Strona startowa Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.Barles doskonale wiedział: fakt, że serbski artylerzysta, na przykład, wystrzeli z moździe­rza nabój PPK-S1A, a nie PPK-SSB i trafi w kolejkę po chleb w...Ingtar, lord Ingtar z Dynastii Shinowa (IHNG-tahr, shih­NOH-wah): Wojownik rodem z Shienaru, poznany w Fal Dara...— On tam jest, łap go! — krzyknął Wilhelm i rzuci­liśmy się w tamtą stronę, mój mistrz szybciej, ja wolniej, gdyż niosłem kaganek...Dobbs i Joe Głodomór nie wchodzili w grę, podobnie jak Orr, który znowu majstrował przy zaworze do piecyka, kiedy zgnę­biony Yossarian przykuśtykał do...Potem każdy po kolei zaglądał do środka, rozchy­lał płaszcze i — cóż, wszyscy, łącznie z Łucją, mogli sobie obejrzeć najzwyklejszą w świecie...- Na litość Boga, niech mi pan nie mówi o piosen­kach, cały dzień żyję wśród muzycznych kłótni!Ale profesor zaczął już mówić, z jego ust słowa...Czy duchy, które walczyły ze sobą za życia, uważają się jeszcze po śmierci za nieprzyjaciół i czy są jeszcze przeciwko sobie nawzajem za­wzięte, jak za...Gdyby wciąż była wolna, mogłaby chcieć poślubić go z obowiąz­ku, bądź co bądź miała ojca pułkownika...Minęli kilka dość dużych zajazdów i innych budynków, które mogłyby posłużyć im za kwatery, po czym dojechali do przeciw­ległego krańca miasta...Pani Wanda dziwnie jakoś popatrzyła na niego, a potem na psa, który swoimi kaprysami dezorgani­zował całą robotę w domu...
 

Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się z powrotem.

Na wielkim stole konferencyjnym stało kilka miseczek z makaronem przylepionym do obrzeża, pozo­stałości po lunchu. Dwóch Chińczyków w zachodnich ubra­niach, jeden z czapeczką baseballową nasuniętą nisko na gło­wę, siedziało, przeglądając błyszczące katalogi i popijając herbatę. Z kosztownego systemu audio płynął zachodni rock and roll. Przy biurku w kącie siedział Tyler Kincaid, czysz­cząc swój aparat.
- Towarzysz Shan - dobiegł z głębi pokoju znajomy głos. Li Aidang podniósł się z sofy. - Gdybym tylko wiedział, pod­wiózłbym was. - Wskazał na stół. - Dwa razy w miesiącu spo­tykamy się przy lunchu. Rada nadzorcza.
Shan powoli obszedł pokój dookoła. Na głośniku leżało puste pudełko na kasetę. “Szczęśliwy nieboszczyk”, głosiła etykieta. Może, pomyślał bez żalu, tego właśnie słuchał Chang, gdy wraz z samochodem zwalał się w otchłań. Li wyjął z małej lodówki puszkę coca-coli i wyciągnął ją w jego stronę.
Na jednej ze ścian wisiały zdjęcia satelitarne. Inną ozda­biały przypięte pinezkami fotografie: studia tybetańskich twa­rzy, wykonane z tą samą wrażliwością co te, które Shan wi­dział w gabinecie Kincaida. Li podał mu coca-colę.
- Nie wiedziałem, że prokuratura zajmuje się górnictwem - powiedział Shan, odstawiając nietkniętą puszkę na stół.
- Reprezentujemy Ministerstwo Sprawiedliwości. Ta ko­palnia jest jedyną zagraniczną inwestycją w okręgu. Władza ludowa musi mieć pewność, że przedsięwzięcie nie zakończy się fiaskiem. Jest tyle spraw. Organizacja pracy. Licencje eks­portowe. Zezwolenia na obrót dewizowy. Zezwolenia na pra­cę. Wykorzystanie zasobów naturalnych. Wszystko to wyma­ga zatwierdzenia przez nasze ministerstwo.
- Nie miałem pojęcia, że bór jest tak ważny. Zastępca prokuratora uśmiechnął się wielkodusznie.
- Zależy nam, żeby nasi amerykańscy przyjaciele byli za­dowoleni. Jedna trzecia opłat za prawo eksploatacji pozostaje w okręgu. Po trzech latach produkcji będziemy mogli zbudo­wać nową szkołę. Po pięciu być może nową klinikę.
Shan podszedł do jednego z monitorów, bliżej Kincaida. Przez ekran przewijały się kolumny liczb.
- Znacie już naszego przyjaciela, towarzysza Hu - powie­dział Li, wskazując na pierwszego z dwóch mężczyzn przy stole. Hu przywitał go taką samą parodią salutu, jaką pożegnał go w biurze Tana. Shan nie rozpoznał go w czapce. Przyjrzał się bliżej dyrektorowi kopalń. Czy Hu był zaskoczony, widząc go tutaj?
- Towarzyszu inspektorze - rzucił Hu oschłym tonem. Przez chwilę świdrował Shana oczami jak żuczki, po czym znów zajął się katalogiem. Ten, który przeglądał, zawierał zdjęcia uśmiechniętych, jasnowłosych par na śniegu, ubranych w swe­try o żywych barwach.
- Wciąż udzielacie lekcji jazdy, towarzyszu dyrektorze? - zapytał Shan, starając się wyglądać na zainteresowanego ob­razem na ekranie.
Hu roześmiał się.
Li wskazał eleganckiego mężczyznę o wysportowanej syl­wetce, który wstał, jak gdyby chciał się lepiej przyjrzeć Shanowi.
- Major jest z dowództwa wojsk pogranicznych. - Li zerk­nął znacząco na Shana. - Środki, które ma do dyspozycji, oka­zują się czasem przydatne dla naszego przedsięwzięcia.
Major... i tyle. Wymuskany, jak gdyby wyszedł prosto z ka­talogu, pomyślał w pierwszej chwili Shan. Ale potem oficer odwrócił się w jego stronę. Lewy policzek przecinała mu dłu­ga blizna, jaką mogła zostawić tylko kula. Jego wargi wygięły się w powitalnym uśmiechu, ale oczy pozostały nieruchome. Shan znał tę wyniosłość. Major był człowiekiem bezpieki.
- Fascynujący obiekt - powiedział w roztargnieniu Shan, wciąż wędrując po pokoju. - Pełen niespodzianek. - Zatrzy­mał się przed zdjęciami.
- Triumf socjalizmu - zauważył major. Głos miał nieco chłopięcy, co dziwnie kłóciło się z jego wyglądem.
Tyler Kincaid powoli skinął Shanowi głową, ale się nie odezwał. Pół przedramienia pokrywał mu opatrunek nałożo­ny na świeże skaleczenie. Przez gazę prześwitywała plama zaschniętej krwi.