż udzielacie lekcji jazdy, towarzyszu dyrektorze? - zapytał Shan, starając się wyglądać na zainteresowanego obrazem na ekranie.
Hu roześmiał się.
Li wskazał eleganckiego mężczyznę o wysportowanej sylwetce, który wstał, jak gdyby chciał się lepiej przyjrzeć Shanowi.
- Major jest z dowództwa wojsk pogranicznych. - Li zerknął znacząco na Shana. - Środki, które ma do dyspozycji, okazują się czasem przydatne dla naszego przedsięwzięcia.
Major... i tyle. Wymuskany, jak gdyby wyszedł prosto z katalogu, pomyślał w pierwszej chwili Shan. Ale potem oficer odwrócił się w jego stronę. Lewy policzek przecinała mu długa blizna, jaką mogła zostawić tylko kula. Jego wargi wygięły się w powitalnym uśmiechu, ale oczy pozostały nieruchome. Shan znał tę wyniosłość. Major był człowiekiem bezpieki.
- Fascynujący obiekt - powiedział w roztargnieniu Shan, wciąż wędrując po pokoju. - Pełen niespodzianek. - Zatrzymał się przed zdjęciami.
- Triumf socjalizmu - zauważył major. Głos miał nieco chłopięcy, co dziwnie kłóciło się z jego wyglądem.
Tyler Kincaid powoli skinął Shanowi głową, ale się nie odezwał. Pół przedramienia pokrywał mu opatrunek nałożony na świeże skaleczenie. Przez gazę prześwitywała plama zaschniętej krwi.